Kto nie miał szansy zauważyć o ile mocniej nordycki topór uderza wraz z nadejściem drugiego sezonu Vikings, ten przeklęty jest na wieki. No dobra, nie na wieki, wystarczy jedynie nadrobić to, co dzieli Was od nadchodzącego szóstego odcinka i cieszyć się naprawdę zaskakująco dobrym serialem. Najważniejsze jednak, byście Wy – nowicjusze skandynawskich klimatów – trzymali się z dala od tego artykułu, albowiem jest on najeżony spoilerami w takim stopniu, jak duże jest natężenie włóczni wbitych w truchła oponentów Ragnara, głównego bohatera. Wszystkich innych, bardziej zaawansowanych widzów, zapraszam.
Pierwszy sezon Vikings traktowałem ze sporym dystansem – północne krajobrazy potrafiły znudzić, garstka postaci wokół których koncentrowała się akcja nie należała do zbyt wieloznacznych, scenom batalistycznym – pamiętając, że we wczesnym średniowieczu jeszcze nie było mowy o kilkudziesięciotysięcznych armiach – brakowało rozmachu. Nie mniej jednak, dobrnąłem do bram pierwszego sezonu i bez sentymentów zamknąłem je za sobą, a o wikingach zapomniałem. Przynajmniej do momentu, w którym kolega wybudził mnie z letargu, przypominając, że oto po kilku miesiącach zaczyna się drugi rozdział przygody legendarnego Ragnara Lothbroka. Chwilowa posucha na płaszczyźnie oglądanych seriali zmusiła mnie do refleksji, czy pierwsza seria była na tyle dobra, by kontynuować seans wraz z nadejściem drugiej. Postanowiłem dać Vikings szansę, nie odwiesić swojego topora na kołku i nie żałuję.
Warto teraz odpowiedzieć przed Wami na pytanie – co sprawiło, że moje postrzeganie tego serialu tak bardzo się zmieniło? W czym ten sezon jest lepszy, dlaczego na porównania do „Gry o Tron” już nikt nie reaguje parsknięciem śmiechu? Już tłumaczę.
1. Poszerzenie perspektywy
Jasne, drobne odskoki od jałowych terenów Danii czy Norwegii się zdarzały, ale teraz jest to zjawisko równie powszechne co dwudziestocentymetrowa broda na wikińskiej wsi. Zahaczenie akcji o zamorską Anglię, gdzie – co prawda – również nie notujemy znacznej zmiany widocznych panoram, przynosi nam możliwość zaobserwowania nieco innego rodzaju fortyfikacji, budownictwa, zwyczajów europejskich ludów. Nie można by na wnioskach wyciągniętych z takich analiz oprzeć pracy doktoranckiej, lecz jako umilenie seansu odpłynięcie do Anglii spisuje się znakomicie. Zwłaszcza że...
2. Nowi antagoniści
...że na wyspach brytyjskich zagnieździł się król Egbert, często wymieniany jako jeden z przyjaciół Karola Wielkiego, pierwsze wielkie zagrożenie dla hegemonii Ragnara Lothbroka. Władca ten ma wszystko, żeby przeciwstawić się dzikusom z północy – pieniądze, armię, wiedzę, pozwalającą walczyć mu nawet z tak nieprzewidywalnymi wojownikami, jakimi są wikingowie. Otoczony jest on sztabem doradców, wśród których jest choćby jego syn, również rysujący się jako umiarkowanie interesująca postać. Osobiście nie mogę się doczekać bardziej bezpośrednich pojedynków między dwoma panami, bo choćby ich przerażająco intymne spotkanie w łaźni kazało się tego spodziewać.
Egbert nie jest jednak jedynym facetem, który stoi w opozycji do głównego bohatera – swoją chęć, aby wybić się na pozbawieniu życia uwielbianego Ragnara wyraził również jarl Borg. Ten niepozorny blondasek, który jeszcze niedawno mógł walczyć po stronie Lothbroka – teraz szuka zemsty za znieważenie go poprzez odsunięcie od wyprawy na zachód. Można założyć, że jest to bohater, z którym protagonista rozliczy się w pierwszej kolejności, gdyż generuje on problem znacznie bardziej naglący niż zatrzymana ekspansja w Anglii – robi Ragnarowi bałagan na własnym podwórku.
