Prima Aprilis za nami, ale pozostajemy przy nastroju na lżejsze teksty, plotki i spekulacje. Wczoraj, z samego rana gruchnęła wiadomość, że Steven DeKnight - prowadzący "Daredevila" – chciałby zrealizować dla Netflixa serial „Punisher”. To idealne miejsce dla takiej produkcji i wierzy, że udałoby mu się przekonać Marvel do stworzenia w pełni mrocznego serialu, przeznaczonego dla dorosłego widza i sklasyfikowanego jako R-ka. Wiadomość ta pojawiła się w Stanach dzień wcześniej, wygląda na wiarygodną, a nawet gdyby był to żart ze strony DeKnighta, to taka plotka powinna mieć ogromną siłę kreacji – odzew fanów z całego świata na pewno będzie pozytywny, ktoś jeszcze oficjalnie przyzna, że to dobry pomysł i jeśli Marvel do tej pory tego nie rozważał, to na pewno zacznie. Cieszy, że wreszcie ktoś powiedział to na głos, ponieważ rozwój serialowego uniwersum o postacie m.in. Punishera i Blade’a, to pomysł, który już od jakiegoś czasu kluje się w głowach fanów. Jak tymczasem prezentują się fakty, na których oprzeć można spekulacje?
Kilka dni temu, Czarny Wilk świetnie podsumował jak obecnie wygląda telewizyjny front Marvela. Po trudnych początkach „Agents of S.H.I.E.L.D.” zbierają bardzo pochlebne recenzje, dobrze przyjęty został „Agent Carter” z kapitalną Hayley Atwell, a wszystkie znaki na niebie i ziemi wskazują, że nadchodzący „Daredevil” będzie game changerem dla telewizyjnych produkcji o superbohaterach. W kinie Marvel święci triumf, łatwo prognozować, że również serialowa ofensywa okaże się sukcesem. A skoro tak, to trzeba kuć żelazo póki gorące.
Fakt drugi to dążenia Netflixa do rozwoju. Pod koniec ubiegłego roku Ted Sarandos, prezes firmy, mówił tak:
„Będziemy rozwijać naszą własną ofertę serialową dla abonentów. Od miejsca, w którym jesteśmy teraz, do około 20 oryginalnych seriali telewizyjnych. Naszym głównym celem i pomysłem jest odpalanie nowych seriali lub nowych sezonów co 2 tygodnie.”
Powiedzieć, że jest to plan ambitny, to jak nic nie powiedzieć. Wśród ścieżek rozwoju powinna się również znaleźć opcja poszerzenia współpracy z Marvelem. Postacie takie jak Punisher, czy Ghost Rider miały już swoje kinowe filmy i poniosły klęskę, stąd szansa na telewizyjną reinterpretację wygląda na logiczny krok. Z kolei w istniejącym już MCU, wyłowić można kilka postaci, które zasługują na swoją solową historię, ale z różnych przyczyn nie otrzymają samodzielnego filmu. Sukces „Daredevila”, „A.K.A. Jessica Jones” i reszty może sprawić, że Netflix stanie się dla nich atrakcyjnym miejscem rozwoju.
Zanim przejdziemy do spekulacji, muszę zaznaczyć jeszcze jedno. W świecie komiksu jestem stosunkowo nowy. Fascynację nim odkryłem niedawno, zaledwie 3 lata temu. Wciągnąłem się jednak zupełnie i nadrabiam na wszystkich możliwych frontach - Marvel, DC, The Walking Dead, Saga, Sin City, Strażnicy Początek i cała masa innych pozycji. Stąd moja wiedza nie jest (jeszcze?) tak kompleksowa jak wielu z Was. Za błędy i niedociągnięcia z góry przepraszam, nie wahajcie się poprawić mnie w komentarzach lub zaprezentować swoje pomysły. To powiedziawszy, spekulujmy!
