Hollywood przyzwyczaiło nas do pewnego typu opowieści o miłości. Piękna ona, piękny on, a siłą popychającą ich ku sobie - przeznaczenie! I mimo przeciwności losu, mimo że zawsze coś im staje na drodze, ich miłość bezwarunkowo wygrywa. A wszystko podane w estetycznej, uniwersalnie pięknej konwencji. A gdyby tak... odrzeć miłość ze wszystkich dotychczasowych schematów i zostawić ją surową i gorzką? Tego próbował dokonać Judd Apatow w serialu Love. Jak wyszło?
Na początku warto nadmienić, że jestem absolutną fanką serialowego dokonania Apatowa, jakim było Freaks and Geeks. Jakiś czas temu sięgnęłam po tę produkcję po raz kolejny i okazało się, że w dalszym ciągu historia bawi, urzeka no i oczywiście wprowadza w stan drobnej nostalgii. Tym razem Apatowa nie interesują nastolatkowie, a dojrzali już ludzie. Bo trzydziestolatkowie powinni być dojrzali - przynajmniej w teorii.
Mickey i Gus mają względnie poukładane życia, jednak jak to w filmowej rzeczywistości - coś musi się spektakularnie z...epsuć, żeby dwoje bohaterów mogło się spotkać. Mickey (Gillian Jacobs) jest piękną, ale problematyczną dziewczyną. Ma trudności w utrzymywaniu normalnych relacji z otoczeniem. Jej związki są dziwne, przyjaźnie egoistyczne i jednostronne. Ze słabością do wszelakich używek poszerza grona różnych grup terapeutycznych. Czasem ma się wrażenie, że trudno jest jej wytrzymać z samą sobą. Gus (Paul Rust) z kolei nie jest typem przystojniaka. Brakuje mu pewności siebie, nie ma w sobie siły przebicia. Jednak mimo to rozsiewa wokół siebie przyjazną aurę i ludzie go lubią. Pracuje jako nauczyciel na planie serialu i marzy, by w przyszłości zasilić ekipę scenarzystów. Mamy zatem dwie skrajne osobowości.
Co się wydarzy, gdy ścieżki Mickey i Gusa się przetną? On trochę się w niej zakocha, ona trochę też, ale do miłości prowadzi długa i kręta droga z wybojami. Każde z nich niesie bagaż swoich doświadczeń i lęków. Obojgu łatwiej jest uciekać od problemów niż się z nimi mierzyć. Ideały raczej ich dzielą, niż łączą. A przede wszystkim – boją się własnych emocji i zaangażowania, których niby pragną, ale… zawsze pojawia się jakieś ALE! W związku z powyższym cierpliwość zostanie wystawiona na próbę – nie tylko bohaterów, ale i widzów. Bo ten duet czasem działa na nerwy.
Prócz skrajnych osobowości bohaterów, ton akcji również nakreślony jest podobny sposób. Raz jest lekko i zabawnie, a chwilę później robi się naprawdę poważnie. Gus i Mickey są młodzi, a wedle hollywoodzkich prawideł – powinni być szczęśliwi. Niestety, mimo okraszania sytuacji dużą dawką humoru, odkrywamy jak bardzo skomplikowane i osamotnione jednostki stanowią nasz duet. I niewątpliwie to sprawia, że czujemy z nimi większą więź. Stają się bliżsi, dzięki swoim wadom.
Love jest niewątpliwie ciekawą produkcją, jednak mam wrażenie, że nie zostaje w głowie na dłużej. Chwilę się pośmiejemy, trochę zafrapujemy, ale po seansie wrócimy do swojej codzienności bez żadnej głębszej refleksji. W tematyce dylematów damsko-męskich nadal moim faworytem pozostaje Master Of None. Zarówno Love, jaki i serial z Azizem Ansarim, doczekają się kolejnego sezonu w 2017 roku. Wtedy okaże się, czy ten pierwszy stanie się produkcją jeszcze lepszą (bo potencjał przeceież ma), zaś czy ten drugi utrzyma bardzo wysoki poziom już znanego nam 1. sezonu.