Kolos na glinianych nogach. Część II: wszystkie grzechy 2K15 - Michał [MSTAT] - 29 kwietnia 2015

Kolos na glinianych nogach. Część II: wszystkie grzechy 2K15

Modele jak i cała oprawa graficzna są na bardzo wysokim poziomie, materiały promocyjne

Zanim zacznę wylewać pomyje na NBA 2K15 chciałbym wyjaśnić kilka rzeczy. Przede wszystkim to nie jest zła gra. Tak jak złymi grami nie były nowe Thief, Tomb Raider czy Hitman: Rozgrzeszenie. Z każdą z nich jednak coś było nie tak. Miała poprzedników.

W prologu do tego artykułu opisującego historię NBA 2K napisałem, że nie czuję się jakimś ekspertem od tej serii z powodu mojego wrodzonego zamiłowania do PCtów, którego efektem był krótki romans z NBA Live (#pcmasterrasizm)

Natomiast czuję się w jakimś tam stopniu specjalistą od komputerowej wersji najnowszej odsłony flagowej serii 2K Sports. Licznik steamowy dokręcony został do granic możliwości, choć ostatnio trochę zwolnił. Jak już mówiłem, po krótkim przeanalizowaniu tematu śmierdzi mi to "syndromem EA", czyli względnym zlaniem tego jak to wszystko ma działać długofalowo. Liczy się pierwsze wrażenie , które musi być pozytywne. No i jeszcze niech to wszystko ładnie wygląda na wszelakich trailerach i zapowiedziach.

Kilka słodkich słów na początek, czyli co dobrego

Deweloperzy skupiają się na dostarczeniu nam  czegoś co, owszem ładnie wygląda i stwarza piorunujące pierwsze wrażenie (jak już ci ruszy, hehe) głównie ze względu na wyśmienitą oprawę audio-wizualną i bardzo dobre animacje (jak wspominałem w poprzednim tekscie - ich znak firmowy). Całe "opakowanie" tytułu wygląda świetnie, mocną stroną jest też bardzo dobry (jak co roku z resztą) komentarz, który pewnie wyjątkowo doceniły osoby grające przynajmniej czasem w polską wersję FIFY ;). Sam trzon symulacji, czyli gameplay też jest w porządku, chociaż zdarzają się i tutaj denerwujące przypadłości, ale o tym chwilę później. Generalnie po pierwszych kilku godzinach całość sprawia bardzo dobre wrażenie. Są niedociągnięcia, ale wszystko rekompensuje ten klimat. Dzięki niemu to co widać na ekranie, cytując klasyka, "można pomylić z prawdziwością". Tak blisko tego efektu w grach sportowych nie był chyba jeszcze nikt.

Jedna z mocniej reklamowanych nowości, możliwość zeskanowania własnej twarzy i używania jej w trybie MyCareer w akcji.

Król jest nagi

Widać w tu jednak kilka tendencji, które zaprowadziły niektórych, niezbyt popularnych obecnie wśród społeczności, wydawców do miejsca w którym są teraz. Ciągle zarabiają niezłe pieniądze, ale wszystko co robią ma jeden cel. Cel, który bezbłędnie przedstawia poniższy skit. Branża inna, ale jakie to aktualne i uniwersalne. Proponuję zapętlić sobie i odpalić w trakcie czytania reszty tego tekstu. :)

https://www.youtube.com/watch?v=WJd8DGwd8gc&spfreload=10

Zacznijmy od rzeczy najważniejszej w grze chcącej, żeby nazywać ją symulacją, czyli tego jak wygląda rozgrywka. Tutaj podzielę opis doświadczeń gameplayowych na dwie części: to jak rozgrywka wygląda kiedy kierujemy całą drużyną na czym bazuje większość trybów, oraz na moment, kiedy kontrolujemy tylko jednego zawodnika (głównie MyCareer oraz MyPark).

