W świecie gier, nawet tych na urządzenia mobilne, sytuacja często ma się dwojako. Jedna strona barykady stara się w każdą grę włożyć serce, zaimponować pomysłem, jakością wykonania, oryginalnością. Gry te, niczym miód na skołatane serca, dają radość, są obiektem westchnień, wyczekiwania, dyskusji. Po drugiej stronie muru mamy jednak barbarzyńską część growego światka, któremu nie w smak tworzenie czegoś user-friendly. Przykładem takiego połączenia jest właśnie Flappy48.
Gra wprawdzie nie jest jakąś niesamowitą nowością, bowiem natrafiłem na nią dobry miesiąc temu buszując gdzieś w angielskojęzycznej części Internetu, jednak za każdym razem, gdy miałem już zasiadać do krótkiego wpisu dotyczącego tego niesamowitego mixu, zawsze coś ważniejszego się pojawiało o czym musiałem napisać. Teraz jednak, można rzec, jest tydzień posuchy informacyjnej i ciekawostkowej, wykorzystam więc ów moment na krótkie napomknięcie o czymś, co bez wątpienia można nazwać diabelską robotą – o Flappy48.
Kojarzycie z pewnością popularne na zagranicznych serwisach o-wszystkim-i-niczym memy. W jednym z jego typów popularne było określenie „Some Men Just Want to Watch the World Burn”. Pasuje ono idealnie do dzieła, które zostało wykonane przy połączeniu dwóch gier, których charakter i przebieg rozgrywki potrafią doprowadzić do szewskiej pasji. Ktoś, gdzieś, kiedyś postanowił skorzystać z dobrodziejstwa tytułu Flappy Bird, który swego czasu był fenomenem do tego stopnia, że sam twórca postanowił ulżyć wszystkim uzależnionym od maksowania wyniku nieskończonej gry i swój produkt usunął ze sklepów. Nie jest to oczywiście problem dla sieci, w której nic nie ginie, a jeśli coś zostaje zablokowane, to znajdują się dziwnym trafem nowe dróżki dostępu, więc Flappy Bird tak naprawdę nigdy nie umarło. Niezliczona ilość kopii, mniej lub bardziej udanych, a do tego obecność oryginału zdobytego w sposób nielegalny sprawiły, że spuścizna gry diabła była z nami, a może i nadal jest, nieprzerwanie od wielu miesięcy.
O ile samo Flappy Bird jest już grą wściekle wciągającą, to jeśli dołączyć do niej 2048, o którym pisałem tutaj, a które – w dużym skrócie – jest nie mniej uzależniające od Bird’a – to mamy w ten sposób dzieło więc idealne, za które można smażyć się w piekle. Ot, powstaje Flappy48, które jest ni mniej ni więcej tylko zgrabnym mixem dwóch tytułów wielkiej popularności. Naszym celem jest kolekcjonowanie coraz to większych liczb będących potęgą liczby 2, unikając przy tym kontaktu naszych matematycznych przedstawicieli z bezwzględną ścianą. Niby nic trudnego, ot zamiast „ptaszka” mamy liczby zwiększające się wraz z postępem gry, jednak nic bardziej mylnego. Pokusiłbym się o drobne przyrównanie jednej z cech tej gry do popularnego Snake'a. Jeśli macie obecnie na tapecie liczbę 8, to komputer jest w stanie przywalić wam następną liczbą rzędu 4, a potem chociażby 2. Tworzy się wam wężyk składający się z 3 elementów, które musicie przeprowadzać przez kolejne przeszkody. Gdzieś tam oczywiście to wszystkie się w końcu uprości, ale nie sztuka wtopić już przy pierwszym wydłużeniu całego ciągu.
Flappy48 traktowałbym raczej jako ciekawostkę wpisującą się w kanon gier pasożytujących niejako na dobrodziejstwie aktualnych hitów okupujących toplisty sklepów mobilnych. Sukcesu wielkiego tytuł nie zrobił i nie zapowiada się, aby sytuacja miała się niedługo zmienić, jednak jest coś w niej urzekającego, co budzi pierwotny instynkt ulepszania samego siebie (prawie jak człowiek renesansu) poprzez osiąganie coraz to wyższych wyników. Nie sztuka jednak się w tym wszystkim zatracić tak samo, jak miejsce miało to choćby w 2048. Niemniej jednak szczerze polecam na wolną chwilę. Gra dostępna przez przeglądarkę tutaj.