Death of the Outsider - Kolejna wspaniała, ale i niestety ostatnia produkcja studia Arkane
Powrót do Dunwall, przedostatnia opowieść ze świata Dishonored
Krótka recenzja gry Prey - było prawie super
Prey – cudowne dziecko Bioshocka, System Shocka i Half-Life’a
Czy Dark Messiah przetrwał próbę czasu?
Dark Messiah of Might & Magic: dobra gra na raz
Niedawno skończyłem Dishonored: Death of the Outsider, które jest ostatnim dzieckiem studia Arkane i muszę wam powiedzieć, że ta produkcja jest równie warta uwagi, jak ich dwie poprzednie odsłony serii.
Jednak kiedyś nie było to tak widoczne, a my byliśmy innymi graczami. Chociaż nie jest to jedyna rzecz, która kiedyś była odmienna, a czynników tej inności na pewno było mniej niż teraz.
Jakiś czas temu pisałem wam kilka słów na temat Dishonored, które w mojej opinii jest jedną z lepszych gier, w którą grałem na przestrzeni ostatnich miesięcy. Tym razem przyszedł czas na to bym opowiedział wam następny fragment jakże pięknej historii.
Nowy Prey intrygował mnie od momentu ujrzenia pierwszych zapowiedzi. Ciekawy, oszczędny styl graficzny, silny nacisk na interesującą fabułę i renoma dewelopera sprawiły, że łapczywie przeczytałem kilka premierowych recenzji. Entuzjazm nie zmalał, choć grę przeszedłem dopiero jesienią. Po 15 godzinach zabawy okazało się, że Arkane Studios dostarczyło naprawdę dobry produkt, ale jednocześnie przekonałem się, że nie wszystkie (teoretycznie udane) rozwiązania do mnie trafiły.
Nowa gra twórców Dishonored jawi się nie tylko jako duchowy następca kultowego System Shocka, lecz przede wszystkim jako bardzo grywalny i zmuszający do myślenia FPS, z ciekawą, nieoczywistą fabułą i wyjątkowym klimatem, budowanym m.in. przez niesamowitą oprawę audiowizualną. To gra, w której bardzo umiejętnie połączono elementy znane najlepszych, nastawionych na immersję pierwszoosobowych strzelanin – kolejny tytuł, który po latach będzie się kiedyś wspominać obok takich klasyków jak Deus Ex, czy Bioshock.
Niektóre gry miło jest odkurzyć po latach. Przekonać się, że nasze ulubione tytuły z dzieciństwa starzeją się tylko pod względem graficznym, a ich grywalność dalej pozostaje taka sama. Nieraz jednak uruchomienie danej produkcji po upływie długiego czasu przyprawi nas tylko o ból głowy i sprawi, że zaczniemy się zastanawiać: „jak ja mogłem w to kiedyś grać?”. Czasem lepiej pozostawić magiczne wspomnienia w spokoju. I o ile w przypadku Gothica powrót oceniam na bardzo udany, tak w przypadku Dark Messiah of Might and Magic już nie do końca.
Arkane Studios nie jest ani bardzo znanym studiem, ani nie wydało gry, która na stałe wpisała się w elektroniczną rozrywkę – chociaż przypuszczalnie Dishonored jest blisko. Jednak mimo to, dwa ich tytuły (spośród całych trzech na przestrzeni kilkunastoletniej historii firmy) miały w sobie "to coś" – jedna z nich to całkiem świeże jeszcze (i znakomite, choć nie wolne od wad) Dishonored właśnie, druga zaś, to RPG akcji w perspektywie FPP: Dark Messiah of Might & Magic. To gra z gatunku tych, które są naprawdę udane, jednak „na raz”.
Z wielką mocą przychodzi wielka odpowiedzialność – klasyczna już mądrość autorstwa wujaszka Bena zdaje się być coraz częstszym towarzyszem gier akcji. O aktualności tego stwierdzenia przypomina ostatni blockbuster spod skrzydeł Bethesdy. Dishonored zgodnie z oczekiwaniami okazał się tytułem, na który warto wysupłać (odpowiednie słowo w tym okresie roku) nieco mamony. Początkowy plan zakładał spisanie „pierwszych wrażeń”, jednak gameplay niemiłosiernie wciągnął, pozostawiając jedynie z ewentualnością wyprodukowania recenzji. Finalnie i ta forma wydała mi się daremna, zwłaszcza, że w subiektywnym odczuciu raczej nie odbiegłbym od wszędobylskich peanów na cześć studia Arkane. Opowiem zatem o zgadze, która notorycznie atakowała przy konsumpcji kolejnych etapów.
Oderwany od obecnej rzeczywistości, nowatorski, otwarty, klimatyczny - każdy z tych przymiotników opisuje jakąś część tworzonej we francuskim studiu Arkane gry Dishonored. Aż dziwnie się czuję pisząc tytuł gry bez numerka na końcu. A jednak - końcówka tego roku może zostać zdominowana przez nową markę, która zdaje się rządzić swoimi prawami. Klimatyczne miejsce akcji, (prawdopodobnie) dojrzała fabuła z niebanalnym bohaterem w roli głównej, nieco przerysowane i karykaturalne modele postaci, skrzyżowanie świata magii ze światem industrialno-przemysłowym... Tak, można mieć nadzieję, że Dishonored będzie grą wybitną. Obyśmy się tylko nie zawiedli.
Przyznacie, że na rynku mamy mało całkowicie nowych, świeżych marek. Ze wszech stron atakowani jesteśmy sequelami, reaktywacjami, restartami, edycjami HD... Nazywajcie to jak chcecie, ale ja się pytam - gdzie tu miejsce dla czegoś nowego, może nawet innowacyjnego? Ja wiem, producenci boją się podjąć ryzyko, ale, na Boga, czy przez cały czas musimy grać w to samo? Nie powiem, sam zagrywam się w kolejne Assassin's Creedy, Battlefieldy, DiRTy i inne Call of Duty, ale czasem mam naprawdę wielką ochotę, by do czytnika włożyć płytkę z logiem zupełnie nowej marki.
Wczoraj doznałem olśnienia. Słyszałem wcześniej o tej grze, czytałem co nieco i właściwie to wiedziałem, że prawdopodobnie będziemy mieć do czynienia z czymś na swój sposób innowacyjnym, ciekawym... Nie wiedziałem jednak, że po obejrzeniu pierwszego (długiego!) trailera tej produkcji będę musiał szukać mojej szczęki na podłodze. Panie i Panowie, Dishonored wychodzi z cienia!