W pierwszym przypadku wszystko działa całkiem nieźle. A to dlatego, że najwięcej tutaj dzieje się kiedy mamy piłkę w rękach. Niewiele ma to wspólnego z symulacją, ale też nie chodzi przecież o to, żeby gra odwzorowywała rzeczywistość w skali 1:1. Partnerzy z druzyny są trochę drętwi, ale możemy jednym przyciskiem "zachęcić" wybranego kolegę do zagrania pick&rolla, który bez wątpliwości rozrusza nieco obronę. Jest też opcja wyboru jednej z zagrywek z "zeszytu" naszego trenera. Zostanie ona rozrysowana na parkiecie a zawodnicy ruszą na swoje pozycje.

Gorzej sprawa wygląda kiedy (np. w trybie MyCareer) sterujemy jednym zawodnikiem. Sens zagrywek pozostaje taki sam, można to zrobić w identyczny sposób jednak całość akcji nie zależy tylko od nas. I tutaj zaczynają się schody. To, że sztuczna inteligencja nie powala i środki dzięki którym sterowani przez AI zawodnicy próbują zdobyć punkty czy pociągnąć akcję nie są zbyt wysmakowane to jedno. Wjeżdżasz na kosz, pod nim widzisz jakiegoś wysokiego kolesia, który tylko czeka żeby zaliczyć kolejną czapę. Szybkie ogarnięcie sytuacji, na obwodzie widzisz kogoś na dobrej pozycji, nie myśląc wiele podajesz. Okazuje się, że jest to najgorzej rzucający za trzy gość w twojej drużynie. Ale nie zrobi kolejnego podania w celu rozprowadzenia akcji. Nie zaatakuje też obręczy, przecież ma dobrą pozycję. Pizgnie piłkę nie zważając na to, że w sezonie jego skuteczności za trzy nie jest wyższa niż 15%. Bez względu na to, czy na zegarze mamy kilka, czy kilkanaście sekund do końca akcji. Sztucznie obniżona jest też skuteczność naszych kolegów z drużyny. Gra z tobą Melo, LeBron, któryś z braci Gasol a może obydwaj? Nie spodziewaj się, że będą dominowali tak jak w lidze. Ba, prędzej czy później (raczej prędzej) dojdziesz do wniosku, że mimo posiadania w swojej drużynie jednej czy drugiej gwiazdy wszystko musisz robić sam.

Poziom trudności to też ciekawa sprawa i nie chodzi o to, że gra jest specjalnie trudna. Po kilku godzinach przyzwyczajania się (lub po doświadczeniach z poprzednich części) można spokojnie grać na wyższych poziomach. Chodzi o dziwny sposób w jaki poziom trudności jest podnoszony. Nasi przeciwnicy na poziomie "hall of fame" (najwyższy z dostępnych poziomów trudności) nie są wcale sprytniejsi. Nie stosują jakichś wymyślnych zagrywek. Grają niemal identycznie, natomiast nasi zawodnicy trafiają dwa razy mniej rzutów a przeciwnicy, dobrze myślicie, dwa razy więcej. Nawet jeśli oznacza to trafienie 4 na 5 rzutów przez ręce obrońcy.

Kolejną rzęczą nie trzymającą się w żaden sposób kupy są umiejętności. Na pierwszy rzut oka jest ich sporo, natomiast więkoszść z nich nic nie znaczy, a to jak dany zawodnik ową, określaną tym właśnie skillem, akcje wykonuje świadczy tylko widzimisię programisty. Przykładowo Derrick Rose posiadający rzut za trzy punkty na poziomie 76 punktów nie ma problemów z trafieniem w meczu trójek ze skutecznością ok. 50% jeśłi tylko rzucamy z normalnych pozycji (czyli bez "ręki na twarzy", niekoniecznie trzeba być zostawionym samemu za linią). W tym samym czasie Carmelo Anthony u którego ta sama umiejętność wynosi 87 trafi 30% rzutów, jak ma dzień konia to z 40, nie ma jednak szans na wyciągnięcie wyników Rose'a. Doganianie szybkiego obrońcy, przez wysokiego i ociężąłego środkowego w kontrataku co wcale nie zdarza się rzadko. Doświadczenie z MyTeam i MyCareer podpowiada mi, że co do tego czy rzut wpadnie do kosza oblicza jakiś głupi algorytm. Jak trafiłeś dwie trójki wcześniej, to wiedz, że trzecia najprawdopodobniej nie wpadnie. Nawet jak w promieniu kilometra nie ma żadnego obrońcy, a nasz strzelec ma odpowiedni skill na poziomie 85-90.

