Wspiąłem się na skrzynie i przeskoczyłem siatkę. Snop światła mojej latarki omiótł rozciągającą się przestrzeń magazynu. Metalowe półki stojące w równych rzędach pełne były kartonów, na podłodze walały się przypadkowe przedmioty, ciążyło zatęchłe powietrze. Czuć było narastający niepokój, wadziła mi strzelba którą trzymałem w nogawce spodni. Jak ja w ogóle ją tam zmieściłem? Zanim zdążyłem zastanowić się nad odpowiedzią na to niewątpliwie egzystencjonalne pytanie, mój wzrok padł na znajdujące się nieopodal radio. Instynktownie przełączyłem włącznik i mrok przecięło rockowe ostrze brzmienia Poets of the Fall. Jestem Alan Wake i obudziłem się w najlepszej historii Stephena Kinga, nie napisanej przez Stephena Kinga. – przeczytał Czytelnik.
Następnie Czytelnik kliknął „play” na znajdującym się poniżej filmiku.
I przeczytał jak czyta, że klika przycisk „play”.
W osobliwy sposób muzyka współgrała z nastrojem sceny. Wiedziałem, że głośne dźwięki przyciągną Opętanych, ale ci nie chcieli się pojawić dopóki nie zrobiłem pierwszego kroku. Nawet poddani Mroku ustępują pierwszeństwa Władcy Skryptów. Melodia koiła moje napięte nerwy, ale musiałem ruszyć dalej. Sekundy później światło, którym wskazywałem sobie drogę padło na nadchodzącą złowrogą sylwetkę. Przygotowałem broń, klasyczne jeansy i sztruksowa marynarka z łatami na łokciach (bo jestem pisarzem!) skrywały mój arsenał: wspomnianą strzelbę, rewolwer, rakietnicę i kilka nieocenionych rac. Sięgnąłem po strzelbę. To nie jedna, a kilka sylwetek nacierało na mnie z ciemności, w tym dwóch drabów wielkości szafy. Szli ławą, latarka w mojej dłoni błyskawicznie operowała śmiercionośną strużką światła, ale to nie mogło wystarczyć. Było ich zbyt wielu. Wiedziałem co robić, choć strach mroził moje kończyny. Wbiegłem między nich i odpaliłem racę. Czerwony blask wypełnił rzeczywistość, kamera oddaliła się i zaczęła okrążać mnie, wykonując obrót o 360 stopni. Tak, w slow motion. Kątem ucha zauważyłem, że muzyka nie zwolniła. Błąd? Nie, wiedziałem co się dzieje. Epicki moment. Znowu. Filmowe doznanie dało mi energię do walki. Lęk wygasł razem z dopalającą się racą. Huk wystrzału raz za razem przecinał nuty utworu „War”, tworząc symfonię gameplayowej immersji. Byłem cały czas w ruchu, uskakiwałem przed zadawanymi ciosami i nie szczędziłem amunicji. W tym tańcu światła i ołowiu padali kolejni przeciwnicy, znikali w smugach czarnego dymu. Nie było ciał, Mrok już dawno pochłonął ich dusze.
Oberwałem, nie krwawiłem, ale mój wzrok się przytępił, nie rozróżniałem kolorów, wszystko było czarno białe. Na szczęście moje zdrowie samo się regenerowało, dziękowałem i przeklinałem bogów uproszczeń. Apteczki przestały być modne. Piosenka dobiegała końca, ruszyłem przed siebie. Lawirując pomiędzy zagraconymi półkami udało mi się wyłowić potrzebne zapasy. Amunicja i baterie stały się moją wodą i chlebem. Narzędziem do walki z siłami ciemności. Znalazłem też termos z kawą. Chyba jest w nim kawa, nie byłem pewien. Nie roztrząsałem tego. Muszę pozostać czujny. Zabieram go, jestem zbieraczem termosów.
Wychodzę w las, czeka mnie długi spacer. Złowieszczy nastrój przywraca skupienie. Odzyskałem pełnię zdrowia, czuję się sprawnie. Przeładowuję broń, muszę być gotowy. Nie chcę przyznać tego nawet przed samym sobą, ale strzelanie sprawia mi sporo przyjemności. Dobra mechanika. Wędrując między drzewami znajduję kolejną stronę manuskryptu, wracają do mnie wspomnienia. Już tu byłem. Wiem co się wydarzy, rozgrywam tą historię po raz drugi. A może trzeci? Urywki monumentalnych scen ukazują mi się przed oczami. Spadam w przepaść z odpaloną racą w dłoni – to musiał być niczego sobie widok. Strzelanina na farmie Andersonów, głośna muzyka i fajerwerki. Chwila wytchnienia i popijawa z Barrym w rytm „Lady of the Light”. Nocny krajobraz Bright Falls, księżyc i Mrok siejący spustoszenie. Oczekiwanie na burzę w ekskluzywnej klinice. Finalne starcie. Obrazy te wracają do mnie ze zdwojoną mocą. Znam zakończenie, znam historię Thomasa Zane, Barbary Walters i Cynthi Weaver. Znam historię Pstrykacza i Alana Wake. Jako pisarz potrafię ją docenić, jest cholernie przemyślana i wciągająca. Ognik zazdrości rozpala się głęboko w moich trzewiach. Sam też dopisuję nowy rozdział. I kolejny. Kingowski duch przesiąka każde włókno świata przedstawionego. Wrażenie dopełnia filmowa realizacja, gra światłocieni buduje nastrój, praca kamery i genialny soundtrack składają się na artystyczny sznyt. Zauważam te szczegóły gładząc kolejne zastępy Opętanych. I ten podział na odcinki! I to „previously”! I ten product placement też! Stephen King byłby dumny. Gracz jest oczarowany – przeczytał Czytelnik.
- - -
EKSTRAKCJA (1): Alan Wake. 10/10.