Netflix – seriale rozwijające MCU
Hawkeye
Osobiście, moja ulubiona propozycja. W tytułowej roli powróciłby oczywiście Jeremy Renner. Udało się przekonać Kevina Spacey’a, więc dlaczego nie? Postać Hawkeye’a w pierwszej części „Avengers” była potraktowana trochę po macoszemu, pretensje o to miał sam aktor. W drugiej części Clint Barton ma być już ważniejszym bohaterem, co zapewniał sam Joss Whedon. Skoro więc Renner tak lubi swoją postać i pokazuje, że mu zależy, to dlaczego nie rozwinąć konceptu w telewizji? Swojego solowego filmu nie dostanie, a 13-godzinna mini-seria dla Netflixa wygląda w teorii jak ideał. Całość w większym stopniu oparłbym o ostatni komiksowy run Matta Fractiona, bazujący na pomyśle „bohatera po godzinach”. Ton byłby lżejszy, intymny, ciągle na poważnie, ale jednak z marvelowskim humorem. Wykorzystać można motywy wprost z komiksu – rosyjska mafia, perypetie mieszkańców kamienicy, przygarnięcie psa (łącznie z reinterpretacją „Pizza is my business”) itd. Powiązania z MCU nie byłyby potrzebne, efekty specjalne łatwo utrzymać w granicach rozsądku, stąd poza osobą głównego bohatera, serial wydaje się przystępny w realizacji. Jeremy Renner idealnie nadaje się do oddania luzackiego, zawadiackiego stylu bycia Bartona.
Na przestrzeni całego sezonu wprowadziłbym też Kate Bishop. Tutaj twórcy mieliby pole do popisu – nastąpiłoby to oczywiście inaczej niż w komiksach, ale całość powtórzyłaby wiele ze znanych interakcji. Z czasem Kate Bishop stałaby się nowym Hawkeyem (w końcu Renner wiecznia grał go nie będzie) a jej ostateczną transformację moglibyśmy obserwować w innym serialu, który wspomnę później. Na tą chwilę obsadziłbym w tej roli Jessicę de Gouw (27 lat), która wizualnie pasuje perfekcyjnie, a w „Arrow” pokazała, że ze strzałami (kuszą, wiem) i maską jej do twarzy. Prawdopodobnie jednak musiałaby to być młodsza aktorka.
- - -
W tym miejscu mała dygresja. Komiksowy run Fractiona jest jednym z najlepszych jakie Marvel publikuje od 2012 roku. Sam przeczytałem 11 numerów i jesienią ubiegłego roku zamówiłem Omnibus, który miał ukazać się w tym miesiącu. Resztę chciałem przeczytać już nie cyfrowo, ale w wersji tradycyjnej. Nic z tego. Publikacja ostatniego, 22 numeru opóźnia się, a Omnibus w Polsce został przesunięty aż na końcówkę września. Czekać? Czytać? Ktoś jeszcze ma taki dylemat?