Denerwujące potrafią być także animacje. Wydaje się, jakby deweloperzy za bardzo się w nich zakochali. Jedziemy z akcją w kontrataku i ładujemy piłkę z góry. Co robi nasz puntkujący? Uruchamia "cieszynkę", unosi ręce w geście triumfu dreptając przez parkiet. Szkoda tylko, że w tym czasie przeciwnik (głównie w online, chociaż komputer też czasami tak działa) szybko rozpoczyna akcję i przez musimy bronić 4 na 5 aż nasza gwiazda się polansuje. Po niecelnym rzucie nie możemy walczyć o zbiórkę (nawet jak naciskamy odpowiedni przycisk), ponieważ nasz zawodnik drepta w stronę kosza i nie zważa na to, że piłka prawię go uderzyła w głowę. Po prostu w trakcie trwania animacji zawodnicy nie reagują na nic, tylko doprowadzają ją do końca. Nie istnieje też tutaj silnik fizyczny zderzeń/kontaktów między zawodnikami (w poprzednich odsłonach było tak samo, jednak to podobno next-gen). Wszystko załatwiają animacje. W momencie wjazdu na kosz odpala się odpowiednia, bierze pod uwagę otoczenie (obrońców) i tyle. Jeśli ktoś stanął na drodze atakującego zawodnika po jej rozpoczęciu to on i tak trafi. Analogicznie jest, jeśli obrońca usunie się sprzed napastnika w trakcie trwania animacji, ten i tak spudłuje. Po kilkudziesięciu (może stu) godzinach już po samych początkach animacji można ocenić czy wejście na kosz przyniesie nam punkty czy nie.


Wreszcie dochodzimy do sprawy, która chyba najbardziej 2K Sports nie wyszła. Serwery nie wyrobiły z premierą. W ciągu kilku pierwszych dni nie było w ogóle opcji gry w sieci, za mecze nie była naliczana waluta (Virtual Currency?), główny środek płatniczy wewnątrz gry, o którym trochę więcej za chwilę. Ale to jeszcze nic, przecież wiele gier miewa tego typu problemy w dzień premiery (vide GTA V na PC). Tylko, że to w ogóle nie zostało rozwiązane. To znaczy dystrybucja waluty ruszyła (przecież nie można uniemożliwić ludziom, którzy zapłacili grube pieniądze za grę na wydawanie jeszcze grubszych pieniędzy na VC, co nie? ;]). Serwery też działają, ale wyszukiwanie rywali do online potrafi trwać na prawdę długo, czasem po kilka minut. Do tego przynajmniej w 1 na 3/4 mecze trzeba poza rywalem mierzyć się również z konkretnymi lagami (miałem dłuższą przerwę, ale na potrzeby materiału zagrałem sobie mecz po sieci wczoraj - nic się nie zmieniło). 

Przyjemne nie były też bugi, które pozostawały nienaprawione przez długie miesiące, a mianowicie wrzucony gdzieś tam wyżej jako śmieszny obrazek facescan oraz sprawa butów. Te wszystkie lanserskie dżordany i najki mogliśmy kupować dla swojego zawodnika w MyCareer (za walutę oczywiście), tylko problem w tym, że nie mogliśmy ich później "ubrać" (w "sklepie" oczywiście były ;]). Po kilku miesiącach w poradnikach steam ktoś napisał co zrobić aby działało.  Nie wiem jak rozwinęła się sprawa skanowania mord, bo nie interesowało mnie to, ani nie miałem odpowiedniego sprzętu. Dochodzi też stosunkowo łatwe cheatowanie. Przesadnie wysocy zawodnicy, czy niezwykle przydatne nienaturalnie długie ręce w MyPark? Klasyk.

