Czy wypada nie kibicować polskiemu filmowi w wyścigu po najbardziej znane nagrody na świecie? Stanąłem przed tym dylematem po obejrzeniu „Idy”. Wolałbym, by szanowna Akademia pominęła tę produkcję podczas gali rozdania Oscarów. Już wyjaśniam, dlaczego.
O „Idzie” zrobiło się szczególnie głośno, gdy zaczęły do Polski dopływać informacje o kolejnych sukcesach filmu. Nagrody europejskie, ale także te zza wielkiej wody, kolejne nominacje i uznanie nie tylko krytyków, ale i widzów. „Ida” znalazła się w połowie stawki wśród najlepiej zarabiających filmów niezależnych w USA w 2014 roku. Aktualnie na portalu rottentomatoes zbierającym recenzje „Ida” ma 95 procent pozytywnych opinii. O jej sukcesie świadczy też liczba tych opinii, a jest ich już ponad setka, co w przypadku polskich produkcji należy do rzadkości. Film został zauważony i był szeroko dystrybuowany na świecie. Nie skończyło się na festiwalowych pokazach. Amerykańscy krytycy z poszczególnych stanów nagradzają nawet Agatę Kuleszę, co w przypadku filmów nieanglojęzycznych nie zdarza się często. Teraz przed „Idą” prosta droga po Oscara. Mam jednak nadzieję, że jej się nie uda zdobyć statuetki, bo nominację ma prawie jak w banku.
Obejrzałem „Idę” i, cholera, nie mam pojęcia, co jest w tym filmie takiego, że powoli zyskuje na świecie rangę najwybitniejszej polskiej produkcji ostatnich dwudziestu lat. Zaczyna nawet ze mnie wychodzić jakiś szukający spisków antysemita, bo to przecież film o złych Polakach, którzy mordowali Żydów. Takie „Pokłosie” nawet mi się podobało, więc to raczej nie to. Inna sprawa, że chyba jesteśmy jedynym narodem na świecie, który z takim uwielbieniem opowiada o własnych grzechach, podczas gdy inni próbują się wybielić lub z patosem opowiadać o swoich chwalebnych dokonaniach. Próbowałem wyłapać w „Idzie” coś więcej - prawdę o nas samych, uniwersalne przesłanie, coś co warto zapamiętać. Doceniam aktorstwo Kuleszy (jej kibicuję w wyścigu po Oscara – szach mat dla wszystkich polskich aktorek, które próbują swoich sił w Hollywood, grając z reguły małe rólki), ale sama historia w czarno-białych, jakże artystycznych barwach, to jedna wielka nuda. Aż sam prosi się o przypomnienie cytat z „Rejsu”: „A w filmie polskim, proszę pana, to jest tak: nuda... Nic się nie dzieje, proszę pana. Nic. Taka, proszę pana... Dialogi niedobre... Bardzo niedobre dialogi są. W ogóle brak akcji jest. Nic się nie dzieje.” Zanim ktoś sformułuje zarzut, żebym sobie poszedł oglądać filmy akcji, to chciałbym zaznaczyć, że są filmy wolniejsze które lubię. „Boyhood”- jeden z faworytów zbliżających się Oscarów uważam za arcydzieło, a nikt mi nie powie, ze tam wiele się dzieje. W „Idzie” coś jednak nie zagrało. To nie jest ta ciekawa, inspirująca nuda, a nuda zwykła jak patrzenie w ścianę.
Jeszcze żadna polska produkcja nie otrzymała Oscara za najlepszy film nieanglojęzyczny. Nominowane były takie klasyki jak „Ziemia obiecana”, „Nóż w wodzie”, ale też nowsze produkcje jak chociażby „Katyń”. Jeśli „Ida” będzie pierwszym polskim filmem, którzy otrzyma Oscara, to będzie wracała przez całe dziesięciolecia podczas dyskusji o rodzimym kinie, każdy artykuł o tych nagrodach będzie zaznaczał pod koniec, że jak do tej pory tylko „Ida” ją otrzymała. Można psioczyć na Oscary, ale to nadal najbardziej prestiżowa statuetka za filmowe osiągnięcia. Nie chcę przez resztę życia słuchać o „Idzie” – cudownej polskiej produkcji.
Jakiś czas temu Polska grała w piłkę z Niemcami w meczu towarzyskim. Przeciwnicy podeszli do tego spotkania letnio. Skończyło się na remisie. Gdybyśmy wygrali to przerwalibyśmy fatum – w końcu wygrany mecz z Niemcami. Statystyki by się zmieniły, ale nie smakowałoby to tak jak późniejsza wygrana Polaków w meczu o punkty. Podobnie mam z „Idą”. Niech zdobędzie Oscara polski film, ale niech to będzie dobry, polski film.