„Wywiad ze słońcem narodu” – recenzja zakazanego filmu - promilus - 3 stycznia 2015

„Wywiad ze słońcem narodu” – recenzja zakazanego filmu

Ciekawe mamy czasy. Kiedyś o tragedii wojny opowiadały zaangażowane dramaty jak „Łowca jeleni”. Krytyka spływała na władze zupełnie na serio. Okazuje się, że dzisiaj najwięcej do powiedzenia o dyktatorach i hipokryzji polityków mają twórcy kreskówek i komicy. Właśnie w walce o humanitaryzm bierze udział film nie stroniący od żartów z pierdzenia. Pałeczkę w wojnie o wolność słowa przejmuje jedna z tych komedii, którą 5 na 10 osób nazwie kloaczną, żenującą i obrzydliwą. Otwarte pozostaje pytanie o udział marketingowców w całym tym zamieszaniu.

Tym, którzy ostatnie miesiące spędzili w lesie polecam ten tekst, który już się zdezaktualizował. Film został wyświetlony w wielu amerykańskich kinach, a także oficjalnymi ścieżkami trafił do Internetu. O ile nie wierzę, że cały hakerski atak to pomysł marketingowców, to już sam pomysł ze wstrzymaniem dystrybucji i późniejsze wycofanie się z tego pachnie mi grubą akcją reklamową. Po tym wszystkim film dorobił się łatki „ofiary cenzury” jak niektóre filmy w komunistycznej Polsce, a jak wiadomo, to co zakazane, lepiej się sprzedaje. Muszę rozczarować wszystkich spodziewających się szokujących taśm. „Wywiad ze słońcem narodu” to zwykła komedia. Wulgarna, politycznie niepoprawna, naśmiewająca się z północnokoreańskiej dyktatury (ale także z USA!), ale tylko komedia. Z samego Kima i jego przodków naśmiewano się już mocniej – zarówno w telewizji jak i na scenach stand-upu. Czy to oznacza, że nie warto sięgać po film? Wręcz przeciwnie – pod warunkiem, że nie należy się do tej połowy ludzkości wymienionej we wstępniaku, która woli się uśmiechać, niż śmiać, ma spiętą dupę i obraziła się na Abelarda Gizę, gdy ten nabijał się z papieża. Jak wiadomo – Kim jest Bogiem, więc tutaj już mamy poziom wyżej.

Historia „Wywiadu ze słońcem narodu” skupia się na dwóch ludziach mediów – dziennikarzu specjalizującym się w wywiadach z gwiazdami i jego producencie. Razem tworzą rozrywkowy program w telewizji, którego fanem jest sam Kim Dzong Un. Dzięki temu otrzymują możliwość przeprowadzenia ekskluzywnego wywiadu z dyktatorem. Dla nich to szansa na spełnienie życiowych ambicji. Swoją szansę dostrzega jednak też CIA, która zleca im, by przy okazji wizyty w Korei, zabili Kima.

W rolach głównych pojawili się Seth Rogen i James Franco. To głównie dzięki temu duetowi film jest tak śmieszny. Czuć miedzy nimi niezaprzeczalną chemię. Nie trzeba czytać plotka, by po samej komedii wyłapać, że prywatnie są dobrymi przyjaciółmi. Dialogi wyglądają jakby były po części improwizowane, a sami aktorzy przednio bawili się na planie. Seth Rogen do spółki Evanem Goldbergiem odpowiadają za reżyserię i scenariusz. Kto oglądał ich poprzednią wspólną produkcję „To już jest koniec”, wie czego się spodziewać. Dowcipy często wędrują w okolice intymnych części ciała, nie odmawiają sobie bluzg, a także ostrzejszych żartów np. z obozów koncentracyjnych. Przez to wszystko przebijają się także inteligentne żarty z mediów, dyktatury i USA. Widać tu również zamiłowanie twórców do gore, gdy w pewnym momencie zaczyna się lać dużo krwi, wybuchają głowy, a ludzi rozjeżdżają czołgi. Tak jak w poprzednim filmie, tak i teraz, niektóre hollywoodzkie gwiazdy grają samych siebie – są to krótkie, ale niezwykle zabawne epizody.

Czy istnieje tu jakieś uzasadnienie, dla którego Kim Dzong Un wysłał armię hakerów (jeśli to rzeczywiście Korea za tym stoi) do walki z Sony? Przez część filmu dyktator jawi się nawet jako sympatyczny gość uwikłany w historię, której nie chciał być częścią. Może głównie dlatego był mu przeciwny, bo sam ma się za Boga, a tutaj został przedstawiony jako zwykły człowiek.

Istnieje szansa, że nawet Koreańczycy zobaczą film o swoim przywódcy. Jeden z uchodźców planuje wysłać go balonami. Oto jak komedia walczy o prawa człowieka, a przede wszystkim – bawi.

*Wyłączcie film dopiero po napisach. Jest tam ciekawa dedykacja ;)

promilus
3 stycznia 2015 - 15:45