Jeśli zastanawiacie się czy „Mr. Robot” wart jest Waszej uwagi, to odpowiedź jest krótka i jednoznaczna: tak! Pierwsze spotkanie z nową produkcją USA Network wciąga, pozostawia pozytywne wrażenie, a momentami skłania nawet do refleksji.
Otwarcie „Mr. Robot” hołduje zapomnianemu dziś zwyczajowi wydłużonych premier i jest to pierwszy dobry krok na drodze do wzbudzenia zainteresowania widzów. Ponad zegarowa godzina spędzona z serialem pozwala wsiąknąć w zaprezentowany świat, lepiej poznać bohaterów i uniknąć skrótów myślowych w zawiązaniu fabularnej ekspozycji.
Już pierwsze minuty odcinka ustalają tempo i tonację całości – jest nieśpiesznie i niepokojąco. Poznajemy w nich centralnego bohatera opowieści – młodego programistę Elliota. To postać kompleksowa, rozpisana tak, aby balansowała na granicy sympatii widza. Raczej nie polubicie go za aspołeczny charakter oraz zapędy podglądacza, ale rozpoznacie w nim właściwie ułożony, choć nie wszystkim zrozumiały kompas moralny i będzie kibicować jego krucjacie przeciwko nieprawości. Pochwały należą się przede wszystkim odtwórcy – Rami Malek („Pacyfik”, „Need for Speed”) sprawdza się w tej roli bezbłędnie. Jest wycofany, gra minimalistycznie, a paletą emocji operuje głównie za pomocą mimiki – w czym wydatnie pomaga charakterystyczna aparycja aktora.
Kluczowym zabiegiem okazuje się także wprowadzenie narracji. Elliot nie łamie czwartej ściany, zwracając się bezpośrednio do widza, ale swoje uwagi świadomie kieruje do wyimaginowanego przyjaciela – co stanowi także kolejny wymiar jego osobowości, kwestionujący niejako zdrowie mentalne. Miejscami wręcz szeptem wygłaszane uwagi fantastycznie zagęszczają atmosferę i przewrotnie komentują rozgrywające się wydarzenia. Tak prowadzona narracja sprawdza się wyśmienicie i jest jednym z głównych atutów premiery.
Jeśli chodzi o pozostałą obsadę, to wyróżnić można póki co jedynie Christiana Slatera za enigmatyczną rolę tytułowego Pana Robota. Z kolei Portia Doubleday (która wciela się w Angelę) na ekranie gości często, ale ogranicza się do obiektu skrytych uczuć Elliota, która swoim zachowaniem i niesprecyzowanymi uczuciami tylko bardziej mąci mu w głowie. Wespół z pozostałymi drugoplanowymi postaciami (Gideon, Krista) stanowią oni jednak pasujące do siebie elementy większej układanki, którą ocenić można będzie dopiero z czasem.
W warstwie fabularnej serial podejmuje temat społecznego niepokoju związanego z wszechobecną inwigilacją, manipulacją i korupcją. Nie jest jednak szczegółowo określony czas akcji – może, to być zarówno nieodległa przyszłość, jak i współczesność – w efekcie rodzi się niemal dystopijny klimat, który inicjowany jest już na poziomie wizualnym. Dominują chłodne, przyciemnione barwy rodem z twórczości Davida Finchera, akcja rozgrywa się w bezosobowych biurach, ponurych pustostanach lub spowitych nocą ulicach, a suspens umiejętnie podkreśla stonowana, elektroniczna muzyka.
Bez dwóch zdań produkcja przerabia tutaj znane z innych utworów klisze – dziecięca pornografia w ukrytym internecie, romanse, 1% zamożnych rządzących światem, czy wszędobylskie macki korporacji to motywy, które znamy bardzo dobrze. Sukcesem „Mr. Robot” okazuje się jednak wielowątkowość (przeplatanie wszystkich tych pobocznych historii z tematem przewodnim), a także wiarygodność, która przejawia się w unikającym infantylności sposobie ukazania samego procesu hakowania.
Tak więc dostajemy dojrzałą, trzymającą w napięciu rozrywkę, która po cichu może okazać się jedną z ciekawszych pozycji na wakacje. Zaraz po seansie pierwszego odcinka naszły mnie wątpliwości, czy aby na pewno wystarczy pomysłów na 9 kolejnych epizodów – takich dylematów nie ma jednak stacja, która zdążyła już zamówić drugi sezon. Otrzymaliśmy więc wszelkie sygnały, aby zaufać twórcom i z zaciekawieniem obejrzeć dokąd produkcja ta zmierza. Po drodze wsłuchajcie się także w wywody głównego bohatera - doszukacie się w nich cienia racjonalizmu a następnym razem logując się na Facebooka poczujecie się nieswojo.
- - -
Recenzja pierwotnie pojawiła się na portalu naEKRANIE.pl