Audiobook Blade Runner - recenzja - elektryczne owce harcują w słuchawkach - sathorn - 16 stycznia 2013

Audiobook Blade Runner - recenzja - elektryczne owce harcują w słuchawkach

Dlaczego nikt mi nie powiedział wcześniej, że audiobooki mogą być dziełem sztuki? Do diabła ciężkiego, dlaczego dopiero teraz dorwałem się do Blade Runnera od Audioteki? Niech mi ktoś to wytłumaczy, dlaczego ściany na Facebooku i Twitterze po premierze tego dzieła nie zaroiły się od pochwał, poleceń kupna i tym podobnych?

Wtedy już wcześniej mógłbym się przekonać do audiobooków.

Nie mam czasu na czytanie. Wstyd przyznać, ale tak jest. Kiedyś potrafiłem w tydzień wciągnąć kilka tysięcy stron, a teraz jedna lektura przez miesiąc leży i patrzy na mnie z wyrzutem z biurka. A to uczelnia, a to coś napisać, a to nie włączałem trzy dni żadnej gry, a to wyjście, wyjazd, turniej do obejrzenia. Po załadowaniu Blade Runnera do telefonu słuchałem go podczas roboty w kuchni, przed zaśnięciem w łóżku czy podczas wyjścia na zakupy. W ten sposób w ciągu trzech dni przeleciało sześć godzin, a ja odrobiłem jedną z największych zaległości w moim życiu.

Ok, teraz do rzeczy. Blade Runner to nie lektor, który czyta książkę od deski. Część audiobooków, zwłaszcza te mniej popularne, są właśnie w tej sposób tworzone, ale tutaj sytuacja jest zupełnie inna. Zaprzęgnięto do mikrofonu aktorów, także każda postać mówi swoim własnym głosem.

Rick Deckard został zagrany perfekcyjnie, podobnie jak większość innych postaci. Żona łowcy nieco słabowała w pierwszej części, ale później podreperowała wrażenie. Niesamowite, że nagrano również odgłosy otoczenia, muzykę i inne efekty. Robi to piorunujące wrażenie.

Uściślę jedną rzecz – wydaje mi się, że tak tworzenie audiobooki są nawet lepsze od samych książek. Oczywiście zaraz ktoś powie, że to uwstecznianie się kultury, że ludziom i tak zanika umiejętność czytania dłuższych tekstów, itp. Zgoda, w związku z rosnącą popularnością audiobooków trochę męczy mnie, że za jakiś czas wzrośnie jeszcze bardziej liczba osób, które czytanie męczy. Z drugiej strony bogactwo świata rysowanego wyobraźni, kiedy jest ona dodatkowo pobudzana przez starannie wyreżyserowane dźwięki jest... wspaniała.

Przy okazji ocenię samą książkę. Wyobraźcie sobie moje zaskoczenie, kiedy odkryłem, że papierowy (no... słuchawkowy) Blade Runner nie ma nic wspólnego z filmem. Nie wiem dlaczego, ale ubzdurałem sobie, że jest inaczej. O naiwności! Naszemu łowcy przyszło żyć w nieco postapokaliptycznym, bardziej pesymistycznym, ale o ileż ciekawszym świecie niż jego filmowemu odpowiednikowi! Radioaktywny pył, moda na posiadanie zwierząt, które są wyznacznikiem statusu, urządzenia łączące ludzkie jaźnie na całym świecie, modyfikatory nastroju, czego tutaj nie ma?!

Do tego bogato, o wiele lepiej niż w filmie, zarysowany główny bohater, jego przemyślenia, nastroje i rozterki. Szerzej i wiarygodniej zaprezentowane różnice w rozumowaniu ludzi i androidów. Do tego pytania, pytania, pytania. Filmowy Blade Runner postawił ich kilka. Książkowy – kilkanaście.

Do wszystkich, którzy jeszcze nie mieli styczności z Łowcą Androidów pióra Philipa K. Dicka – nie popełniajcie mojego błędu. To jedna z najlepszych, o ile nie najlepsza, książka science-fiction, jaką znam. Jest ciężka, ale i fascyjnująca. Uważajcie tylko na doła, jaki może na Was spaść po tym jak Deckard zakończy swoją misję. Polowanie na "andki" zmęczy nie tylko jego, ale i Was, nawet jeżeli tylko moralnie i psychicznie.

Ocena - 9/10

Fragmentów Łowcy Androidów posłuchacie na stronie Audioteki.

Jeżeli podoba Ci się mój materiał to będę Ci wdzięczny, jeżeli polubisz mój fanpage na Facebooku, może nawet zasubskrybujesz mój prywatny profil, albo zafolołujesz mnie na Twitterze. Wrzucam tam sporo rzeczy, które nie pojawiają się na Gameplay'u. Reaktywowałem też niedawno swojego prywatnego bloga.

sathorn
16 stycznia 2013 - 23:38