Na ekrany kin trafiła właśnie trzecia część niezbyt ambitnej serii o grupce najemników, pełna eksplozji, magazynków bez dna i puszczania oka do widza, pamiętającego klasyki filmów akcji. Jest to chyba najlepsza odsłona "Niezniszczalnych" do tej pory, a końcowa bitwa zdecydowanie przypomina rozgrywkę na jakieś mapie Battlefielda 3 lub 4!
Seria "Niezniszczalni" nigdy nie miała ambicji bycia dobrym kinem. To jeden z tych filmów, który ma kiepskie dialogi, przewidywalną fabułę, marne aktorstwo - ale o dziwo - ogląda się go świetnie, zwłaszcza gdy czujemy trochę nostalgii za dawnym kinem akcji. Na tej nostalgii twórcy zdaje się opierają całą kwintesencję filmu, przekonując dawne gwiazdy do udziału w kolejnych sequelach.
W trzeciej części, rolę czarnego charakteru przejmuje (całkiem udanie) Mel Gibson. Zły handlarz bronią i były członek oraz współtwórca oddziału Expendables jest celem kolejnej misji Barneya Rossa i jego ludzi. Stallone, troszcząc się jednak o swoich kompanów, odsyła ich na emeryturę - do akcji wkracza zupełnie nowa grupa "niezniszczalnych", złożona z młodych gniewnych. Trudno ukryć jednak, że w końcowej fazie to właśnie stara gwardia odegra główną rolę i przekona wszystkich, że jest niezastąpiona.
Scenariusz, choć przewidywalny do bólu, pozbawiony jest większych idiotyzmów, jak np. znane z drugiej części, nagłe pojawienie się znikąd jakiegoś sławnego aktora, ratującego wszystkich z opresji. W filmie zdecydowanie błyszczy Antonio Banderas, ze swoją komediową rolą. Pierwsza scena, w której go spotykamy jest po prostu rewelacyjna i przezabawna, dorównuje jej tylko kolejny klasyczny tekst Arnolda Schwarzeneggera. Choć ciężko przebić dialog "yupikayey - I'll be back" z drugiej części - to Arni ponownie staje na wysokości zadania, cytując samego siebie w bardzo dobrze dobranej scenie. Trochę rozczarowuje bardzo mała, epizodyczna rola Jeta Li, który miał zgodzić się na występ po warunkiem, że jego udział miał być większy niż poprzednio, nie zobaczymy żadnych popisów i scen walk z nim, całkiem nieźle wypadł za to Wesley Snipes. Zabrakło Bruca Willisa - ponoć domagał się za występ milion dolarów więcej, niż mu oferowano. Nieubłagany upływ czasu najbardziej widać po Harrisonie Fordzie - dla niego udział w filmach akcji już chyba dobiegł końca, tu jednak wypadł dobrze - jego rola nie wymagała kaskaderskich popisów.
Sceny kaskaderskie to zresztą chyba najbardziej rozczarowujący aspekt filmu. Wszędzie tam, gdzie miał być jakaś niebezpieczny, widowiskowy fragment - ktoś skacze ze śmigłowca na pociąg, uderza głową w mur - jest po porostu dyskretne cięcie. Nie widzimy skoku, jest postać przygotowująca się do skoku - ciach - bohater już w nowym miejscu. Takich cięć jest sporo w filmie i są trochę denerwujące. Warto dodać, że Stallone bardzo chciał, by film był dostępny dla młodzieży i zrobił wszystko, by miał kategorię PG-13. Pomimo lawiny zabitych, mordowania nożem - jedyna krew na ekranie, to dwie kropelki z przeciętej wargi. Kozaccy najemnicy nie wypowiadają też żadnych przekleństw.
Ukłonem dla młodych widzów jest też końcowa bitwa, która wypisz, wymaluj przypomina multiplayerową rozgrywkę w Battlefielda. Czołgi ostrzeliwujące z daleka budynki, śmigłowce nad polem bitwy, likwidowane w wymyślne, znane z filmików na youtube sposoby, błyskawiczne śmiganie na motorze enduro wśród strzelających nieprzyjaciół, czy "levolution" - coraz bardziej rozpadające się budynki, by w końcu runąć całkowicie. Tak samo bogaty i różnorodny jak w Battlefieldzie, jest również zestaw używanego uzbrojenia, z lubianym USASem 12 na czele, poprzez colty, rewolwery, P90 i wiele innych.
"Expendables 3" to bardzo udany film klasy B. Dobrze bawić powinni się i starsi, ze względu na starą gwardię, klasyczne cytaty, jak i młodzi - nawiązanie do lubianej gry i nowy oddział młodych "Niezniszczalnych". W planach jest już czwarta część, tym razem z rolami dla dawnego Bonda - Pierca Brosnana i sławnego kiedyś Hulka Hogana.