Porównawczo: Dust: An Elysian Tail vs. Guacamelee! - Fisheye - 9 marca 2014

Porównawczo: Dust: An Elysian Tail vs. Guacamelee!

Dust: An Elysian Tail i Guacamelee! to dwie niezależne gry z gatunku metroidvania. Obie wyróżniają się ciekawym podejściem zarówno do grafiki, jak i samej rozgrywki. Natomiast najbardziej zaskakującym elementem tych produkcji jest fakt, że niekoniecznie są one tym, czego byśmy się spodziewali – Guacamelee! ma klimat i styl, które by w bardziej oczywisty sposób pasowały do Dust: An Elysian Tail, i na odwrót. Na całe szczęście, nie wpływa to negatywnie na te tytuły, a wręcz sprawia, że są jeszcze ciekawsze. Przynajmniej jeden z nich.

Dust: An Elysian Tail

Dust: An Elysian Tail jest grą stworzoną przez studio Humble Hearts, na które składa się tylko jeden człowiek: Dean Dodrill. To on odpowiada za wszystko oprócz muzyki w tej grze, co jest bardzo imponujące, szczególnie zważywszy na fakt, że jest to tytuł wspaniały zarówno wizualnie, jak w kwestii rozgrywki – wszystko jest tu dopracowane w jak najdrobniejszym szczególe. W grze kierujemy Dustem, antropomorficznym zwierzakiem-wojownikiem, który stracił pamięć. Naturalnie, postanowił ją odzyskać i wyrusza ku przygodzie, w towarzystwie mówiącego miecza i latającego, tchórzliwego stworka. Po drodze gracze natrafią na wiele zadań pobocznych i sekretów, do których nieraz będą musieli wrócić po jakimś czasie, zdobywszy koniecznie umiejętności – jak na grę z gatunku metroidvania przystało.

Guacamelee! to tytuł stworzony przez niezależne kanadyjskie studio Drinkbox Studios. Opowiada historię Juana – silnego, ale cichego farmera agawy, który zostaje zabity, gdy złe szkielety atakują jego miasto. W świecie umarłych znajduje jednak maskę luchadora (meksykańskiego zapaśnika), dzięki czemu zostaje przywrócony do życia. Co więcej, teraz jest potężnym wojownikiem, który musi uratować porwaną córkę El Presidente. Trenowany przez zmieniającego się w kozę starca, Uay Chivo, wyrusza ku przygodzie. Także i w tym tytule znajdziemy wiele zadań i sekretów, do których będziemy musieli wrócić później.

Obie gry mają bardzo ciekawe style. W Dust: An Elysian Tail rysunki i postaci są szczegółowe i dopracowane. I choć część ludzi może być negatywnie nastawiona do konceptu antropomorficznych zwierząt, jest to tutaj ewidentnym zamiarem artystycznym i pasuje idealnie do przyjętej estetyki. Niestety, stylistyka tego tytułu (szczególnie domów i postaci) miała definitywnie przypominać azjatycką, co jest zamysłem niezaskakującym, bo wiele gier czerpie garściami z historii i sztuki krajów takich jak Japonia. Jednakże twórca gry całkowicie się rozminął z celem – jego sposób rysowania zwyczajnie nie pasuje. Antropomorficznych zwierzęto-wojowników (ba, samurajów!) można zobaczyć w Usagi Yojimbo, słynnej serii komiksów; a sama azjatycka stylistyka została idealnie wykorzystana chociażby w kreskówce Samuraj Jack. Rysownicy obu tych dzieł wykonali świetną robotę, nawiązując (szczególnie w tłach) do japońskiej stylistyki drzeworytów ukiyo-e i jej minimalizmu, którego tutaj po prostu nie ma. Dust: An Elysian Tail wygląda bardziej, cóż, amerykańsko, jak bajka wytwórni Disney. I choć może to nie zaskakiwać, zważywszy na fakt, że tytuł nawiązuje do filmu An American Tail (opowiadający o przygodach żydowskiej rodziny myszy, uciekających przed pogromami z Rosji do Stanów Zjednoczonych), rysunki gryzą się z przyjętą stylistyką.

Minimalistyczne tło i roślinność w Guacamelee!

Dlatego też tym bardziej zaskakujące jest to, że w Guacamelee! można zauważyć ów brakujący minimalizm rodem z japońskich drzeworytów – mimo, że gra osadzona jest w Meksyku. Stąd też, oczywiście, w tle nie będzie górować góra Fudżi, ale kto dorastał, oglądając Samuraja Jacka lub po prostu jest fanem Hokusaia i Hiroshige, ten nie powinien się zawieść rysunkami w tej produkcji. Co więcej, graficy tego tytułu ładnie połączyli ten minimalizm z ogólną stylistyką kojarzącą się ze sztuką rdzennych mieszkańców Ameryki Południowej. Dlatego też, choć obie gry są wizualnie wspaniałe, Guacamelee! jest po prostu ciekawsze. Mało tego, twórcy tego dzieła czuli się tak pewni siebie pod tym względem, że nie brakuje w ich produkcji momentów, gdy nasz bohater po prostu idzie – nie walczy z nikim, nie skacze, a idzie. Jak w Samuraju Jacku, w którym zdarzały się odcinki polegające na tym, że tytułowy bohater chwilę walczył z przeciwnikami, aby następnie przez pozostałe piętnaście minut po prostu iść przez zmieniającego się krajobrazy. A widzowie mieli podziwiać i czuć, wręcz chłonąć ten klimat. W Guacamelee! fragmenty nastawione na podziwianie są może krótsze, ale to gra komputerowa – możemy się po prostu zatrzymać i zachwycać na jak długo chcemy.

