ABC Murders przypomina prawdziwą zagadkę detektywistyczną. Niby wszystko jest na miejscu, a jednak coś się nie zgadza. Hercules Piorot to ikona stojąca na równi z Sherlockiem Holmesem, obecna w książkach, jak i filmach. Brakowało jedynie dobrej gry z tym belgijskim detektywem. Jednak trudno się do niej jednoznacznie ustosunkować.
Ciekawostką jest to, że ABC Murders jest rzadko spotykaną adaptacja książki w formie gry. Sama książka, autorstwa Agathy Christie to klasyk gatunku, a jeśli ktoś oglądał ekranizacje z cyklu z Cherculesem Poirot, gdzie w główną rolę wcielał się nieśmiertelny w swoim wykonaniu David Suchet, apetyt na grę znacząco rośnie.
Przygodówki mają to do siebie, że wymagają myślenia, kombinowania i rwania włosów z głowy, kiedy coś nie wychodzi. Dają nielichą satysfakcję z rozwiązania zagadki, jakbyśmy samego diabła przechytrzyli. Z drugiej strony mamy wszelkiej maści gry z gatunku hidden objects, miłe i przyjemne obrazki z pochowanymi obrazkami i szukaniem wiadomo czego w śmietniku. No i mamy ABC Murders. Gdzieś pomiędzy tymi gatunkami. Z potencjałem, ale zbyt uproszczona.
Pierwsze wrażenie jest przyjemne dla oka. Ładna grafika, wystarczająco szczegółowa, jak na ten przygodówkowy gatunek, doprawiona cell shadingiem. Mogłaby być lepsza, ale jest zupełnie wystarczająca. Jest po prostu przyjemna. Wydawałoby się, że taka oprawa nie pasuje do gry detektywistycznej, jednak dodaje jej pewnego uroku. Taką graficzną konwencję przyjmuje się naturalnie, mimo z pozoru mrocznej tematyki gry. Niestety za grafiką nie idzie animacja postaci, która po prostu kuleje i jest sztywna.
Postacie poruszają się czasami paralitycznie, podnoszone przez nie obiekty nie zawsze trafiają we właściwe miejsce, a mimika twarzy i ruch ust to jakaś kpina. Nie pomaga także sam dubbing, nieco na siłę, przy czym trzeba zaznaczyć, że broni tu się tu jedynie sam główny bohater, miło kaleczący i sączący z akcentem język angielski. Pozostałe dźwięki są dobrze przygotowane i umieszczone. Nie rażą, a podkreślają subtelnie kolejne działania.
Kolejne czynności podejmowane przez naszego belgijskiego detektywa mają na celu rozwiązanie serii morderstw, które z początku łączy tylko pozostawiony rozkład jazdy. Jak to zwykle w typowych point&clickach jest, dostajemy prostą mechanikę i wiele pytań bez odpowiedzi. Prowadzimy śledztwo analizując miejsce zbrodni i otoczenie ofiary, gdzie czasami pojawiają się trudniejsze do zauważania szczegóły, jednak sama gra nie przepuści nas dalej jeśli nie odhaczymy całej listy w danej lokacji.
Otrzymujemy także kolejne elementy rozgrywki takie jak wymagające spostrzegawczości i czasami małego kombinowania zagadki z przedmiotami potrzebującymi podjęcia szeregu czynności, zanim będziemy mogli ich użyć. Podobnie ma się sprawa ze skrytkami i zdobywaniem dowodów. Wszystko jest pochowane na widoku, trzeba się tam jedynie dostać. Przyjmuje to postać mini gier, ładnie zrobionych i nietrywialnych.
Innym elementem rozgrywki są różnego typu analizy. Możemy przyglądać się poszczególnym osobom, zdobywając informacje na temat ich zachowania lub samopoczucia, a także łączyć logicznie fakty na podstawie zdobytych informacji. Niestety potraktowane jest to mimo drzemiącego w tym potencjału bardzo po macoszemu, bo w końcu i tak trafimy na właściwy układ rozumowania i pchniemy fabułę do przodu. Podobnie w rozmowie, gdzie zależnie od wybranych przez nas pytań, rozmówcy będą różnie reagować, jednak zamiast mimiki otrzymamy napisy informujące o ich reakcji.
Brakuje tu jednak jakiejś konsekwencji. Zarówno w mini grach składających się na śledztwo, jak i w prowadzonych rozmowach. Niby promowane jest zachowywanie się jak Hercules Poirot, to nie do końca wiadomo, jak powinniśmy się zachować. Jest tu także obecny ze starych przygodówek system punktacji za każdą podejmowaną decyzję, nazywany punktami ego (pamiętajcie o podkręcaniu wąsów przy każdym lustrze) jednak nie wiemy za bardzo po co on tu jest. Kiedy skierujemy rozmowę na złe tory, gra sama nas zawróci, kiedy pominiemy coś w danej lokacji, gra nas nie puści dalej. Pozornie otrzymujemy wyzwanie, a w rzeczywistości gra sama to spłyca.
Tu niestety jest pogrzebany cały pies rozgrywki. Jest ona bardzo przyjemna, prosta, ale mająca naprawdę zatracony większy potencjał. Zabrakło może wytrwałości, może pomysłu na realizację, bo fani klastycznych przygodówek uznają tę grę za zbyt prostą, inni mogą po prostu nie kupić konwencji. Szkoda takiego zmarnowanego potencjału, tym bardziej, bo gra mogłaby oferować naprawdę o większe wyzwanie, a tak starcza na 6 do 8 godzin prostej rozgrywki.
Całość gry to pewna dysharmonia prostoty, zmarnowanego potencjału i nie da się ukryć, jednak dużej przyjemności z grania. To takie swoiste, growe guilty pleasure. Wersja przeze mnie ogrywana na PC, została spolszczona kinowo. Mimo wad, liczę na kolejną odsłonę serii, po którą będą sięgać na przecenach nie tylko casuale, ale i prawdziwi fani przygodówek, kiedy seria rozwinie skrzydła, mocno kibicuję.
Śledź mnie na Twitterze