Idąc dalej dochodzimy do trybów rozgrywki, które zostały w tym roku mocno uproszczone. Przykładowo MyCareer w którym wprowadzono scenki fabularne. Fabuła jest całkiem ciekawym zabiegiem, ale minimalizuje powtarzalność tego trybu. A to z powodu tego, że po stworzeniu nowego zawodnika historia jest identyczna (szczerze mówiąc nie wiem czy jest opcja pomijania filmików). Nie będzie więc łatwe przeprowadzenie kilku karier. Przekaz tej zmiany jak i całej odsłony na ten sezon jest jasny: pograj trochę dopłacając jak najwięcej do podstawowej ceny a później w październiku kup nową wersję. Rozwój we wspomnianym wcześniej trybie został względem wcześniejszych gier dramatycznie uproszczony. Umiejętności (jest ich niemało, fakt) zostały pogrupowane w kolumny: "shooting", "inside scoring", "athleticism", "playmaking", "rebounding" i "defense". Jeśli chcesz podnieść atrybuty musisz wydać walutę na jedną z kolumn, co podnosi wszystkie umiejętności do niej należące. Tak więc, chcesz zrobić zawodnika, który ma dobry rzut z bliska i półdystansu, ale nie jest mu do szczęścia potrzebny dobry rzut za trzy? Nie, są w jednej grupie. A może chcesz swojemu graczowi dodać kontroli nad piłką, ale twoje alter-ego jest egoistą i nigdy nie podaje? Chyba żartujesz, przecież obie umiejętności są w gupie "playmaking". :)


Money, money, money

Jak już zasygnalizowałem, moim zdaniem 2K postanowiło wydoić swoich fanów do cna o czym świadczą zmiany w trybie z formułą najbardziej "pay2winową" czyli MyTeam. Budujemy tam swoją drużynę marzeń z zawodników (występujących w postaci kart) obecnych oraz tych, którzy w NBA już nie grają a wcześniej byli gwiazdami. Schemat identyczny funkcjonuje w FIFIE czy Madden NFL. 2K jednak ewidentnie dyskredytuje swoich fanów, którzy nie chcą wykupywać waluty na zakup pakietów w których można zdobyć najlepszych zawodników. Zdobycie ich za samą grę w ich produkcje jest praktycznie niemożliwe. Liczba pieniędzy jaką otrzymujemy za granie jest mała, pobierają 15% od każdej transakcji na rynku, gdzie możemy sprzedawać i kupować karty. Część z graczy jest umieszczana w grze po 3 a nawet więcej razy w wersjach nie różniących się od siebie w ogóle, albo słabszych aby zachęcić (a później zniechęcić) użytkowników do zbierania kolekcji.

Tak więc NBA 2K15 to sprytnie zrobiona gra. Jest jak ładne (a nawet momentami piękne pudełko), którym jak najbardziej możemy się nawet zachwycać. Tylko przecież nie będziemy cały czas podziwiać opakowania. W końcu zechcemy zobaczyć co jest w środku... To wszystko jest tak powierzchowne i niedopracowane, że naprawdę nad zakupem nowego NBA 2K zastanowię się przynajmniej kilka razy. Musieliby zrobić coś co przyciągnęłoby mnie do tej produkcji znowu, czym odbudowaliby nadszarpnięte zaufanie. A na to się nie zanosi.

I jeszcze jedno. Jeśli jeszcze niedawno wymieniałeś 2K Sports jako symbol rozwoju, nawet mimo braku głównego rywala, stosunku do społeczności czy jakiejkolwiek innej, pozytywnej cechy związanej z branżą gier, to już tego nie rób. No chyba, że chodzi o zarabianie pieniędzy. W tym cały czas są nieźli. Dzięki za uwagę. :)


Jeśli jesteś zainteresowanym jakimiś nowymi gameplayowymi rzeczami ode mnie - mam twittera i mogę wrzucać tam informację o nowych tekstach: https://twitter.com/Statycznie

 

 

Michał [MSTAT]
29 kwietnia 2015 - 23:32