Winter Soldier
Wobec postaci Bucky’ego Barnesa Marvel ma ponoć ogromne plany. Plotki mówią, że wcielający się w niego Sebastian Stan podpisał kontrakt na aż 7 filmów. Czy zgodnie z rozpoczętą w „Captain America: Winter Soldier” linią fabularną, inspirowaną twórczością Eda Brubakera, Bucky przejmie z czasem rolę Kapitana Ameryki? Takie rozwiązanie sugerują chociażby wypowiedzi Chrisa Evansa, który przyznaje, że po wypełnieniu swojego kontraktu chciałby skupić się na reżyserii i odpocząć od aktorstwa (nie wykluczył jednak, że mógłby grać tylko dla Marvela). Nawet jeśli plany te wejdą ostatecznie w życie, to limitowany serial o Zimowym Żołnierzu, mógłby stanowić ciekawe rozwinięcie sceny po napisach sequela. Obserwowalibyśmy próby Bucky’ego z aklimatyzacją w nowym świecie, a w pierwszym odcinku odnalazłby go Nick Fury i panowie razem operowaliby w cieniu, likwidując kolejne placówki HYDRY. Samuel L. Jackson pojawiłby się tylko w pilocie, następnie kontaktował się z Barnesem za pomocą cyfrowych wiadomości i komunikatorów, a gościnne występy ograniczyłyby się do pojawienia się Sama Wilsona - Falcona. Anthony Mackie i Sebastian Stan ponoć bardzo się lubią. Serial rozwinąłby również wątki, jakie poruszał Ed Brubaker w „Captain America vol. 5”. Wprowadzono by również retrospekcje, pokazujące zlecenia zabójstw z lat 50-90. Stanowiłyby one z jednej strony urozmaicenie, a z drugiej symbol demonów przeszłości z jakimi musi uporać się Bucky. Sebastian Stan udowodnił, że posiada charyzmę, aby pociągnąć samodzielną produkcję. Na film się nie zanosi, nie wiadomo, czy z racji na obecność Spider-Mana, plany rozwoju nie ulegną gruntownej zmianie (częściowej już uległy, pomstuję na przesunięcie „Black Panther”), więc taka produkcja mogłaby stanowić albo pomost między CA2, a CA3, albo drogę rozwoju dla postaci. W tonacji byłby to mroczny, poważny thriller, serial szpiegowski, stąd idealnie pasuje do emploi Netflixa.
Iron Patriot
Don Cheadle gra w telewizji od lat. „House of Lies” bliższe jest jednak końca, niż początku, więc może aktor, mimo 50tki na karku, byłby zainteresowany bliższym powrotem do roli Jamesa Rhodesa? Ponownie, powiązania z MCU nie byłyby ścisłe, a serial rozbudowywałby uniwersum wszerz. Tematyka mogłaby skupić się na misjach Iron Patriota wykonywanych na zlecenie rządu, miejscem akcji byłby więc cały świat. W odróżnieniu od wcześniejszych propozycji, tutaj mielibyśmy do czynienia z typowym, efektownym serialem akcji. Takich w telewizji jest mało, więc sprawdziłby się jako niezobowiązująca dawka rozrywki, sygnowana logiem Marvela. Oprócz jednak wybuchów i strzelanin, obserwowalibyśmy też codzienne perypetie Rhodesa. Tutaj potencjał jest nieograniczony. Z racji na rozmach produkcji serialowi podołałby tylko Netflix.
She-Hulk
Przyznam, że niewiele znam z komiksowych historii Jennifer Walters, ale urzekł mnie koncept przedstawiony w 34. tomie Wielkiej Kolekcji Komiksów Marvela. Tak pisał o nim Czarny Wilk:
Jennifer Walters, prawniczka, która zyskała nadludzkie moce podobne do tych posiadanych przez Hulka, prowadzi całkiem udane życie. Jest szanowaną członkinią Avengers, odnosi kolejne sukcesy na salach sądowych, nie narzeka też na wzięcie wśród płci przeciwnej. Jej imprezowy tryb życia przeszkadza jednak innym bohaterom i pewnego dnia zostaje poinformowana, że nie może już dłużej korzystać z gościnności Rezydencji Avengers. Jednocześnie okazuje się, że jej superbohaterskie obowiązki stoją w konflikcie z pełnioną cywilnie pracą i oprócz dachu nad głową traci też źródło dochodów. Z kiepskiej sytuacji nieoczekiwanie ratuje ją pan Holliway, który oferuje jej pracę w dziale swojej kancelarii prawniczej poświęconym… sprawom superbohaterów. Hercules potrzebuje adwokata, gdyż obity przez niego superzłoczyńca wniósł skargę? Pewien mężczyzna chce zaskarżyć swoich pracodawców o to, że zyskał supermoce? Witajcie w nowym świecie Jennifer. Za materiały dowodowe posłużą wam… komiksy powstałe na podstawie przygód superbohaterów.
