Wolfenstein: The Old Blood [Recenzja] - Blazkowicz po raz n-ty - Piras - 1 czerwca 2015

Wolfenstein: The Old Blood [Recenzja] - Blazkowicz po raz n-ty

Piras ocenia: Wolfenstein: The Old Blood
80

Po roku od premiery nowego i zaskakująco dobrego Wolfensteina twórcy poszli za ciosem i dostarczyli na rynek samodzielny dodatek z podtytułem The Old Blood. Jest krótszy, mniej rozbudowany i wyrazisty względem podstawki, ale z wielu względów warto zainteresować się tym tytułem.

„Pradawna krew” – bo tak bez najmniejszego wstydu mogłaby brzmieć polska wersja językowa, to w rzeczywistości prequel wydanego przed rokiem The New Order. Nie cofamy się jednak do przytoczonych w podstawce lat 60-tych, lecz do początku II Wojny Światowej, a konkretnie 1946 roku, kiedy to Niemcy dominują nad resztą świata. Okazuje się jednak, że nie wszystko stracone. Nadzieją są tajemnicze odkrycia prowadzone przez niemickiego generała Wilhelma Strasse’a (zwanego Trupią Główką) i… w tym momencie na scenę wchodzi nie kto inny, jak B.J. Blazkowicz. Jego zadaniem jest przetrzepać zamek Wolfenstein w celu odnalezienia dokumentów zdradzających szczegóły wspomnianych odkryć i rozwikłać zagadkę. To co odnajdzie ma bowiem przeważyć o losach świata.

Względem fabularnego aspektu to tyle. Niestety, jakkolwiek ciekawie brzmi powyższy opis, w rzeczywistości całość nie jest tak imponująca. Od pierwszego grywalnego fragmentu faktycznej rozgrywki zupełnie ignorowany jest wątek. Mamy co prawda jasne cele, nic nie robimy „ot tak” i wszystko jest czymś uwarunkowane, ale niestety w ogóle tego nie czuć. Sama konstrukcja gry nie pozwala nam zanurzyć się w content, gdyż sporadycznie występujące tu cutscenki nie są tak angażujące, błahe jest zachowanie Blazkowicza, a i pojawiające się postacie nie mają już tej wyrazistości. Sytuację ratuje moment, w którym pojawiają się Nazi-zombie. Tak, tak, dobrze słyszycie. Ten element ożywia grę, gdyż akcja nabiera spokojniejszego tępa, a my dostajemy zauważalnie lepsze porcje fabuły podawane w dobrze wymierzonym tempie. Całość nie trwa jednak długo, bo uśredniając ok. 6 godzin. Dlaczego uśredniając? The Old Blood mimo, że jest zamkniętą liniówką, pozwala w wielu miejscach na skradanie się, ciche eksterminowanie oponentów i eksplorowanie lokacji. I właśnie grając w ten znacznie bardziej stonowany sposób, 5 godzinna, chaotyczna kampania może wydłużyć się o dwie godziny. Szczęście w nieszczęściu, bo wątek urywa się zdecydowanie zbyt szybko.

Helga Croft: Tomb Raider

Przejdźmy jednak do konkretów. Strzelanie, rozbryzgująca się krew i zbieranie apteczek – to ponadczasowa domena Wolfensteina. Potwierdza to również najnowsza odsłona i mimo, że obecnie na rynku mamy dosłowny wylew wszelakich pierwszoosobowych shooterów, takiej przyjemności ze strzelania i likwidowania przeciwników ciężko szukać wśród mniej czy bardziej budżetowych aktualnych tytułów. Utkwił mi w głowie jedynie Bulletstorm i jak się okazuje, nie jest to wcale przypadkowe porównanie. Wolfenstein: The Old Blood wprowadza bowiem pewną świeżość do serii – tryb wyzwań inspirowany twórczością Polaków, czyli skupiający się na jak najefektowniejszej eksterminacji fal przeciwników. To krótkie, kilkuminutowe sekwencje w dość ciasnych pomieszczeniach, ale nie ma lepszego sposobu by się wyszaleć zgarniając tym samym aplaus za wybuchowe combo czy ciekawą kombinację.

Cieszy mnie, że twórcy zadbali o włączenie w rozgrywkę możliwość przejścia wielu lokacji „po cichu”, gdyż w strzelanie, mimo że satysfakcjonujące, po prostu staje się nużące. Przeciwnicy nie stanowią właściwie żadnego wyzwania(na normalnym poziomie trudności), w wyniku czego stawiające na myślenie i chociażby najmniejsze planowanie – momenty skradankowe są zbawieniem.

Wiem, że rozwałka i specyficzny, pozbawiony angażowania naszych szarych komórek styl gry to domena Wolfensteina, ale odświeżenie(a właściwie już kolejna część) mogłoby postarać się o pewne innowacje w mechanice. Inna charakterystyczna cecha serii wciąż pozostaje jednak niezmienna, co wydawałoby się – może martwić, ale nic z tych rzeczy. Chodzi o lokacje, a raczej wąskie, zamknięte korytarze. I gdy wszyscy pędzą do otwartości, poszerzania lokacji serwując swobodę, tu wciąż dużą część gry spędzamy w zamknięciu. Mi się to z kolei podoba i imponuje, bowiem zarówno wysoka jakość tekstur, oświetlenie jak i projekt kolejnych lokacji serwują zaskakująco pozytywne odczucia.

Wolfenstein: The New Order był poniekąd zeszłoroczną Kinder Niespodzianką, mało kto spodziewał się tak wysokiej jakości i fantastycznego unowocześnienia serii. Fani tej produkcji powinni obrać The Old Blood jako obowiązkową pozycję z tym, że byłoby lepiej dla naszego portfela, gdybyśmy dostali zwyczajny dodatek DLC. Jest to jednak osobne, ważące 35gb! rozszerzenie za niemałą kwotę i problematyczne jest w tym momencie polecenie komukolwiek tego tytułu. Ci, którzy nie mieli okazji odświeżyć sobie nowego Wolfensteina, zdecydowanie powinni sięgnąć po zeszłoroczną odsłonę, a jeżeli to zbyt mało, no cóż, przygotujcie portfele na krótką, acz intensywną podróż.
``````````````````````````````
Wybaczcie zaburzenie stylistyczne wpisu, ale musiałem Wam to pokazać :)

i jak tu nie kochać easter eggów... <3
Piras
1 czerwca 2015 - 00:55