Paranoia Agent czyli festiwal mindfucków - Satyr - 8 czerwca 2014

Paranoia Agent, czyli festiwal mindfucków

Gatunek: anime, dramat, psychologiczny / Premiera: 2 lutego 2004

Anime stworzone przez Satoshi'ego Kona i wyprodukowane przez studio Madhouse jest kolejną produkcją, która do tasiemców nie należy. Nie posiada też swojego odpowiednika w postaci mangi, tak więc obejrzenie jej jest jedynym możliwym sposobem na wyrobienie sobie jakiejkolwiek opinii o tym tytule.  Trzynastoodcinkową historię bez problemu można w całości obejrzeć na raz...o ile wcześniej nas ona nie zniechęci.

Dobre złego początki

Akcja tej produkcji rozgrywa się w Tokio, gdzie dochodzi do kilkunastu brutalnych pobić, których ofiarami są przypadkowi ludzie. Choć żadna z ofiar napastnikowi dokładniej się nie przyjrzała to jednak policji po kilku zeznaniach udaje się ustalić, że sprawca napadów jeździ na złotych rolkach, a narzędziem zbrodni jest złoty bejsbolowy kij. Z podobnymi opisami tego anime można się spotkać na wielu stronach. Mnie jeden z nich zachęcił, toteż postanowiłem zerknąć jak prezentować się będzie cała ta seria.

Paranoia Agent składa się z trzynastu odcinków, które są ze sobą powiązane, ale nie w bezpośredni sposób. Nie mamy tu bowiem standardowych kontynuacji, lecz całą historię, która z odcinka na odcinek pokazana jest z perspektywy innego bohatera, tudzież luźno powiązana z głównym wątkiem. Całość spajana jest jednak przez kluczowe momenty, ofiary oraz oczywiście przez tajemniczego sprawcę. Jako, że początki tej historii są bardzo ciekawe i intrygujące, a do tego kreska dla oka jest przyjemna, to niesamowicie łatwo przychodzi wkręcenie się w to anime. Szkoda tylko, że do pewnego momentu.

O co w tym wszystkim chodzi?

Mniej więcej w połowie serii rzeczywistość ciekawie przeplatająca się z ułudą zaczyna być tak absurdalna, że jako widz nie wiedziałem, co jest prawdą, a co snem na jawie. Poważna i dość realistyczna historia lekko zakrapiana elementami, które od tego realizmu odbiegają w pewnym momencie, a dokładniej od 8 odcinka, zaczyna serwować widzowi totalny festiwal mindfucków. Jego początki są jeszcze znośne, ale niestety im dalej brnąłem ku końcowi tej serii, tym bardziej utwierdzałem się w przekonaniu, że ja już z tego anime nic więcej nie wycisnę. Niestety, nie myliłem się. Absurd z odcinka na odcinek wzrastał (nie licząc bardzo dobrego epizodu dziewiątego) i ostatecznie sięgnął zenitu. Historia dobiegła końca, a mi z podirytowaniem i zawodem pozostało westchnąć, i zostawić to za sobą.

Całość, patrząc na zarys fabuły, niby trzyma się kupy i finał tej historii wyjaśnia co nieco widzowi. Niemniej jednak jest to tak irracjonalne, że wszelkie związki przyczynowo-skutkowe, których notabene ze świecą szukać, można zniszczyć zaledwie kilkoma pytaniami. Całokształt jest niestety mało logiczny i choć wiem, że dla wielu osób stanowić to będzie pewien urok, to dla mnie był to gwóźdź do trumny tej produkcji.

Historia wielu bohaterów

Ze względu na konstrukcję tej historii ciężko określić jej głównego bohatera. Każdy kolejny odcinek przedstawia postacie nowe, które potem pojawiają się i przewijają epizodycznie przez dalszą część anime. Z kolei niekiedy to właśnie te epizodyczne, bądź drugoplanowe postacie, które zostały ukazane już wcześniej, wskakują potem w rolę pierszoplanową. Zabieg ten jest bardzo ciekawy a większość bohaterów i ich historii prezentuje się tak dobrze, że każdy kolejny odcinek po zakończeniu poprzedniego odpalałem niemalże automatycznie. Napomknąć trzeba też, że widz zetknie się tu z epizodami lekko przypominającymi fillery, które tylko subtelnie, bądź też za sprawą jednego elementu wiążą się z głównym wątkiem. Jeden z tych właśnie odcinków był dla mnie prawdziwą perełką, ale żeby nie spoilerować nie zdradzę jego treści, lecz powiem tylko, że dotyczył osiedlowych plotkar (wspomniany wcześniej odcinek dziewiąty).

Jeśli o bohaterów chodzi to w tej kwestii szkoda mi właściwie tylko tego, że najciekawszym postaciom poświęcono zaledwie jeden odcinek, a już wcześniejsze bądź późniejsze ukazanie ich marginalnie wpływa na cały serial, w którym główną rolę odgrywają jednak ci mnie ciekawi bohaterowie.

Nie chcąc pozostawić nikogo zdezorientowanego podkreślę, że wszystko to, co powyżej zachwalam jest zdecydowanie najlepsze do tego nieszczęsnego ósmego odcinka, po którym wszystko, włącznie z moim zainteresowaniem tą serią, zaczyna obniżać poziom. Chociaż nie ukrywam, że produkcja ta ma jeszcze później dwa ciekawe momenty, to niestety są one zaledwie chusteczką na otarcie łez wywołanych tak nagłym zepsuciem serii.

Wielka szkoda...

Paranoia Agent swoimi początkami urzeka i wciąga a także robi sporą nadzieję na naprawdę świetne anime. Niestety w pewnym momencie nadzieja ta zostaje brutalnie zabita. Według mnie cały absurd i prezentowana fikcja zbyt nagle i w zbyt dużym stopniu odbiegły od rzeczywistości z którą przez pół tej produkcji doskonale się przeplatały. Satoshi Kon za bardzo przekroczył linię dobrego balansu pomiędzy realizmem a fantastyką, co moim zdaniem ostatecznie doprowadziło do sytuacji, w której druga połowa tej serii prezentuje się źle, na czym niestety traci całokształt. Gdyby widz od samego początku przygotowany był na taką dawkę groteski być może zupełnie inaczej odebrałbym tę produkcję. Tymczasem ostatecznie czuję się oszukany i zawiedziony, bo naprawdę liczyłem na zupełnie coś innego. Wielka szkoda...

OCENA WEDŁUG LEŚNEGO DEMONA

6/10

PLUSY:
+ Fabuła, poziom i klimat pierwszych siedmiu epizodów
+ Niektóre drugoplanowe i epizodyczne postacie
+ Odcinek z plotkarami
+ Kreska

MINUSY: 
 
- Zbyt dużo absurdów
- Niewykorzystany potencjał antagonisty
- Słaba druga połowa odcinków i zakończenie
- Główni bohaterowie ustępujący postaciom drugoplanowym 

 

Grafika: mat. prasowe
(źródło ukazane po klinknięciu w zdjęcie)
- SATYR 


 

Satyr
8 czerwca 2014 - 13:00