Kilka godzin po rozpoczęciu pierwszych konferencji gigantów na Gamescomie można było "nabawić się" wrażenia, że niemieckie targi jeszcze długo będą odstawać od E3, a już na pewno taki stan będzie utrzymywał się dopóki developerzy nie zaczną przyjeżdżać na nie z czymś poważnym. Większość bowiem pokazywała nowe ujęcia z gier dobrze nam znanych (pierwszy kontakt z nimi zazwyczaj przypadał właśnie na "wystawy" w Los Angeles), brakowało szokujących zapowiedzi czy decyzji. Skoro jednak dostarczono nam okazję, by dokładniej przyjrzeć się konkretnym tytułom, nie sposób z niej nie skorzystać i zanotować, kto zaplusował podczas tegorocznej edycji Gamescomu.
Nie było nerwowego wyczekiwania przed komputerem, odliczania dni i pisania sobie w głowie idealnych scenariuszy - szczeniacki entuzjazm permanentnie mi opadł i stało się to jakoś mimowolnie, zacząłem się łapać na bardziej trzeźwej niż emocjonalnej analizie tego, czym raczą nas producenci podczas targów gier. Nigdy nie czułem się typowym targetem, w który celują ludzie wyznaczeni do prezentacji cudów swojego studia, ale mimo wszystko jakoś obrażały mnie te wszystkie zapewnienia, że to ich gra będzie najbardziej rewolucyjna i dopracowana, nie przekonywały mnie również zachwyty nad konkretnymi jej aspektami. Nie z ust ludzi, których zadaniem jest przecież ją zareklamować. Co innego jednak, kiedy dostajemy długi materiał, na podstawie którego możemy sami wyrobić sobie opinię, a Gamescom czy E3 służy właśnie do czegoś takiego. Co więc zapracowało sobie na aprobatę w moich malkontenckich oczach?
#ASSASSIN'S CREED: UNITY
Oddaliłem się od definicji "fana serii" przez ostatni czas, bowiem moja poprzednia przygoda z Assassin's Creed odbyła się trzy lata temu, przy okazji premiery "Brotherhood". Kierunek, jaki obrała ta niegdyś intrygująco wyglądająca marka bardzo mnie rozczarował, bowiem w szczególności nie lubię rozmieniania się na drobne, hurtowego wydawania kolejnych odsłon o wątpliwej jakości. Przyznaję, zdążyłem już na dobre zwątpić w to, czy kiedykolwiek tytuł spod szyldu "Assassin's Creed" będzie w stanie mnie zainteresować i pierwsze zapowiedzi Unity nie wydawały się mieć potencjał, aby to zmienić.
Z biegiem czasu zaczynałem jednak nabierać coraz większego zainteresowania najnowszą odsłoną flagowej serii Ubisoftu, mimo tego, że od wielu lat jestem w gronie graczy, których spełnieniem marzeń byłoby umieszczenie akcji "Kredo zabójcy" w czasach feudalnej Japonii, a więc samurajów i shogunów. Rewolucja francuska wydawała się być dla mnie zbyt oczywistym kierunkiem, toteż na pierwsze wieści o niej zareagowałem co najwyżej podniesieniem brwi. Dopóki nie zobaczyłem Unity w akcji nie byłem w stanie wyrazić swojego zdania na jej temat w jakikolwiek pozytywny sposób, kilka minut rozgrywki jednak diametralnie zmieniło moje podejście. Paryż wygląda nieprawdopodobnie, pełen jest detali, kolorów i przede wszystkim ludzi, cieszy nieliniowość i usprawnienia właściwie wszystkich mechanizmów serii, na które można było narzekać, w końcu przemyślano tryb multiplayer, będący do tej pory raczej zbędnym zapychaczem. Nie wiem, czy to ogólny, ogarniający mnie stan euforii, ale nawet CGI, na które rzadko daję się nabierać, nie robiło na mnie takiego wrażenia jak w przypadku Unity. Pozytywnie nastrajają również zapewnienia twórców (choć, tak jak mówiłem, należy do nich podchodzić z dystansem), mówiące o tym, że w siódmej (wow) części nacisk będzie położony na skradanie w stopniu, jakiego jeszcze nie doświadczyliśmy. Oby tak się stało, bo porządnych, wymagających skradanek jest obecnie jak na lekarstwo.
