Blade Runner, jakiego nie znacie
Blade Runner 2049 - pierwsze recenzje kontynuacji klasyka
Czy androidy śnią o Philipie K. Dicku?
Audiobook Blade Runner - recenzja - elektryczne owce harcują w słuchawkach
Pamięć absolutna - rollercoaster z wypadkiem przy końcu trasy
Przypomną nam to hurtowo - co począć z remakiem Total Recall?
Wszyscy dobrze wiedzą o tym, że kultowy Łowca androidów jest adaptacją powieści Philipa K. Dicka pod tytułem Czy androidy marzą o elektrycznych owcach?, mało kto jednak tę powieść czytał. Film na przestrzeni wielu lat doczekał się licznych poprawek i nowych wersji (debiutował w 1982, zaś ostateczna wersja została wydana w roku 2007), nie zauważyłem jednak, żeby marketingowcy – przynajmniej w naszym kraju – jakoś palili się przy tej okazji do promowania książki stojącej za obrazem… Nawet w obliczu kinowej premiery długo oczekiwanego sequela. Powieść Dicka pozostaje więc w cieniu swoich kinowych dzieci. Ogromna szkoda, bo Czy androidy marzą o elektrycznych owcach?, choć drastycznie różni się od Łowcy androidów, jest dziełem absolutnie wyjątkowym. Chcecie przekonać się, dlaczego?
W najbliższy piątek do kin trafi Blade Runner 2049. Wielu fanów kultowego Łowcy androidów w reżyserii Ridleya Scotta obawiało się, że najnowszy film Denisa Villeneuve’a (m.in. Nowy początek, Sicario) nie spełni pokładanych w nim nadziei. Jak się jednak okazuje, kontynuacja ekranizacji opowiadania Philipa K. Dicka to kawał porządnego kina science fiction.
Na rok 2014 wstępnie zaplanowana jest kontynuacja arcydzieła kina sci-fi jakim jest słynny Łowca androidów. Film z początku niedoceniany, później okrzyknięty jako jedno z najważniejszych dzieł Ridleya Scotta. Podobnie sprawa miała się z pisarzem, który stworzył podstawę literacką pod to dzieło filmowe. Philip K. Dick przez lata ignorowany, dopiero pod koniec życia wyszedł z dziupli problemów finansowych i braku popularności. Można by powiedzieć, że to zaskakujące, bo przecież był najciekawszym pisarzem science-fiction w całych Stanach Zjednoczonych, nie wspominając o tym, że jednym z najbardziej płodnych (45 powieści i 121 opowiadań!). Co zabawne, on sam bywał bardziej intrygujący niż jego powieści…
Dlaczego nikt mi nie powiedział wcześniej, że audiobooki mogą być dziełem sztuki? Do diabła ciężkiego, dlaczego dopiero teraz dorwałem się do Blade Runnera od Audioteki? Niech mi ktoś to wytłumaczy, dlaczego ściany na Facebooku i Twitterze po premierze tego dzieła nie zaroiły się od pochwał, poleceń kupna i tym podobnych?
Wtedy już wcześniej mógłbym się przekonać do audiobooków.
Pamięć absolutna byłby filmem jakich wiele. Dużo akcji, urodziwe kobiety, efekty, jakaś intryga. Do kin każdego roku wchodzi co najmniej kilka takich produkcji. Dlaczego ta się wyróżnia? Bo jeżeli jest się remakiem dość udanego klasyka sprzed ponad 20 lat, to na taki film patrzy się trochę inaczej. A idąc dalej – jeżeli pamięta się (lub podobnie jak ja przypomniało sobie dzień wcześniej) oryginał, to trudno się podczas seansu zaskoczyć. Wciąż pozostaje jednak zabawa w wyłapywanie różnic, obserwowanie popisów aktorskich i cieszenie oczu widowiskowością. I wszystko gra jak należy, ale niestety tylko do pewnego momentu.
Na początku nawet się ucieszyłem. Jak to powiedział jakiś mój znajomy, Dicka w kinie i tak jest zawsze za mało. Dlatego wiadomość o tym, że cwaniaczki z Holyłudu robią voo doo celem ożywienia kolejnego klasyka S-F, przyjąłem nawet z umiarkowanym entuzjazmem. Nie zagłębiałem się specjalnie w temat i dzięki temu żyłem w błogiej nieświadomości. Aż tu nagle, widzę Ci ja to... coś.