Po wychwalaniu aspektu wizualnego gier, bardzo przyjemnie jest móc przejść do samej rozgrywki i stwierdzić, że i tutaj twórcy obu tytułów się postarali. Często bywa tak, że graficzny majstersztyk ma beznadziejne sterowanie – i na odwrót, ciekawy pomysł umiera z powodu braku zdolności artystycznych. Na całe szczęście, obie prezentowane tu gry nie podchodzą pod ten smutny schemat, a wręcz sterowanie i rozgrywka są naprawdę przemyślane i przyjemne. Dust: An Elysian Tail daje graczom dużą ilość kombosów, które należy ze sobą łączyć, a ich efekt i animacje są naprawdę zróżnicowane. Co prawda w walce używamy tylko miecza (i czasem pocisków wystrzeliwanych przez naszego fruwającego towarzysza), jednak jest to jak najbardziej satysfakcjonujące. Niestety, choć gra oferuje nam różnych przeciwników, ich ciągły respawn może niektórych graczy zwyczajnie znużyć – tym bardziej, że sekrety i zadania nieraz wymagają od nas powrotu do już odwiedzonych lokacji. Dust: An Elysian Tail jest pod tym względem bardzo w stylu gier beat 'em up lub hack'n'slash, co jednych zniechęci, innych przyciągnie. Twórcy Guacamelee! z kolei poszli raczej w kierunku jakości przeciwników, niż ich ilości, co definitywnie wyszło grze na dobre (zważywszy na jej spokojne, „podziwiajcie mnie” fragmenty). Tym przykrzejsze w związku z tym jest stwierdzenie, że AI jest w tej produkcji zauważalnie gorsze. Nie złe per se, ale gorsze i zdążają się momenty, gdy przeciwnicy nie wiedzą, jak nas dosięgnąć, gdy my ich tłuczemy po głowie. Na całe szczęście sam system walki jest świetny i bardzo oryginalny – wszystkie nasze umiejętności są luchadorskimi atakami, a przeciwnikami możemy rzucać i powalać ich na wiele różnych sposobów. Co więcej, opanowanie tych ruchów jest konieczne nie tylko do pokonywania wrogów, ale i do po prostu dostawania się w różne miejsca – przy specjalnym ataku skaczemy wyżej, niż po prostu naciskając spację. Jest to ciekawy i bardzo przyjemny system, nawet dla osób nie lubiących, gdy gra ma jakikolwiek „jumping puzzle”. Najważniejsze jednak jest to, że w obu tytułach rozgrywka i walka są jak najbardziej intuicyjne – i po prostu przyjemne.

Podobnie zresztą i rozwój postaci. Jest prosty i intuicyjny, ale nie ograniczony; nie zabiera za wiele czasu, ale znacznie wpływa na to, jak nam się powodzi. Taki element RPG bardzo dobrze pasuje do obu gier i jest kolejnym z ich licznych podobieństw. W sumie największą różnicą pomiędzy grami (jeśli chodzi o samą rozgrywkę) jest to, że Guacamelee! jest znacznie bardziej nastawione na platformówkowe elementy jak skakanie i odbijanie się od ścian itp. W Dust: An Elysian Tail w dużej mierze po prostu skaczemy lub zeskakujemy i idziemy dalej na innym poziomie. W grze Drinkbox Studios skakanie, zjeżdżanie po ścianach i inne podobne elementy są istotną częścią rozgrywki, co może nie być odebrane pozytywnie przez wszystkich. Mimo to, są to elementy jak najbardziej dobrze wykonane i definitywnie nie wtórne. Co więcej, nie są też na tyle trudne, by wstrzymać progres zupełnie niewprawionego gracza.

Fidget - irytujący, tchórzliwy pomocnik.