3. Świeża krew w szeregach
Szczególnie było to widoczne podczas misji sabotażu Kattegat – wraz z Ragnarem i jego synem, który dostanie oddzielny akapit, wybrano dwójkę młodzików, chętnych do służby u boku swojego przywódcy. Miło zobaczyć w tak ekscytującej scenie kogoś nowego, bo widok tych samych twarzy może znudzić, a i trend wpuszczania na ekran nowych, żądnych minut aktorów, jest dosyć powszechny w telewizji i może wyjść twórcom na zdrowie.
Wróćmy jednak do postaci Bjorna, który z pałętającego się między nogami smarka, zamienił się w rosłego jak byk chłopa, gotowego do walki w pierwszym szeregu. Może brakuje mu jeszcze wojennych szlifów, ale nie można oczekiwać zbyt wiele od gościa, który ostatnie kilka lat spędził z dala od prawdziwych wojów, towarzysząc matce na obczyźnie. Wybór aktora mającego przedstawić wkraczającego w dorosłość syna Ragnara jak dla mnie należy rozpatrywać jako bardzo trafny – jest nim bowiem Alexander Ludwig, mający już epizody w naprawdę popularnych, kinowych produkcjach: weźmy choćby „Igrzyska Śmierci” czy „Ocalonego”. Internet pełen jest ambiwalentnych opinii na jego temat, ja jednak pozostanę przy swoim zdaniu – dobrze udaje mu się przekazać cechy charakteru, które były już widoczne podczas obserwacji dziecięcego stadium rozwoju tej postaci.
4. Paradoksalnie - postać Aslaug
Moja pierwsza reakcja na wprowadzenie wątku kochanki Ragnara była, delikatnie mówiąc, mało przychylna. Aslaug - kobieta niespecjalnie czarująca, od momentu w którym pojawia się ustawia wszystkich po kątach, w dodatku nie asymiluje się – jako księżniczka – z nieokrzesanymi wikingami, zawsze trzyma się z boku. Zupełne przeciwieństwo dotychczasowej partnerki głównego bohatera – Lagerthy, biorącej walny udział w każdej z bitew, w których występowała jako tarczowniczka. Obawiałem się, że blondwłosej dziewuszki będzie brakować w serialu, ale wraz z ostatnimi epizodami pojawiła się ona na nowo i całe szczęście – zachwiała ona nieco emocjonalną równowagą Ragnara, który przez lata rozłąki mógł pozbyć się rozterek, czy aby decyzja o tym, że to Aslaug została przy jego boku, należała do dobrych. Myślę, że mimo tego, że Lagertha postanowiła wrócić do swojego męża, widzowie wciąż mają szansę na ujrzenie głównej pary w pierwotnym składzie.
5. No i przede wszystkim - młócka
Nie możecie nie zgodzić się ze mną na temat tego, że wraz z drugim sezonem Vikings zyskało zupełnie nową jakość, jeśli chodzi o realizację scen walki. Starcia są teraz znacznie bardziej efektowne, liczą kilkakrotnie więcej statystów, a twórcy zyskali już wprawę w ukazywaniu brutalnych starć, co sprawia, że nawet po dziesiątkach obejrzanych scen tego typu, nie tracą one impetu. Ragnar odnajduje się w roli czczonego przywódy, coraz częściej mędrkującego gdzieś z boku zamiast uczestniczyć w samym centrum zabawy. Oczywiście, jeśli przychodzi co do czego, bierze na siebie odpowiedzialność za powodzenie pewnych decyzji, jak na prawdziwego wodza przystało.
Ta piątka argumentów nie symbolizuje tego, że Vikings wspięło się na szczyt, gdzie nie dociera krytyka. Niemałym udziwnieniem wydaje się choćby obecny wątek Athelstana, który jako postać radził sobie całkiem ciekawie na samym początku sezonu, teraz jednak – w brytyjskiej niewoli – nie wiadomo, co powinniśmy o nim myśleć. Jego rozkrok między dwoma religiami zdaje się być tematem potencjalnie interesującym, inna jednak sprawa, że sprawia on wrażenie zrealizowanego dosyć pokracznie. Jego wizje raczej żenują zamiast zachwycać, nie jest to jednak ten poziom zmieszania podczas którego chce się odwrócić głowę od ekranu. Ot, mały zgrzyt.
Tak wygląda stan rzeczy na półmetku sezonu – zakończy się on na dziesiątym epizodzie, który pojawi się prawdopodobnie pod koniec kwietnia. Ja już nie mogę się doczekać, a Wy?