#METAL GEAR SOLID V: THE PHANTOM PAIN
MGS to dla mnie seria-wyrzut sumienia, od zawsze kierowana tak, by za wszelką cenę uniknąć trafienia w moje ręce. Przez wszystkie poprzednie lata ciągle przytrafiały się jakieś losowe (ta, losowe, ja wierzę w złośliwość losu) wydarzenia krzyżujące moje plany zbratania się ze Snakiem - a to byłem zbyt młody, żeby być świadomym jego istnienia (a posiadałem wtedy dostęp do PSX czy później PS2), aby dowiedzieć się o nim niemal od razu po tym, jak ów dostęp straciłem, innym razem sprzedałem PS3 niemal równolegle z zapowiedzią reedycji serii. Mówiąc krótko - nie było mi dane zaznać przyjemności buszowania w legendarnym świecie Hideo Kojimy, wygląda jednak na to, że wiele ma się w tej kwestii zmienić - oto ktoś mądry w końcu zdał sobie sprawę, że hasła w stylu "PC gaming is dead" są jedynie elementem złowrogiej propagandy ekstremistycznych konsolowców i postanowiono najnowszą odsłonę Metal Geara wydać również na blaszaki.
Co cieszy mnie podwójnie: z powodu niespełnionych dziecięcych marzeń, ale także czystej jakości wylewającej się z ekranu, wyrażanej przez morze możliwości, jakie dostajemy chcąc wykonać jakieś zadanie, dodatkowo będące przyprawionym typowym dla Konami humorem. Moje ulubione "żarciki" zawarte w kilkunastominutowym gameplay'u z Phantom Pain? Legendarny karton, na którym wymalowano dezorientujący obrazek roznegliżowanej panienki, miny w postaci końskiego łajna, "przewijanie" czasu podczas palenia cygara, no i majstersztyk, którym niewątpliwie był sposób załatwienia krążącego nad terenem misji helikoptera.
#NO MAN'S SKY
Najbardziej enigmatyczna pozycja na liście z tego powodu, że tak naprawdę nie zostaliśmy zawaleni nadzwyczajną liczbą materiałów z tej gry podczas Gamescomu, wręcz przeciwnie - No Man's Sky mniej błyskotliwym i zainteresowanym tematem graczom pewnie by umknęło, ci jednak, którzy postępy nad produkcją Hello Games śledzą od dłuższego czasu, muszą się czuć usatysfakcjonowani. Giganci internetowego dziennikarstwa rozpływają się bowiem nad kunsztem, z jakim pracuje czwórka głównych postaci brytyjskiego studia. Prasa miło wspomina również nietypową prezentację, na początku której prowadzący przyznał, że został zmuszony do wzięcia w niej udziału, sam jest słabym mówcą, co ma swoje korzenie w jego nieśmiałości, więc jeżeli komuś nie będzie się podobać to niech zwyczajnie sobie pójdzie. W świecie wykutych na pamięć, krystalicznie poprawnych i przemyślanych wypowiedzi, podejście to jest nienaturalnie ludzkie.
Przy okazji Gamescomu internet powaliła informacja, jakoby, zakładając, że na zwiedzenie każdej planety w No Man's Sky przeznaczymy jedną sekundę, przemierzenie wszystkich terenów, jaki matematycznie zaprojektowany system kreacji otoczenia dla nas przewidział, miało zająć nam prawie 5 miliardów lat. W tym czasie zdążyłoby już wygasnąć Słońce, nasz statek tymczasem wciąż fruwałby sobie od jednej galaktyki do drugiej. Ten ogrom możliwy jest tylko dzięki fantastycznie zaprojektowanej technologii, pozwalającej na zapisywanie wizerunku wszystkich planet w postaci ciągu znaków, przez co komputer nie musi przez cały czas grania generować każdą z nich, jedynie wczytuje on wspomniany klucz, kiedy nasz statek obejmuje ciało niebieskie zasięgiem swojego "wzroku". No Man's Sky nie dość, że będzie grą bardzo matematyczną, co samo w sobie jest dla mnie plusem, to jeszcze mocno postawi na pisanie swoich własnych przygód, jakby żywcem wyjętych z Firefly czy Gwiezdnych Wojen. Dołóżcie do tego możliwość, czy wręcz zachętę, aby lawirować między systemami gwiezdnymi w grupach przyjaciół, zamiast włóczyć się samotnie i macie zagwarantowane, że gdzieś w grze pojawi się statek sygnowany moim nazwiskiem.
A co potencjalnie zapracowało sobie na Wasze pieniądze? Coś wyjątkowo zachwyciło Was w tym roku, czy może Gamescom spłynął po Was jak po kaczce? Dajcie znać w komentarzach!