Metro 2033 dało początek całemu uniwersum, w ramach którego autorzy z całego świata mogą publikować swoje prace trzymając się kilku nadrzędnych zasad rządzących światem. Jedną z takich książek jest właśnie Mrówańcza, która opisuje zmagania ludzkości w mało znanym, rosyjskim mieście - Rostowie Nad Donem (Tak, to właśnie tam ukrywa się Janukowycz). Czy jednak Rusłan Mielnikow, autor książki utrzymał poziom swojego pierwowzoru? Niestety nie, zawiódł na całej linii. Powody, dla których tak źle oceniam tę książkę znajdziecie w dalszej części recenzji.
Mrówańcza jest najnowszą książką z uniwersum Metro 2033 wydaną w Polsce. Do jej przeczytania zachęca nas napis na okładce: „To mocna i sugestywna powieść. Jedna z najlepszych w uniwersum Metra 2033. Niepodobna do innych. Pasjonująca, a do tego mroczna i liryczna.” Po przeczytaniu około 360 stron książki, co nie jest imponującym wynikiem jeśli weźmiemy pod uwagę wielkość czcionki oraz ilość pustego miejsca, stwierdzenie takie budzi u mnie tylko uśmiech politowania. Dziwi mocno fakt, że opinię taką wystawił autor pierwowzoru, kultowego Metra 2033 - Dmitry Glukhovsky. Na chwilę obecną mogę jedynie powiedzieć, że jest to prawdopodobnie najgorsza książka z całego uniwersum, a na pewno spośród książek wydanych w Polsce.
Powróćmy jednak bezpośrednio do książki. Jak już wspomniałem wcześniej, Rusłan Mielnikow przenosi nas do Rostowa Nad Donem, milionowego miasta na wschodnim wybrzeżu Morza Czarnego. Jak się jednak przedstawia sprawa tytułowego Metra w tym mieście? Jest ono chociaż w połowie tak ciekawe jak metro moskiewskie? Otóż Metro w Rostowie Nad Donem wygląda podobnie do metra warszawskiego, a nawet gorzej. W Warszawie przynajmniej rozpoczęto budowę drugiej nitki. W przypadku Rostowa zbudowana jest jedna nitka, druga jest dopiero we wczesnej fazie planowania. Autor już na wstępie porządnie nagiął rzeczywistość i magicznie wydrążył drugi tunel, aby miejsce akcji było choć odrobinę ciekawsze.
Głównym bohaterem opowieści jest Ilja, samotnik żyjący na krańcowej stacji metra, odseparowanej od reszty społeczności. Na stacji tej stracił on w wyniku ataku zmutowanych żab żonę oraz syna. Nie może pogodzić się jednak z ich stratą, w absolutnej ciszy i ciemnościach nadal może wyczuć ich obecność, a nawet z nimi rozmawiać. Wie, że są to wymysły jego umysłu, jednak chętnie się im poddaje. Jego ciężkie, choć w miarę stabilne życie zostaje zakłócone przez nadciągające nad miasto zagrożenie, przed którym uciekają wszystkie zamieszkujące do tej pory powierzchnię potwory. Jak się łatwo domyślić, zagrożeniem tym jest właśnie Mrówańcza - skrzyżowanie Mrówek z Szarańczą. Wielkością dorównują one dorosłemu człowiekowi. Chmara owadów przybywa w liczbie milionów osobników i postanawia przezimować w mieście. Zadaniem całej społeczności metra jest znalezienie rozwiązania jak pozbyć się przeciwnika lub jak przetrwać czas jego pobytu bez wychodzenia na powierzchnię. Sprawy jednak z godziny na godzinę coraz bardziej się komplikują.
