W Kolekcji pojawiają się głównie tomiki poświęcone najpopularniejszym bohaterom, stąd obecność „żeńskiej kalki Hulka” może dziwić. Jakość samego albumu w zupełności tłumaczy, dlaczego znalazł się w zestawie. Wątpliwości nie budzi natomiast Ród M – jeden z najważniejszych crossoverów ostatnich lat.
Tom 34: She-Hulk – Samotna zielona kobieta
Dan Slott, scenarzysta „Samotnej zielonej kobiety”, jest jedną z głównych osób, którym zawdzięczam wsiąknięcie w komiksy superbohaterskie. Dziwnym zrządzeniem losu to akurat jego seria Avengers: The Initiative, opowiadająca o losach młodych superbohaterów przebywających w pełnym sekretów i machlojek obozie szkoleniowym dla herosów, stała się pierwszą serią regularną, którą czytałem. Z perspektywy czasu uważam, że był to dobry komiks, choć wtedy wydawał mi się wybitny. Później Slott radził sobie gorzej – jego Mighty Avengers było nudne, zaś to, co robił i chyba nawet dalej robi ze Spider-Manem zasługuje na oddzielny artykuł. Slott napisał She-Hulk, zanim zabrał się za Inicjatywę, nie miałem też wcześniej okazji nadrobić tego komiksu, stąd do albumu podszedłem na czysto – wiedząc jedynie tyle, że ogólne opinie ma on, podobnie jak jego kontynuacje, całkiem pozytywne.
I kompletnie się z tymi ocenami zgadzam. To jeden z najluźniejszych i najzabawniejszych komiksów superbohaterskich na rynku, który jednocześnie potrafi opowiadać interesujące historie i – za co swego czasu Slott został okrzyknięty „strażnikiem spójności” – poprzez absurdalne sytuacje sensownie łatać i tłumaczyć dziury fabularne oraz nieścisłości w uniwersum, jakie przez lata naprodukowali inni scenarzyści.
Jennifer Walters, prawniczka, która zyskała nadludzkie moce podobne do tych posiadanych przez Hulka, prowadzi całkiem udane życie. Jest szanowaną członkinią Avengers, odnosi kolejne sukcesy na salach sądowych, nie narzeka też na wzięcie wśród płci przeciwnej. Jej imprezowy tryb życia przeszkadza jednak innym bohaterom i pewnego dnia zostaje poinformowana, że nie może już dłużej korzystać z gościnności Rezydencji Avengers. Jednocześnie okazuje się, że jej superbohaterskie obowiązki stoją w konflikcie z pełnioną cywilnie pracą i oprócz dachu nad głową traci też źródło dochodów. Z kiepskiej sytuacji nieoczekiwanie ratuje ją pan Holliway, który oferuje jej pracę w dziale swojej kancelarii prawniczej poświęconym… sprawom superbohaterów. Hercules potrzebuje adwokata, gdyż obity przez niego superzłoczyńca wniósł skargę? Pewien mężczyzna chce zaskarżyć swoich pracodawców o to, że zyskał supermoce? Witajcie w nowym świecie Jennifer. Za materiały dowodowe posłużą wam… komiksy powstałe na podstawie przygód superbohaterów.
Seria Slotta pełna jest absurdów i dobrego humoru. Chyba najlepszym przykładem jest scena z procesu, jaki Spider-Man wniósł przeciw J. Jonahowi Jamesonowi o zniesławianie. W trakcie rozprawy, zapytany o to, dlaczego jego zdaniem Jameson się na niego uwziął, Spidey odpowiada, że to dlatego, że… „jest czarny”. Reakcje Jamesona są bezbłędne. Komiks pełen jest takich perełek, ale nie są one wprowadzane kosztem samych historii – te zawsze trzymają poziom i potrafią zaciekawić. Do tego stopnia, że po skończeniu lektury zacząłem polować na angielskojęzyczne albumy z kolejnymi przygodami Jen. Rysunki Juana Bobillo i Paula Pelletiera doskonale współgrają z luźnym i komediowym charakterem komiksu. Wśród dodatków do tego tomu znajdziemy krótkie artykuły o początkach She-Hulk, o Slottcie oraz jednostronicową galerię postaci.
Czy warto? Zdecydowanie.
