Raz na jakiś czas każdy gracz ma dość zabijania. Ile to razy można w bezsensowny sposób mordować wirtualne postacie. Strzelanie, rozpruwanie, duszenie i rozjeżdżanie potrafi się przejść. Wtedy trzeba znaleźć coś innego. Jeśli nie bawią na szeroko pojęte gry sportowe i wyścigowe zostają tylko pozycje dla młodszych. Cukierkowate, kolorowe i często zbyt proste. Czasem jednak pośród gier przeznaczonych dla osób, które niedawno pozbyły się zębów mlecznych trafiają się perełki. Czy sequel jednej z ekskluzywnych na Wii produkcji jest jedną z nich?
Zaskoczenie Roku to cykl, w którym omawiane będą słabo zapowiadające, ale miło zaskakujące produkcje. A jak dobrze wiemy, zazwyczaj bywa zupełnie na odwrót. W końcu jakby nie patrzeć reklama jest dźwignią handlu, przez co niepozorne, dobre pozycje pozostają mimo wszystko w cieniu. Dlatego też, dzięki tej serii wpisów zamierzam wyłonić kilka godnych zagrania, a niedocenionych perełek.
Rok 2010 zaoferował graczom kilka miłych zaskoczeń oraz niemiłych rozczarowań. Zazwyczaj do pierwszej grupy należały nowe marki, z kolei do drugiej stare i niegdyś wybitne. Darksiders jak nietrudno się po wstępie domyślić, został pozytywnie przyjęty przez recenzentów, jak i przez samych graczy. Za wzór tej marki pełniły takie serie jak The Legend of Zelda czy Legacy of Kain. I co ważniejsze, przygody Wojny nie są mierną kopią powyższych dzieł, lecz solidną pozycją w świecie elektronicznej rozrywki.
Od kilku dni trwa w najlepsze kolejna edycja Humble Bundle. Edycja tyleż atrakcyjna, co nietypowa. Oto bowiem po raz pierwszy w historii w ramach akcji „płać ile chcesz” dostępne są gry z segmentu AAA. I to nie jedna, nie dwie, lecz aż siedem (no, pięć + dwa dodatki). Już za dolara można zgarnąć Company of Heroes z dwoma rozszerzeniami, Darksiders, Metro 2033, Red Faction: Armageddon, a płącąc cenę powyżej średniej (czyli niecałe 6 dolarów) dostaniemy także Saints Row: The Third. Oczywiście skorzystałem i jestem z tego faktu niezwykle zadowolony. Ale coś czuję, że nie skończy się na jednym dobrym dealu. To może być kamień który ruszy lawinę zmian w cyfrowej dystrybucji.
Warhammer 40 000: Space Marine pierwszy raz zobaczyłem na gamescomie 2011, kiedy to przesiedziałem przy multiplayerze jakieś pół godziny. Co najbardziej zapamiętałem z tego krótkiego doświadczenia, to świetne oddanie „ciężaru” postaci, którą sterowaliśmy. Miałem pewne obawy czy wyłącznie to wrażenie, jakkolwiek przyjemne, wystarczy żeby przyciągnąć mnie do kontrolera tyle długo, żebym przebrnął przez tryb single-player. Okazało się, że tak, a Space Marine mnie nie zawiódł, chociaż formuła zupełnie się już wyczerpała.
Fabularnie gra jest prosta. Mały oddział Ultramarines udaje się na planetę-kuźnię, która została zaatakowana przez gromadę Orków. Wcielamy się w dowódcę - Kapitana Tytusa. Na miejscu spotykamy sojuszników, w postaci niedobitków Imperialnych Gwardzistów, desperacko broniących się przed ogromną armią zielonoskórych. Naszym zadaniem jest zabezpieczenie wielkich mechów – Tytanów, zanim przejmą nad nimi kontrolę Orkowie. Oczywiście w międzyczasie okazuje się, że stawka jest większa, niż by się na początku wydawało. Mniej więcej w dwóch trzecich gry mamy jakiś tam zwrot akcji, ale szczerze mówiąc można go bez problemu przewidzieć na długo przed.
Recenzja UFC Undisputed 3 już od kilku dni wisi w odpowiednim dziale GOLa, ale ja nie przestałem grać. Dziś – i nie tylko – na tapetę trafił tryb „Title Mode” i o nim, oraz o poziomie trudności nowego UFC słów kilka. Lektura w sam raz dla niezdecydowanych, czy Undisputed 3 kupić. W sam raz dla tych, którzy dzisiejszą noc mają już dokładnie zaplanowaną, bo przeca dziś – lada moment - gala KSW i o 4 rano transmisja UFC 144.
Premiera najnowszej odsłony zwariowanej, sandboksowej strzelaniny zbliża się coraz bliżej. Dla niezaspokojonych osób uwielbiających rozpierduchę oraz dużą swobodę czeka nie lada gratka. Studio znane przede wszystkim z czterech odsłon Red Faction, 15 listopada wypuści na rynek trzecią już część serii Saints Row!