Colin Farrel? Poważnie? Do roli, którą w oryginale odgrywał nie kto inny tylko Arnold "Gubernator" Schwarzenegger jakiś geniusz postanowił zatrudnić Colina "Bzykałem Bachledę" Farrela? Tego wymoczka, który na twarzy zawsze ma grymas sugerujący problemy z perystaltyką jelit? Zaniepokojony zacząłem rozglądać się za innymi rewelacjami na temat filmu. I wiecie co? Dalej jest gorzej.
Świat podporządkowany interesom wielkich międzynarodowych korporacji. Ludzie żyjący w olbrzymich, wielopoziomowych miastach, gdzie znakomitą większość stanowią slumsy pełne przestępców, bezdomnych i narkomanów. Środowisko naturalne ulega coraz większej degradacji, a lista wymierających gatunków zwierząt dramatycznie się powiększa. Człowiek zaś przestaje mieć dla kogokolwiek znaczenie. Dopóki jest przydatny i umie walczyć o swoje, ma szansę przeżyć. W innym wypadku ląduje tam, gdzie stara i zużyta elektronika – na śmietniku. Z tej szarej i przygnębiającej rzeczywistości wielu próbuje odnaleźć drogę ucieczki. Sięgają więc po używki, a najpowszechniejszą z nich jest globalna sieć. Wystarczy wyposażyć się w byle antyczny sprzęt, by móc zagłębić się w wirtualną rzeczywistość. Prawdziwy alternatywny świat, pełen kolorów i fascynujących kształtów, rządzący się swoimi prawami z dala od zgiełku dnia codziennego...
Brzmi znajomo? Wbrew pozorom niniejszy wstęp nie jest opisem współczesności, w której wszyscy żyjemy. To literacka fikcja; kanon gatunku zwanego cyberpunkiem, który narodził się w latach osiemdziesiątych ubiegłego stulecia. Już 26 sierpnia odbędzie się premiera "Deus Ex: Human Revolution", czyli kontynuacji prawdpodobnie najlepszej serii gier utrzymanej w cyberpunkowych realiach. Zanim zagłębimy się w świat nowej produkcji Eidos warto dowiedzieć się, jak prezentują się jego korzenie. Zapraszam Was w fascynującą podróż w realia dystopijnej przyszłości, podczas której będziecie mogli poznać historię nurtu wraz ze wszystkimi jego składowymi, z oczywistym wyróżnieniem tego co nas wszystkich najbardziej interesuje, czyli gier.
„Głosy z ulicy”, jedna z niewielu „nie-fantastycznych” powieści Philipa K. Dicka, czekały na publikację ponad 50 lat. Być może nie wszyscy wiedzą, że Dick chciał kiedyś zostać pisarzem mainstreamowym, ale jego twórczość w tej dziedzinie nie spotkała się z zachwytem wydawców. Bardziej odpowiadały im opowiadania i powieści science fiction, więc Dick (który nota bene nie przepadał za tym gatunkiem), żeby mieć się z czego utrzymać (i z czego finansować swoje nałogi), zajął się tą właśnie literaturą. Tak więc dzięki zupełnie prozaicznym powodom mamy takie arcydzieła jak „Ubik” czy „ Człowiek z Wysokiego Zamku”. Teraz możemy poznać Dicka od innej strony. Pytanie, czy warto?
Philipa K. Dicka chyba nie trzeba przedstawiać żadnemu miłośnikowi fantastyki, ale być może nie wszyscy zetknęli się z jedną z jego mniej znanych powieści, „Płyńcie łzy moje, rzekł policjant”.
Jason Taverner, piosenkarz, którego show co tydzień przyciąga przed odbiorniki 30 milionów widzów, po przykrym incydencie ze sfrustrowaną protegowaną, budzi się w świecie, w którym nikt go nie zna. W dodatku nie ma żadnych dokumentów, co w policyjnym państwie, jakim stały się Stany Zjednoczone po wojnie domowej, jest wyjątkowo ryzykowne. Niby wszystko się zgadza, wszystko jest takie samo, miasto, ludzie, numery telefonów do znajomych, ale jest to świat, w którym Jason Taverner po prostu nie istnieje. Nikt go nie rozpoznaje, nikt nie zna jego programu, w sklepach nie ma jego płyt. Jego danych nie ma w żadnych aktach, w żadnej bazie, co w ściśle kontrolowanym społeczeństwie nie powinno się zdarzyć. Piosenkarz za wszelką cenę stara się odzyskać tożsamość, co oczywiście nie należy do łatwych zadań – wszędzie czai się zdrada, nikomu nie można zaufać, osoba oferująca pomoc okazuje się być policyjnym szpiclem…