Planeta Małp, Odyseja Kosmiczna, Interstellar (dopiero będzie, ale się wlicza) – nawiązań do znanych dzieł w Lifeless Planet jest bez liku. Na pierwszy rzut oka gra wygląda jak owoc fantazji młodego czytelnika, zafascynowanego podbojem kosmosu oraz programisty o dość średnim talencie, za to dużych chęciach i ambicji. Nie dajcie się jednak zwieść screenom. Omawiana gra nie jest żadnym sandboksem z „proceduralnie generowanym światem”. Bliżej jej do Tomb Raidera, w którym ktoś zapomniał dodać broni i przeciwników.
Patent na fabułę Lifeless Planet jest tak naprawdę jego najmocniejszą stroną. W rękach większego studia mógłby przerodzić się w bardzo udany survival-horror, ale i tu nie wyszło to najgorzej. Wcielamy się bowiem w członka ekipy astronautów wysłanych do zbadania nowo odkrytej planety. Pech chciał, że w trakcie lądowania dochodzi do awarii i zostajemy z tym całym bajzlem sami. Koledzy nie żyją, a przedziurawiony skafander nie daje nam większych szans na przeżycie w mało przyjaznym środowisku. O dziwo, wydaje się, że na planecie (mimo jednoznacznego tytułu) nie jesteśmy sami – nieopodal spotykamy szczątki stacji badawczej należącej do ZSRR. Brzmi intrygująco?
Owszem, bo choć rozgrywka nie ma w sobie momentów od któych podskoczymy na krześle, studio Stage 2 zadbało o odpowiednią atmosferę. Pełną niepewności, zagadek i pomysłów zaczerpniętych z klasyków s-f. Wszystko to opakowano w niespecjalnie trudnego platformera, polegającego na rozwiązywaniu łatwiutkich zagadek logicznych oraz skakaniu przez przeszkody za pomocą podręcznego jetpacka.
Gorzej jest natomiast z samą zabawą, którą próbuje ten tytuł zapewnić przez 4-5 godzin (gra długa nie jest). Po pierwszym kwadransie, w którym daje się odczuć wspomnianą we wstępie fascynację gatunkiem na głowę gracza ląduje kubeł zimnej wody. Dośc szybko odkryłem, że rozgrywka jest bardzo monotonna i co najgorsze, liniowa pod względem wykorzystania umiejętności bohatera. Ileż można skakać po tych samych skałach lub przedostawać się do odległych krawędzi w ten sam sposób? A tempo historii? Intryga rozkręca się baaaaaardzo wolno, a kiedy przychodzi zmierzyć się z oczywistymi przecież twistami – nie robi to na nas specjalnego wrażenia. Szczerze, to oprócz myku z bazą ZSRR może 1-2 inne sytuacje wzbudziły moje zainteresowanie.
Obcowanie z Lifeless Planet przypomina nieco przekrój przez koryto rzeki. Początek – ciekawy, dający nadzieję na coś naprawdę dobrego. Im dalej, tym gorzej, a środek zwyczajnie nudzi. Potem mamy do czynienia ze wzrostem formy, stopniowo przesuwając się ku...satysfakcjonującemu zakończeniu (te akurat jest o klasę lepsze niż przewidywałem). Jest to więc pozycja o niespełnionym potencjale, dziwaczna w swojej strukturze i wykonaniu. Trochę wbrew wszelkim schematom, bo tu twórcom nie zabrakło inwencji przy otwarciu i domknięciu fabuły. Słabo natomiast prezentuje się cała reszta (choć parę pozytywnych podrygów dałoby się znaleźć).
Pamiętam, jak swojego czasu mocno ściskałem kciuki, aby ten crowdfundingowy projekt ujrzał światło dzienne. Kiedy już otrzymałem szansę na jego sprawdzenie, doznałem sporego rozczarowania. Nie jest to najgorszy tytuł z jakim przyszło mi się zmierzyć, ale na pewno jest to jeden z tych, których potencjał został koncertowo zmarnowany.