No i wszystko jest już jasne – mimo bardzo hucznych zapowiedzi, twórcy gry Crysis 2 nie będą opracowywać nowej gry z serii Homefront. Firma THQ bardzo sprytnie narobiła przed kilkudziesięcioma minutami sporo zamieszania wokół swojej nowej marki, ale po prawdzie, nie ma się czym podniecać.
Jeszcze godzinę temu byłem bliski zawału serca – wszystko wskazywało na to, że twórcy słynnej gry Far Cry i niemniej znanej serii Crysis wzięli się za drugiego Homefronta. Akcje tej wyjątkowo przeciętnej strzelaniny natychmiast wzrosły, bo nasi zachodni sąsiedzi w produkcji FPS-ów doświadczenie mają przecież spore. Oficjalne oświadczenie firmy THQ nie pozostawiało złudzeń, że mamy do czynienia z prawdziwą bombą, swoje dołożył również Cevat Yerli, czyli szef niemieckiego studia, który pochlebnie wyrażał się o potencjale tkwiącym w Homefrontowej marce.
Od lat jestem wielkim fanem gier wychodzących spod rąk programistów z firmy Relic i grałem we wszystko co wypuścili od czasów pierwszego Homeworlda. Wyjątku nie stanowi tu druga część cyklu Warhammer 40,000: Dawn of War - skończyłem podstawkę i dodatki niemal jednym tchem. Ponieważ nie jestem alfą i omegą w tematach młotka do tej pory stroniłem od podejmowania tematu recenzji tych gier. Ale co mi tam, DoW2, a w szczególnie ostatnio wydany dodatek Retribution warte są poświęcenia czasu przez każdego fana gier strategicznych. Dlaczego? Zaraz pokrótce wyjaśnię, lecz zanim zacznę zaznaczam, że w plusach i minusach nie rozbijam gry i dodatków na czynniki pierwsze, tylko traktuję jako całość. Dlaczego? Bo: po pierwsze - leń jestem; po drugie - posiadam sklerozę w zaawansowanym stadium i nie pamiętam już wszystkich najdrobniejszych różnic pomiędzy nimi i nie chcę popełnić gafy; po trzecie - Dawn of War II, Chaos Rising i Retribution to w zasadzie jedna spójna opowieść (jak grać, to we wszystko). No lecimy z koksem.
Z racji rozpoczynającego się branżowego „sezonu ogórkowego” w ramach nadrabiania zaległości zainteresowałem się ostatnio wersjami demo gier dostępnymi w PlayStation Store. Ostatnio mieliście okazję zapoznać się z moimi wrażeniami z testowania multiplayerowej bety „Uncharted 3: Drake’s Deception”. Dziś postanowiłem zmierzyć się z produkcją niezwykle osobliwą, czyli pierwszoosobową strzelaniną „Homefront”. Gra reklamowana była, jako murowany hit i tytuł obowiązkowy dla fanów wojennych FPSów, a ostatecznie okazała się być niezwykle słaba. Pomimo bardzo niepochlebnych opinii recenzentów, wyniki sprzedaży były na tyle duże, że wydawca już jakiś czas temu zapowiedział, że ma w planach produkcję drugiej części gry. Ostatnio wszyscy chętni spróbowania, jak „Homefront” smakuje w potyczkach sieciowych, mają ku temu okazję. Gdy zobaczyłem w amerykańskim PlayStation Store, że takowe demo wrzucono pomyślałem o tym, że producent zapewne chwyta się wszelkich środków, by zainteresować potencjalnych nabywców swoim słabym produktem. Zagrałem i muszę przyznać, że nie był to czas całkowicie stracony, ale też nie mogę nazwać doświadczenia z produkcją THQ przyjemnym.
Nie będę tego więcej ukrywać, bo strasznie brzydzę się kłamstwa i nie radzę sobie z wyrzutami sumienia – tak, tak, nie byłem ostatnio z Wami szczery i bardzo teraz tego żałuję. Ilekroć zabieram się za pisanie recenzji gry, najpierw sumiennie przechodzę ją do końca, a dopiero potem zabieram się za wyciąganie ostatecznych wniosków. Eksploatując Homefronta równocześnie przygotowywałem inny ważny projekt i nie mogłem temu pierwszemu poświęcić tyle uwagi, na ile w rzeczywistości zasługiwał. No i dostałem za swoje. Ogrom idiotyzmów wypisanych w poprzednim tekście zdyskwalifikował mnie w oczach wielu fanów strzelanin, a niesprawiedliwa ocena (tylko „sześćdziesiątka”) podważyła moją wiarygodność. Kiedyś byłoby to nie do pomyślenia, jednak stało się i teraz nadszedł czas, by naprawić błąd.