W teorii to idealny materiał, żeby najpierw przedstawić origin postaci – gościnny występ Bruce’a Bannera – a następnie skupić się na losach samotnej kobiety, perypetiach prawniczych i trudności zaakceptowania nowo posiadanych mocy. W tonacji byłby to komediodramat, odrobinę o charakterze sądowniczego proceduralu, wypełniony gościnnymi występami i nawiązaniami do MCU. Prezentowałby się podobnie do „Agent Carter”, tyle, że były jeszcze lepiej zrealizowany. Marvel potrzebuje silnych kobiet, heroin z charakterem, a She-Hulk właśnie te cechy zapewnia. Jednocześnie nie ma na razie szans na pojawienie się na dużym ekranie, więc może telewizyjny sukces skłoniłby włodarzy do wkomponowania jej w świat kinowy? Problemem byłaby technika motion capture i wiarygodne ukazanie transformacji She-Hulk, stąd również jedynym słusznym domem dla serialu byłby Netflix.
Kluczem do owego sukcesu byłoby zaś obsadzenie Jennifer. I tutaj silnej propozycji nie mam. Kiedyś Angie Harmon wyrażała taką ochotę. Może Paula Patton? Katee Sackhoff? Ronda Rousey? Swojego czasu Mark Ruffalo nominował do roli Emmę Stone. Żadna z tych propozycji mi nie pasuje, więc postawiłbym na Alexandrę Daddario. Podobnie jak wcześniej wspomniana Jessica de Gouw, jest już Marvelowi znana (były jednymi z 4 kandydatek do roli Jessicy Jones), ma 29 lat, słuszny wzrost (1.73 m) i superbohaterskie kobiece warunki (pamiętacie „True Detective”?), żeby wcielić się w potężną She-Hulk. Przekonałem sam siebie, jednak mam tutaj wyraźną kandydatkę.
Netflix – seriale niewykluczające się z MCU
Cztery kolejne propozycje musowo powstać muszą dla Netflixa. I jestem pewien, że prędzej czy później, przynajmniej 2 z nich powstaną. Będą to seriale koniecznie dla dorosłych, sklasyfikowane jako R-ki, odpowiadające możliwością i charakterystyce streamingowej platformy. Tak jak wyobraża to sobie Steven DeKnight. Jedyna kwestia, to jak przepchnąć serial dla dojrzałego widza w świecie Marvela otwartym dla każdego? Moja propozycja jest taka, że rozgrywałyby się one oficjalnie w ramach MCU, ale nie miałby z nim żadnych powiązań, co byłoby wyraźnie potwierdzone. Ewentualne cross-overy miałyby miejsce tylko z innymi serialami Netflixa, ale nie z filmami. Stanowiłby więc bardziej samodzielne, netflixowe pozycje, a nie kolejne cegiełki w budowie MCU. Jedyny warunek jaki musiałby spełnić, to brak zdarzeń wykluczających. Frank Castle nie mółby np. zdetonować atomówki w Nowym Jorku lub zamordować prezydenta. Do zrobienia? Jak najbardziej.
Punisher
Zatrudnienie odpowiedniego aktora to już osobna kwestia. Wśród fanów najpopularniejszy wybór stanowi Gerard Butler i prawdopodobnie byłaby to najlepsza opcja, i pod względem aparycji i talentu. Aktor ma jednak 45 lat, często pracuje w Hollywood i jego angaż wydaje się mało realistyczny. Podążając tropem dotychczasowych castingów (aktorzy z doświadczeniem telewizyjnym, w wieku ok lat 30) proponuję 3 następujące nazwiska: Taylor Kinney, Antony Starr i Alex O'Loughlin. Wszyscy panowie znajdują się w świetnej formie fizycznej i mają charyzmę, żeby sportretować Franka Castle.