Niestety, pod jednym względem twórcy Guacemelee! okazali się być znacznie bardziej leniwi niż Dean Dodrill. Twórca Dust: An Elysian Tail postarał się (i wyszło mu to perfekcyjnie), by do gry w jego tytuł wystarczyła klawiatura, a kontroler był nieobowiązkowy. Jest to bardzo istotne dla wielu graczy. Drinkbox Studios zaznacza, że ich produkt najlepiej działa z kontrolerem (360), ale umożliwia granie przy użyciu klawiatury. Co w rzeczywistości jest niestety prawie niemożliwe, gdy musimy być trochę dokładniejsi. WSAD lub strzałki nie pozwalają na precyzyjne rzucenie przeciwnikiem/pociskiem na ukos, czego w późniejszych poziomach gra wymaga. Jest to gigantyczna wada tej produkcji i, zważywszy na fakt, że Dean Dodrill zdołał to zrobić samemu, nie ma żadnego usprawiedliwienia dla twórców Guacamelee! (można im to wybaczyć, bo umożliwiają też grę co-op przy wykorzystaniu kontrolerów, ale usprawiedliwić – nie). Co jest tym smutniejsze, że gra jest także zwyczajnie zabawna i żal w nią nie zagrać. Oba tytuły zresztą mają sporo humoru. W przypadku Dust: An Elysian Tail opiera się on na nawiązaniach do starszych gier, na postaci typowego dla kreskówek z lat '90 tchórzliwego towarzysza, który udaje twardziela, a potem ucieka, gdy zaskrzypią drzwi i na częstym łamaniu czwartej ściany. Co więcej, wszystkie te elementy są idealnie dozowane, dzięki czemu nie irytują ani nie niszczą imersji. Z kolei Guacamelee! ma mniej nawiązań do innych tytułów – tutaj humor w dużej mierze wynika z odniesień do licznych internetowych memów. W pewien sposób, jeśli chodzi o dowcip, Dust: An Elysian Tail jest dziełem znacznie bardziej nostalgicznym, podczas gdy dzieło Drinkbox Studios jest mocno osadzony we współczesnej kulturze internetu (dzięki czemu może być bardziej przystępny dla szerszej publiczności).

Chwaląc twórców za niemalże wszystko, nie wypada nie wspomnieć tu o muzyce. Nie da się mieć wobec niej żadnych obiekcji. W obu tytułach jest jak najbardziej klimatycznym i istotnym elementem całości. Dopiero porównując obie gry można stwierdzić, że ścieżka dźwiękowa w Dust: An Elysian Tail jest po prostu trochę mniej ciekawa. Ot, dobra, pasująca muzyka, która jest też dosyć typowa i zwyczajna dla gry fantasy, gdzie zabijamy hordy przeciwników. Guacamelee! wygrywa zwyczajnie ze względu na przyjętą stylistykę. Muzyka tutaj jest meksykańska i radosna, a trąbki okazują się być idealnym tłem do bicia przeciwników. A najważniejsze, że taki rodzaj muzyki znajduje się w grach po prostu rzadko, dzięki czemu jest tym przyjemniejszy i ciekawszy. Co więcej, Drinkbox Studios umieściło w swoim tytule przeskakiwanie pomiędzy światem żywych i martwych. W takich sytuacjach gra przechodzi transformację nie tylko krajobrazu, ale i muzyka ulega zmianie. Wspaniałe jest to, że w zaświatach lecą te same melodie. Zremixowane, znacznie bardziej elektroniczne i mroczne, owszem, ale motyw muzyczny jest ten sam. Ponadto, przejście z jednego świata do drugiego jest płynne zarówno wizualnie, jak i w przypadku samej melodii. Dzięki temu imersja jest zachowana, a klimat wciągający, oryginalny i przyjemny.

Nie trzeba znać hiszpańskiego, żeby wiedzieć, co znaczy ta nazwa.

Dust: An Elysian Tail to gra bardzo dobra, przepiękna i dopracowana pod każdym względem. Guacamelee! to gra również bardzo dobra i przepiękna, której jednak trochę więcej dopracowania by nie zaszkodziło. Tym bardziej, że w ostatecznym rachunku jest tytułem oryginalniejszym i dlatego ciekawszym. Oczywiście, estetyka tej produkcji może część osób odrzucić lub nie pozwolić im na pełną imersję, ale ten sam zarzut można postawić Dust: An Elysian Tail. Obie gry są za to z pewnością ciekawe i warte zagrania. Chociażby dlatego, że są nowymi, świetnymi tytułami z dość starego gatunku, pokazując, że metroidvania wciąż ma coś do zaoferowania graczom. A nawet jeśli ktoś nie lubi dwuwymiarowej eksploracji i hord przeciwników, to niech zagra dlatego, że oba tytuły są po prostu niewielkimi, bardzo oryginalnymi dziełami sztuki, które trudno nie tyle nienawidzić, co chociażby coś im poważnego zarzucić. No i są to też produkcje po prostu zaskakujące: można by przypuszczać, że to w Dust: An Elysian Tail będziemy przemierzać piękne krajobrazy, nie napotkawszy żadnego przeciwnika, w minimalistycznej oprawie – tak samo jak i Guacamelee! brzmi w założeniach jak gra pełna przeciwników, gdzie szybka akcja i ciągła walka są jej głównym atutem. A tu proszę, obie gry są nie do końca tym, czego gracze by się spodziewali. I to jest najprawdopodobniej ich największą zaletą.

Fisheye
9 marca 2014 - 20:14