Kwity z pralni - Kati - 10 maja 2011

Kwity z pralni

„Głosy z ulicy”, jedna z niewielu „nie-fantastycznych” powieści Philipa K. Dicka, czekały na publikację ponad 50 lat. Być może nie wszyscy wiedzą, że Dick chciał kiedyś zostać pisarzem mainstreamowym, ale jego twórczość w tej dziedzinie nie spotkała się z zachwytem wydawców. Bardziej odpowiadały im opowiadania i powieści science fiction, więc Dick (który nota bene nie przepadał za tym gatunkiem), żeby mieć się z czego utrzymać (i z czego finansować swoje nałogi), zajął się tą właśnie literaturą. Tak więc dzięki zupełnie prozaicznym powodom mamy takie arcydzieła jak „Ubik” czy „ Człowiek z Wysokiego Zamku”. Teraz możemy poznać Dicka od innej strony. Pytanie, czy warto?

Ameryka, początek lat 50. ubiegłego wieku. Główny bohater, Stuart Hadley, jest młodym człowiekiem pracującym w sklepie z artykułami RTV. Wiedzie całkiem zwyczajne życie – ma przeciętną pracę, młodą żonę, dziecko w drodze. Jednak taka mała stabilizacja mu nie wystarcza. Pragnie czegoś więcej, ale nie bardzo wie ani czego, ani jak to znaleźć. Awans w pracy nie jest spełnieniem jego ambicji. Seks i alkohol nie przynoszą ukojenia. Tak samo religia. Stuart próbuje odnaleźć się w sekcie niejakiego Theodore’a Beckheima, ale to także nie jest odpowiednia droga. Niemożność osiągnięcia czegoś więcej (cokolwiek miałoby to być) wpędza głównego bohatera w szaleństwo i doprowadza do zmiany. Stuart sprawia wrażenie pogodzonego z losem, ale nie jestem przekonana, czy o taką zmianę mu chodziło.
Cały niepokój, frustracja Stuarta rozmywa się w nadmiarze słów – niestety Dick leje wodę, aż miło. Wszystko jest w tej powieści bez wyrazu – postaci, ich działania, świat. Wątek religijny został w zasadzie tylko naszkicowany, nie doczekałam się jego rozwinięcia ani kulminacji. Widać tu zalążki motywów pojawiających się w późniejszej twórczości Dicka – poszukiwania religijne, bohaterowie, którzy nie wszystkie klepki mają na swoim miejscu (i nie dotyczy to tylko Stuarta, inne postacie też zasługują na miano nie do końca normalnych), ale to za mało, żeby uznać tę powieść za dobrą. Może dodatek fantastyki wyszedłby „Głosom z ulicy” na dobre?
(Nie)stety, wydawcy, którzy odrzucali mainstreamową twórczość autora „Ubika”, mieli rację. Pewne rzeczy powinny jednak na zawsze spocząć w szufladzie. „Głosy z ulicy” to pozycja tylko dla najbardziej zagorzałych fanów Dicka. Reszcie polecam jego fantastyczno-naukową spuściznę. 

Kati
10 maja 2011 - 23:11