Na początek odrzuciłbym jednak Alex’a O’Loughlina. Aktor znany z serialu „Hawaii Five-0”,
świetnie sprawdza się w scenach akcji, ale jest zbyt… przystojny do roli i do tej pory sprawdzał się w komediowym repertuarze. A skoro tak, to albo Kinney, albo Starr. Prawdopodobnie, wraz z 4. tym sezonem skończy się ulubiony serial dużych chłopców – „Banshee” – i Antony Starr będzie do wzięcia. Ma 39 lat, świetnie wygląda w akcji i potrafi przekonująco grać. Podoba mi się też Taylor Kinney, (znany z „Chicago Fire”), młodszy, 33 letni aktor z zadatkami na gwiazdę. Jest utalentowany, charyzmatyczny, dość przystojny, ale ciągle męski i skronie pokrywa mu już siwizna. Na pewno byłby to długofalowy wybór. Generalnie łatwo jednak znaleźć innych aktorów pasujących do roli, więc Marvel (i fani) mają tutaj pole do popisu.
Ghost Rider
Johnny Blaze na dużym ekranie zagościł dwa razy. Ostatni raz w 2011 roku i mówiąc delikatnie nie został miło przyjęty. Sam kojarzę tylko urywki, ot, typowy odmóżdżacz z masą adrenaliny i specyficznego poczucia humoru. Nakładem Wielkiej Kolekcji Komiksów Marvela ukazał się z kolei komiks „Ghost Rider. Droga ku potępieniu”, który zdarzyło mi się zakupić, ale nie
znalazłem jeszcze czasu by go przeczytać. O samej postaci wiem niewiele, do tej pory umykała mojemu zainteresowaniu, znajdując się gdzieś na zapleczu świata Marvela. W 2013 roku prawa do ekranizacji postaci wróciły do Marvela i Kevin Feige mówił wtedy, że studio oczywiście się z tego cieszy, ale nie planuje kolejnego filmu. Skoro nie film, to może serial? Johnny Blaze ma w sobie potencjał na postać tragiczną, wystarczy ktoś z pomysłem i odpowiedni klimat. A o to Netflix na pewno by zadbał. No i hej, to w końcu motocyklista odziany w skórę, któremu płonie czacha i który walczy z demonami! Co może być bardziej kozackie?
Co do osoby aktora nie mam szczególnych preferencji. Mógłby to być Josh Holloway, Jensen Ackles, Charlie Hunnam (tych dwóch ostatnich wolę w roli Iron Fista) albo ten drugi z dwójki Starr – Kinney. Zostawiam tu miejsce dla kogoś z fanów postaci, kto może zaproponować bardziej konkretny pomysł.
Moon Knight
Postać zaściankowa, a jednocześnie jedna z najciekawszych w całym uniwersum Marvela. Historia Marca Spectora – byłego najemnika, pozostawionego na śmierć na egipskiej pustyni, a następnie obdarzonego nadludzkimi mocami boga Chonsu, który wraca do USA i zajmuje się walką z przestępcami – nie ma obecnie szans na ekranizację. Nie w ramach MCU. Stanowi jednak fantastyczny punkt wyjściowy dla mrocznego serialu Netflixa. To okazja do pokazania studium złożonej osobowości i przemocy. Jeśli zadbać o odpowiednio kręconą akcję (wzór: „Banshee”) to Moon Knight może stać się zarówno serialem akcji jak i psychologicznym dramatem – pokręconą wariacją na temat Bruce Wayne’a i Batmana.
Najnowszy komiksowy run z 2014 roku zbiera dobre recenzje, również poprzednie edycje oceniano pozytywnie, więc na pewno znalazł by fascynujący materiał. Ponadto Moon Knight współpracuje czasami z Punisherem, więc istniałaby tu możliwość cross-overów i budowy większego świata. Ba, może nawet i cała wymieniona w tym paragrafie czwórka mogłaby spotkać się w jednej produkcji – to dopiero byłoby szaleństwo!