Przedstawiona w książce historia jest jednowątkowa. Akcja skupia się jedynie na prowadzeniu głównego wątku fabularnego nie wprowadzając do historii zbyt dużej ilości wątków czy wydarzeń drugoplanowych. Sprawia to, że świat jest mniej barwny i bogaty za to fabuła mocniej wciąga czytelnika w wir wydarzeń. I tutaj trzeba przyznać autorowi, że po przebrnięciu przez kilkadziesiąt pierwszych stron przedstawiona historia naprawdę nas wciąga i co chwilę przewracamy kolejne kartki. Ale chwila, podobno jest to najgorsza powieść z cyklu. No cóż, historia jest wciągająca, jednak prowadzi nas prosto od wydarzenia A do wydarzenia B. Nie ma tutaj chwili na wytchnienie, na zwolnienie tempa czy zanurzenie się w głąb rostowskiego metra. Sytuację idealnie zobrazuje porównanie książki do kwejka. To, że ciągle wchodzimy na następną i kolejną stronę nie oznacza wcale, że strona zawiera wartościowe treści. Po prostu treści te przykuwają naszą uwagę i sprawiają, że na daną chwilę chcemy więcej.
Jeśli jednak przejdziemy do samych postaci wykreowanych przez autora, to sytuacja przedstawia się dużo lepiej. Są to postaci przede wszystkim realne, borykające się ze swoimi mniejszymi lub większymi problemami. Zazwyczaj jednak mniejszymi, na rozwiązywanie większych problemów moralnych nie pozwala tempo opowiadanej historii. Każdy jednak z bohaterów, zarówno pierwszoplanowych, jak i drugoplanowych, posiada charakter. W niektórych przypadkach mogą wydawać się nieco przerysowane, jednak nikt nie może posądzić ich o to, że są nudni. Nawet po krótkiej chwili zaczynamy ich po prostu lubić. Może gdyby autor nie ograniczył się do jednego wątku i pozwolił sytuacji na swobodny rozwój książka prezentowałaby się dużo lepiej. W obecnym kształcie dostajemy jednowątkową, dosyć krótką opowieść do przeczytania w maksymalnie dwa-trzy dni.
Co do strony technicznej nie mam najmniejszych zastrzeżeń. Wydawnictwo Insignis zaprezentowało jak zwykle kawał dobrej roboty. Wszystko wykonane jest na najwyższym poziomie i prezentuje się wyśmienicie. Poprawie uległa chyba także jakość druku, gdyż litery pod palcami nie rozcierają się tak bardzo jak w przypadku innych książek tego wydawnictwa.
Nie mogę jednak pominąć jednej rzeczy, która denerwowała mnie przez całą książkę - wyrazów dźwiękonaśladowczych. Autorem tłumaczenia jest Paweł Podmiotko, osoba, która tłumaczyła wszystkie książki z uniwersum Metro 2033, a więc Mrówańcza jest już jego 10 książką z tej serii. Możliwe, że większość winy ponosi autor książki, ale przetłumaczenie skrzeczenia żaby jako Berek-berek-berek nieco wybija z rytmu czytania. Mniejsza z tym, gdyby pojawiało się to jedynie w kilku miejscach książki, jednak raczeni jesteśmy podobnymi kwiatkami praktycznie na każdej stronie. Jako przykład może służyć tutaj także dźwięk wydawany odnóżami przez samą Mrówańczę, który podobny jest do tego, jaki wydaje konik polny. Otóż tutaj przetłumaczony on został jako czyrik-chi, czyrik-chi. A mrówańczy w tej książce jest naprawdę sporo. Wydaje mi się, że dużo lepszym rozwiązaniem byłoby po prostu pominięcie tych wyrazów dźwiękonaśladowczych i zwykły opis dźwięku, nawet jeśli byłoby to niezgodne z oryginałem.
Czy poleciłbym komuś tą książkę? Otóż tak, jest to idealna pozycja z kategorii literatury młodzieżowej. Do takiego przyporządkowania skłania nie tylko imię jednego z bohaterów drugoplanowych - Gapcia Cudacznego. Cała przedstawiona historia i sposób jej opowiedzenia bardziej trafi do osób w wieku 10-15 lat niż do fanów uniwersum szukających klimatu Metra 2033.