Seria Battlefield może się pochwalić sporą różnorodnością przedstawianych realiów, dzięki czemu różni gracze preferują różne odsłony. 1942 to klasyka, Vietnam wiele osób wspomina z sympatią, dwójka była przełomem, Bad Company to super silnik, dalej było szlifowanie formy, albo upadek wszelkich battlefieldowych obyczajów, zależnie kogo spytać. Na tej linii kolejnych odsłon brakuje jednak jednego ogniwa, które nie było specjalnie przełomowe, ale jednak pod względem “bycia ciekawą grą” przebijało połowę produkcji spod tego szyldu.
Gra nazywała się Battlefield 2: Modern Combat.
Pierwsza odsłona serii z kampania singlową? Bad Company! Pierwszy BF, który nie ukazał się na PC? Bad Company!
A guzik prawda - Modern Combat to specjalna wersja “dwójki”, która ukazała się razem z popularniejszą siostrą i to ona zasługuje na miano “tej pierwszej”, zwłaszcza jeśli chodzi o część zasług przypisywanych pierwszemu Bad Company.
Wiecie jak wyglądała pierwsza prawdziwa kampania singlowa w serii? Kto był bohaterem, jaka była fabuła? Otóż bohaterem był, a raczej było… całe wojsko! Niby graliśmy szeregowym żołnierzem, jako jedna z pięciu dostępnych w tej wersji klas i wykonywaliśmy proste zadania przypominające poboczne questy, czy misje z generatora, ale one i tak bawiły z powodu który wspomniałem już wyżej - graliśmy całym wojskiem!
Oczywiście nie całym na raz, a i oddane nam pod kontrolę oddziały nie były zbyt liczne, ale jednak - Battlefield 2: Modern Combat w swoim singlowym komponencie wprowadza świetną możliwość płynnego i efektownego przełączania się między wszystkimi dostępnymi wojskami.
Jak to działało? Wszyscy podlegli nam żołnierze mieli nad głowami ikony, które za pomocą symboli informowały nas o klasie każdego widocznego trepa. Po najechaniu na daną ikonę aktywowała się funkcja przełączenia się na wybranego wojaka. Służył do tego jeden przycisk, a o możliwości zmiany ciała informowała nas barwa ikony. Robił się problem, gdy pojawiała się potrzeba przeskoczenia na postać w tłumie, ale z drugiej strony takie grupy składały się głównie z “kolegów po fachu”, więc w sumie co za różnica w którego z dziesięciu inżynierów się wcielimy.
Stwierdziłbym, że to unikatowa funkcja na skalę całej branży (ze sporym przekłamaniem), ale zaraz przypominam sobie Call of Duty: Black Ops II i nieszczęsne misje dodatkowe, gdzie w sumie był jeszcze widok z góry i wskazywanie celów dla sztucznej inteligencji. Ale umówmy się: było to uproszczone, zrobione małym nakładem prac i średnio udane.
Żeby zachować ciągłość wypadałoby kontynuować ten wątek, ale wrócimy do niego za chwilę. Tu pozachwycam się trochę nad niesamowitą różnorodnością, jaką oferuje samotne doświadczanie Battlefielda 2 w wersji konsolowej. Misje są skonstruowane przy minimalnym ograniczeniu fabularno-gameplayowym, a twórcom udało się zaimplementować wszystko za co BF jest kochany w multi. Mamy tu standardowe walki miejskie i te na otwartym terenie. Mamy misje snajperskie i batalie czołgów. Są zlecenia zwiadowcze helikopterem, w których latamy po sporej mapie. Do kampanii wciśnięto szturm łodziami korytem rzeki, niszczenie zadokowanych łodzi podwodnych, czy swobodną przejażdżkę buggym po pustyni. DICE po prostu wypunktowało sobie elementy składowe esencji Battlefieldów i na poszczególnych pozycjach budowało kolejne zadania dla gracza. Nawet zwykłe misje chodzono/strzelane zostały przemyślane, bo mamy tu obronę bazy (w końcowym etapie musimy zniszczyć nadjeżdżający pociąg z materiałami wybuchowymi!), zdobywanie mostu jako grupa komandosów, czy walka na wzgórzach połączonych kładkami.
Różnorodność jest też wspierana przez wspomnianą możliwość przeskakiwania z ciała do ciała, jak jakiś Agent Smith z Matrixa. W pewnej misji walczymy na platformach wiertniczych i na brzegu. Naraz. Przełączamy się w biegu na miejsce, gdzie sytuacja jest najtrudniejsza. Podobnie wygląda zadanie zdobycia kilku zabudowań na pustyni, gdzie nie dość, że błyskawicznie zmieniamy miejsce akcji, to jeszcze specyfika walk w każdym z tych miast jest zupełnie inna. Do jednego wjeżdżamy pojazdami, w innym walczymy w wąskich gardłach, w kolejnym musimy pozbyć się snajperów. Transport jaźni gracza do kolejnych kompanów przydaje się też przy płynnym prowadzeniu akcji, na przykład gdy lądujemy helikopterem, a na horyzoncie pojawia się oddział żołnierzy do którego możemy bezpośrednio przeskoczyć, bez konieczności pokonywania tego dystansu.
Była to moja druga gra na Xboxa 360, którą zakupiłem jako zagorzały fan podstawowego Battlefielda 2. A ponieważ było to jakieś trzy lata zanim się przełamałem i kupiłem Golda do gry w sieci, to nie sprawdziłem tego dzieła w walkach przeciwko innym graczom. Słyszałem bardzo dużo pozytywnych opinii, jednak gra pewnie nie była jakimś sukcesem, skoro do konsolowego Battlefielda było potrzebne nowe podejście w stylu Bad Company.
Jestem w szoku jak dużo materiałów w stylu “Historia serii BF” pomija tę odsłonę, lub wspomina o niej w bardzo oszczędnych słowach. Jestem w szoku jak wielu graczy żyje w przekonaniu, że pierwszy konsolowo-singlowy Battlefield to Bad Company. I przede wszystkim, jestem w szoku, że tak dobry pomysł na kampanię dla pojedynczego gracza się nie przyjął, bo być może dzisiejsze FPSy DICE wyglądałoby zupełnie inaczej.
Battlefield nie byłby wtedy tak podobny do innych gier tego typu, a wyróżniałby się mechaniką, którą być może inni zaczęliby kopiować od niego.
(wszystkie obrazki zerżnięte z internetu)