Co do wyboru aktora, tak jak wyżej, nie mam preferencji. To może być ktokolwiek, łącznie z nieznaną twarzą. Moon Knight nie bazowałby na popularności komiksów, szerszej widowni nie jest specjalnie znany, więc swoją mitologię budowałby od zera. Podobnie jak „Banshee”, tyle, że w nocnym świecie superbohaterów. Biorę w ciemno.
Blade
Na dużym ekranie sportretowano go 3-krotnie, wcielał się w niego Wesley Snipes i abstrahując od ocen filmu (które generalnie złe nie są) zrobił to świetnie. Sam mam przed oczami tylko urywki filmów, ale to po raz kolejny temat, który a) nie wróci prędko do kina i b) nadawałby się dla Netflixa. Platforma udowodniła już w „Hemlock Grove”, że potrafi intrygująco i klimatycznie sportretować wilkołacze i wampirze perypetie. Serial ponownie zaprezentowałby origin antybohatera, a następnie skupił się na eliminacji kolejnych wampirów. Na kinowym i telewizyjnym rynku popularność krwiopijców powoli wygasa, ale netflixowy Blade byłby dobrą okazją, żeby na zakończenie przywrócić wampirom ich słuszne miejsce w popkulturze. Byłoby krwawo, brutalnie i bezkompromisowo, byłyby potwory i cała masa dosadnej akcji.
Bez bicia przyznaję się, że moja komiksowa wiedza o Ericu Brooksie jest uboga, to zaledwie kilka numerów. Wspomniane filmy pamiętam jak przez mgłę, ale najlepsze wrażenie Blade wywarł na mnie w... animacji „Spider-Man” emitowanej ongiś na antenie FOX Kids. Jego epizod był jednym z ciekawszych, podobnie jak zresztą Punishera. Bardziej antybohaterzy i postacie tragiczne o stanowczym charakterze, niż komiksowi herosi. W ogóle animacja ta, jest bez dwóch zdań najlepszą jaka obrazuje świat Marvela. O krok przed X-Men’ami. Ale o czym to ja…
Ponownie zaproponowanie konkretów pozostawiam fanom, nie zniszczcie mnie za pisanie o postaci, o której wiem tylko powierzchniowo, ale doceńcie propozycję. Myśląc z kolei o odpowiednim aktorze do głowy przyszedł mi Remy z „House of Cards”. Mahershala Ali (jego pełne imię to Mahershalalhashbaz, musiałem) ma już 41 lat, ale wizualnie wygląda ciekawie. Po zastanowieniu jednak stawiam na Lance Grossa, który był jednym z 2 kandydatów do roli Luke’a Cage’a. Ma idealne 33 lata i skromne co prawda doświadczenie, ale skoro raz pojawił się na radarze Marvela to coś w nim musi być. Pod względem aparycji, strzał w 10.
Za produkcją tego serialu przemawia również obecna popularność telewizyjnych opowieści o czarnoskórych bohaterach. „Empire” pobiło kilka rekordów oglądalności, bardzo dobre recenzje zbierają „Black-ish” i „How to Get Away with Murder”. Zamiast więc zmieniać kolor skóry którejś z wcześniejszych postaci, Blade mógłby dołączyć do Luke Cage’a i T’Challi na froncie MCU
ABC – serial rozwijający i niewykluczający MCU
Young Avengers
Jednym z głównych zarzutów kierowanych początkowo pod adresem „Agents of S.H.I.E.L.D.” był infantylny ton i zbyt wiele młodzieżowych postaci. Młodzież jest zawsze atrakcyjna dla otwartej telewizji, więc może kolejnym projektem stacji ABC powinni być Young Avengers? Staliby się też odpowiedzią Marvela na nadchodzących „Teen Titans” DC. W skład nowej drużyny weszłaby Hawkeye (początkowo zaprezentowana w „Hawkeye” od Neflixa, patrz moje widzimisię wyżej) nieformalna przywódczyni grupy. Obok niej pojawiliby się Wiccan, Hulkling, Patrion i Iron Lad. Z czasem można by dorzucić inne, ciekawe postacie jak np. Echo/Ronin (Maya Lopez), które i tak nie pojawią się w kinie, więc mogą zostać zreinterpretowane w świeży sposób. Ważne, gościnne występy mogłaby tu zaliczyć Jessica Jones (która spośród The Defenders ma najmniejsze szanse na filmowy występ) a która w komiksach kilkukrotnie interweniowała w sprawie Young Avengers.
