Nowy Prey intrygował mnie od momentu ujrzenia pierwszych zapowiedzi. Ciekawy, oszczędny styl graficzny, silny nacisk na interesującą fabułę i renoma dewelopera sprawiły, że łapczywie przeczytałem kilka premierowych recenzji. Entuzjazm nie zmalał, choć grę przeszedłem dopiero jesienią. Po 15 godzinach zabawy okazało się, że Arkane Studios dostarczyło naprawdę dobry produkt, ale jednocześnie przekonałem się, że nie wszystkie (teoretycznie udane) rozwiązania do mnie trafiły.
Prey to taki typ gry, który bardzo lubię – napędzana niezłym scenariuszem strzelanka stawiająca na kreatywne podejście do przedstawianych problemów (niezależnie od tego, czy jest to walka, czy eksploracja). Klimat BioShocków i System Shocków okazał się być miłym dodatkiem, a zawiązanie akcji było jednym z lepszych, jakich doświadczyłem w ostatnich latach. W ogóle dwie-trzy początkowe godziny spędzone z Preyem były niezwykle przyjemne. To samo zresztą mogę powiedzieć o finale – zwieńczenie całego pobytu na stacji Talos i bardzo dobre zakończenie (a w zasadzie epilog) zasłużenie zbierają pochwały nie tylko ode mnie.
Ale jeśli czekacie na „ale”, to instynkt Was nie zawodzi. Ale w środku ten Prey mi się trochę rozlazł. Zmęczyło mnie bieganie po stacji, taka sobie mechanika strzelania, powtarzalni przeciwnicy i trochę zbyt podobne lokacje (choć przyznam, że autorzy starali się urozmaicić je jak tylko mogli, a powracający motyw zwiedzania przestrzeni wokół stacji jest super). Prey ma mnóstwo zawartości, która nie rajcowała mnie aż tak, jak powinna. Zadania poboczne w większości to zapchajdziury polegające na zaniesieniu czegoś dokądś lub znalezieniu tego czy tamtego. Motywów takich, jak przybycie Dahla i związanych z tym decyzji do podjęcia, było za mało. Zwykle bardzo lubię czytanie maili czy słuchanie wiadomości dźwiękowych poszerzających moją wiedzę o świecie gry, ale tu po jakimś czasie bardzo mnie to znudziło. Tak samo cieszy dużo opcji jeśli chodzi o rozwój postaci, jej moce i zdolności, ale tutaj wykorzystałem ich niewielki ułamek. Czyli; super, super, ale…
Cały Prey taki jest – prawie świetny. Pomijając wstęp i finał, nie byłem w stanie znaleźć tego magicznego „czegoś”, co sprawia, że o grze myśli się długo, po jej zakończeniu. Wydaje mi się, że to wszystko lepiej sprawdziłoby się w krótszej i bardziej liniowej formie, na wzór BioShocka. Ocena może wydawać się za wysoka, jeśli spojrzeć na powyższe narzekanie, ale wiązałem z Preyem Takie-Duże-Nadzieje, a dostałem grę „tylko” dobrą. Na pewno nie grę roku…