Tom 35: Ród M
Zabawne, jak oczekiwania potrafią wpłynąć na odbiór komiksu. House of M pierwszy raz dopadłem dobrych kilka lat temu i jednocześnie dobrych kilka lat po jego premierze. Słyszałem o nim masę pozytywnych opinii, a wydarzenia z jego finału wciąż odciskały wtedy piętno na całym marvelowskim uniwersum. I chyba właśnie przez to, że miałem naprawdę wysokie nadzieje związane z tym komiksem, on zwyczajnie im nie sprostał i rozczarował mnie. Minęło kilka lat i zasiadłem do niego raz jeszcze, tym razem w wydaniu z WKKM. I wiecie co? Pamiętając, że było to dla mnie duże rozczarowanie, ze sporym zaskoczeniem zauważyłem, że tym razem Ród M mi się spodobał.
Fabuła Rodu M jest silnie powiązana z kilkoma innymi tomami, które pojawiły się już w Wielkiej Kolekcji. Historia jest poniekąd kontynuacją Upadku Avengers (tom 9), zaś pierwsze skrzypce grają w niej drużyny z Astonishing X-Men (tom 2 i tom 28) oraz New Avengers (tom 32). Zdecydowanie warto przed lekturą zapoznać się z powyższymi komiksami, ale przymusu nie ma – wstępniak dość ładnie tłumaczy to, co trzeba wiedzieć.
Po tym jak Wanda Maximoff, córka Magneto, jedna z najpotężniejszych mutantek na świecie i była członkini Avengers, ześwirowała i doprowadziła do śmierci szeregu członków swojej drużyny, kolejne osoby bezskutecznie próbowały jej pomóc odzyskać stabilność psychiczną. Ponieważ nic nie mogło zmienić jej stanu, Avengers oraz X-Men zebrali się, by zdecydować o jej losie. Wtedy coś się stało – tajemnicze białe światło zmieniło cały świat i bohaterowie obudzili się w nowej rzeczywistości, pozbawieni wspomnień dawnego życia. Obudzili w świecie, w którym to mutanci są dominującym gatunkiem, Magneto i jego rodzina sprawują władzę nad światem, zaś najskrytsze marzenia każdego z herosów zostały spełnione. Niektórzy zachowali jednak pamięć o przeszłości i, stopniowo przypominając innym, kim byli, spróbują przywrócić świat do stanu, w jakim był wcześniej.
Na pierwszy rzut oka Brian Michael Bendis stworzył kolejną typową historię o alternatywnej rzeczywistości, Ród M różni się od innych podobnych historii jednym bardzo istotnym szczegółem. To jest świat, w którym bohaterowie otrzymują to, o czym zawsze marzyli. Idealnym przykładem jest Spider-Man – Peter w świecie House of M jest gwiazdą i ma szczęśliwą rodzinę, u jego boku wcale nie znajduje się jednak Mary Jane, z którą żył w normalnej rzeczywistości. Kiedy odkrywa prawdę, spada na niego gigantyczny ciężar psychiczny, z którym naprawdę ciężko jest mu sobie poradzić. Bendis pod tym względem pisze postacie naprawdę dobrze i czuć ich rozterki. Przede wszystkim bohaterowie zaczynają zadawać sobie jedno pytanie – czy skoro ten fikcyjny świat jest faktycznie lepszy, to czy naprawdę powinni próbować przywrócić go do normalności? Komiks Ród M jest też bardzo ważny ze względu na wpływ, jaki wywarł na całe uniwersum. Jak łatwo się domyślić, koniec końców udaje się przywrócić świat do normy, ale jednak nie wszystko pozostaje takie, jakim było. Trzy słynne słowa, jakie padły w tym numerze, poniosły za sobą konsekwencje, których echa przez wiele lat odbijały się w innych komiksach. Rysunki do Rodu M sporządził Olivier Coipel, jeden z lepszych marvelowskich rysowników, stąd jak łatwo się domyślić, trzymają one wysoki poziom. Dodatki w tym numerze to dwie strony galerii okładek alternatywnych i artykuł z przemyśleniami Bendisa o House of M.
Czy warto? Tak. Ale nie należy zbyt wiele oczekiwać, bo wtedy można się mocno rozczarować.
Poprzednie części cyklu:
WKKM: Tomy 10-11 plus wywiad z korektorem Kolekcji
Okładki i rysunki użyte w tekście pochodzą z nieoficjalnego fanpage'a kolekcji na Facebooku.
Jeśli spodobał Ci się mój wpis, byłoby miło, gdybyś zalajkował/a moją stronę na FaceBooku. Pojawia się tam sporo zawartości, która Jaskinię omija. Za korektę odpowiada Polski Geek, zachęcam też do odwiedzenia jego serwisu.