Serial miałby więc młodzieżowy ton, fabularnie skupiający się na motywach dorastania młodych bohaterów, szkolnych perypetiach, walce z lokalną przestępczością i problemach z ukrywaniem swoich mocy przed rodzicami i światem. Jeśli odpowiednio podejść do produkcji (czego ostatnio, ze wszystkich stacji na świecie, uczy MTV) to wcale nie musi być sztampowa, młodzieżowa papka. Z czasem rozwijałaby się tak jak „Agents of S.H.I.E.L.D.”, z którymi to mogłaby być od początku mocno powiązana. Pilot serialu mógłby zostać testowo zaprezentowany jako jeden z odcinków Agentów, a następnie produkcje łączyłyby okazjonalne crossovery. W teorii brzmi ciekawie, nie?
Co się tyczy obsady, to Marvel bez pudła trafił z Chloe Bennet, jako Skye/Daisy Johnson, więc bez żadnego kontestowania i narzekania zawierzyłbym ich castingowym wyborom.
Marvel i Sony – współpraca telewizyjna?
Ultimate Spider-Man i/lub Spider-Woman
Na koniec jeszcze jedno gdybanie. Skoro Marvel zawiązał współpracę z Sony, to kwestią czasu powinna być dyskusja na temat współprodukowania serialu. Na pewno nie od razu, skoro filmowe uniwersum Spider-Mana dopiero się rodzi, a które prawdopodobnie zostanie zbudowane od postaw – na 90% będzie to 16 letni Peter Parker. Nie ma więc potrzeby, żeby rozszerzać świat o produkcję telewizyjną, ale z czasem, za kilka-kilkanaście lat, to mogłaby być ciekawa opcja. Venom zasługuje na swój solowy film, a pierwszą kobiecą bohaterką tego świata zostanie prawdopodobnie Black Cat. Jeśli jednak fanom i widzom będzie ciągle mało pajęczych zdolności, to może zaproponować serialowego Milesa Moralesa lub, co bardziej prawdopodobne, Jessicę Drew? Realizacyjnie propozycje te nastręczałyby na pewno ogromu trudności, ale za kilkanaście lat rozwój efektów specjalnych może nas zaskoczyć.
Co się tyczy aktorów, to niezobowiązująco można rzucić kilka nazwisk. Ostatnio do roli Milesa Moralesa sugerowałem Donalda Glovera, tym razem postawię na Jessie’go Ushera (23 lata, ciut za wysoki – 1.85 m – ale znajdujący się na fali. Po sukcesie „Survivor’s Remorse” zagra w sequelu „Dnia Niepodległości”). Z kolei Spider-Woman w zagrać mogłaby choćby Emilia Clarke (Daenerys z „Game of Thrones”) lub Marie Avgeropoulos (Octavia z „The 100”. Ciekawostka: panie są w tym samym wieku – 28 lat, a Marie w serialu stacji The CW gra nastolatkę. Zonk.)
- - -
I to byłoby na tyle spekulacji. Na koniec warto jeszcze wyrazić nadzieję, że wszystkie z obecnych lub zapowiedzianych seriali będą kontynuowane. Przynajmniej po 3 sezony każdy, ot żeby nam się nie nudziło. Tymczasem zostało 8 dni do premiery „Daredevila”. Odliczanie czas zacząć.