Przy okazji tragicznych wydarzeń w redakcji Charlie Hebdo przypomniałem sobie, że blisko 6 lat temu to bohater filmu Uprowadzona zalazł za skórę islamistom w Paryżu. Według szczegółowych analiz wszechstronnie wyszkolony Bryan Mills odnalazł córkę uśmiercając po drodze 35 osób. Film okazał się ogromnym hitem na rynku amerykańskim, a Liam Neeson mimo zaawansowanego wieku stał się świeżą ikoną kina akcji – kapitalne połączenie charyzmatycznego, szorstkiego głosu, pewności siebie oraz bezkompromisowości w działaniu dało o sobie znać w jednej z najlepszych telefonicznych rozmów w historii kinematografii:
Obróciłem się 2 razy i o to mamy już część trzecią, która ma być zakończeniem całego cyklu. Skoro jednak przy sequelu Luc Besson co chwilę zmieniał zdanie (kręcimy, nie kręcimy, kręcimy, nie kręcimy....kręcimy! kasa, kasa, kasa!), niewykluczone, że trójka to tak naprawdę cisza przed kolejną burzą. Tym razem stawka jest jeszcze większa, a zagrożenie pojawia się z nieoczekiwanej strony. Nikt tutaj nikogo nie uprowadza, Bryan nie jedzie do Europy, a kumple głównego bohatera nie są tylko partnerami do partyjki golfa. Podsumowując – jest trochę inaczej, ale znajomo, co na początek dobrze wróży i trochę zbija z tropu widza. Aż nie chce się wierzyć, że może to być zły film...
….a jednak takim się staje i mniej więcej po 20 minutach zaczynamy powoli zerkać w zegarki (autentyk, pół mojego rzędu na sali tak reagowało). To znak, że coś tu nie gra, nie klei się i nie dostarcza zabawy. Nawet tej najtańszej, opartej na ogranych motywach zemsty. Od czasu do czasu staram się wypatrzeć gdzieś na ekranie iskierkę pasji, jakiś detal, który pozwoli mi choć na chwilę zapomnieć o bólu, jaki dostarcza scenariusz oraz papierowe postacie.
Od dawna wiedziałem jakie historie płodzi Besson, ale to co zrobił tutaj to już przesada - fabuła prezentuje poziom naiwności reklamy Media Expert. Jeżeli chcecie zobaczyć umęczonego, znudzonego herosa, który ledwo może biegać, a i tak robi w konia wszystkich dookoła - nie znajdziecie lepszej okazji. To mogło jeszcze bawić w pierwszej odsłonie. Tylko, że tam motywacja bohatera była niesamowicie wysoka, a wydarzenia układały się w spójną całość. Tu z kolei reżyser przechodzi ze wszystkim do porządku dziennego i przykładowo wizytę bohatera w kostnicy masakruje cięciem na Neesona wyczołgującego się z bagażnika jakiegoś samochodu. Co, jak, gdzie, dlaczego on się w nim znalazł?!? I tak jest ze wszystkim. To, że ktoś zabija byłą żonę Neesona przestaje mieć w pewnym momencie jakiekolwiek znaczenie. Podobnie jak to, że córka bohatera jest w ciąży.
Kolejny powód do irytacji to źle wyreżyserowane, niewyraźne, chaotyczne sceny akcji oraz przemoc w wydaniu gimnazjalnym. Gdy Liam bije się na pięści to tak, aby nikomu nic nie złamać. Gdy strzela to tylko magicznymi kulami, które w ułamku sekundy powstrzymują krwawienie. Postrzelone z shotguna w brzuch ofiary stać jedynie na wyraz twarzy sugerujący zatwardzenie oraz zażenowanie, iż wzięli udział w tej chorej komedii podpisanej przez Bessona. A jeżeli chorujecie na epilepsję – omijajcie Uprowadzoną 3 z daleka. No i wyszedł mi trochę medyczny akapit ;)
W tym całym szambie znalazło się nawet miejsce dla miłośników Youtubowych hitów z cyklu "most funny scene ever" – samochodowy pościg zakończony ostrym hamowaniem ciężarówki z komputerową naczepą (serio, twórcy tego efektu powinni się wstydzić i nie wychodzić ze swojego studia przez następne 10 lat), która robi wywrotkę, leci w powietrzu jakieś 50 metrów, po czym miażdży po drodze 2 samochody. Neesonowi udaje się ostatecznie przeżyć. Dało się usłyszeć w tym momencie śmiech na widowni, szkoda tylko, że był to śmiech wywołany fragmentem który przypominał:
Mamy 10 stycznia, a wszystkie konkursy na najgorszy film/sequel można już zakończyć. Uprowadzona 3 triumfuje.
OCENA 1/10