Back to the Future
W co gracie w weekend? #327: The Wolf Among Us – Bajka dla dorosłych od Telltale Games
Epitafium dla Telltale Games
Wrażenia z pierwszego epizodu The Walking Dead: The Final Season - Clementine i laleczka Chucky
Recenzja gry Tales from the Borderlands
Recenzja 1 epizodu gry The Walking Dead - Season 3. Javier w cieniu Clementine.
Pamiętam jak z kilkoma innymi autorami z GOLa/Gameplaya napisaliśmy kiedyś tekst pośmiertny na cześć Telltale Games. Wiele się zmieniło od tamtego czasu. Część ze zwolnionych pracowników tego studia postanowiła założyć nową firmę. Fanów ich gier ta wiadomość bardzo ucieszyła. Nie było jednak wiadomo co dalej z porzuconymi przez nich projektami? Dobrze się stało, że owi ludzi przejęli kontrolę nad częścią z nich. Żeby tego było mało, to podczas niedawnej uroczystości rozdania nagród za najlepsze gry 2019 roku The Game Awards oznajmiono, że The Wolf Amog of Us 2 wciąż żyje. Dlatego też postanowiłem skorzystać z tego, że na Epic Games Store pierwsza część tej produkcji została udostępniona graczom za darmo i napisać w kilku słowach o historii Wielkiego Złego Wilka.
Do powstania niniejszego tekstu przyczyniła się przykra informacja o zwolnieniu większości pracowników studia Talltale Games i anulowanie wszystkich projektów, nad którymi owe studio miało pracować. Zetknąłem się z całą masą komentarzy, że twórcy zasłużyli na to, aby odejść w niepamięć, że wszystko złe co ich spotkało, to w gruncie rzeczy kara za ich złe traktowanie pracowników oraz konsekwencja zbyt wielkiego rozrostu firmy i próby zarabiania pieniędzy na jednym schemacie robienia gier.
Clementine wróciła! Większa, starsza i jeszcze bardziej zaradna. Pierwszy epizod pożegnalnego sezonu The Walking Dead od studia Telltale Games udowadnia, że to ona jest prawdziwą bohaterką serii i nikt nie może jej zastąpić. Fabuła za to nie jest zbyt porywająca - pełni rolę długiego, nieco przegadanego wstępu z prezentacją nowych bohaterów i jak zwykle najciekawsza jest w niej końcówka. Sam pomysł na historię czy miejsce wydarzeń zapowiadają się dość ciekawie, ale jedna rzecz skutecznie psuła mi odbiór. To A.J. - mały towarzysz Clementine, który niestety ciągle kojarzył mi się z laleczką Chucky ze znanego horroru.
BEZ SPOILERÓW
Telltale Games wydaje różne gry. Czasem są one gorsze, a czasem lepsze. W przypadku Tales from the Borderlands obawiałem się, że zawiodę się na produkcji z racji na to, że miałem dość wyśrubowane wymagania po uniwersum, za którym przepadam oraz po wielu poleceniach. Opowieści o tym jak dobra jest ta gra mogły przyćmić ją samą i ostatecznie skończyłbym z rozczarowaniem. Tak się jednak nie stało, gdyż studio postarało się nie przynieść wstydu i pokazali nam dobry, interaktywny film jakiego jeszcze nie zrobili.
Końcówka roku 2016 przyniosła nam długo wyczekiwany początek trzeciego sezonu The Walking Dead - gry przygodowej od studia Telltale Games. Choć na ocenę całej opowieści jest jeszcze dużo za wcześnie, to pierwszy epizod wypada tak sobie, i to nie tylko na tle świetnej pierwszej części. Jego słabości kryją się jednak pod emocjami, jakie powodują ponowne spotkanie z Clementine i ciąg dalszy jej losów.
*** BEZ spoilerów! ***
W końcu przekroczyliśmy półmetek najnowszego interaktywnego serialu twórców The Walking Dead oraz The Wolf Among Us. Przygodówkowe podejście do tematu zamaskowanego obrońcy Gotham City oraz jego ludzkiego alter ego w pierwszym epizodzie zrobiło w miarę pozytywne wrażenie, choć dało się zauważyć, że pracownicy Telltale Games nadal nie zamierzają odchodzić od klepanej od czterech lat identycznej formuły i na jakiekolwiek większe zmiany w rozgrywce nie ma co liczyć. Po dwóch kolejnych odcinkach fabuła się znacząco rozkręciła, ale przy okazji deweloper udowodnił, że mimo klepania przez tyle lat w zasadzie tego samego wciąż nie potrafi sobie poradzić z problemami technicznymi.
George R.R. Martin swoją serią książek podbił serca milionom fanów na całym świecie. Serial przykuł dodatkową uwagę, a cały motyw „Gry o Tron” został przekuty w wiele memów oraz sprawił, że niemalże cały świat zna losy różnych rodów jak Lannisterowie, czy Starkowie. Ja jestem człowiekiem, który unika popularnych uniwersów oglądanych przez masy. Z reguły czekam, aż hype minie, jednakże ten trwa już dość długo. Sam fakt, że książek jest dość sporo, a odcinków serialu jeszcze więcej, niemiłosiernie mnie zniechęcał. W końcu jednak natknąłem się na grę wideo. Zmieniła ona nieco moje podejście, zachęciła mnie. Zapraszam na recenzję Gry o Tron w wersji wirtualnej.
Kiedy wydawało się, że Telltale Games nie ma ochoty na jakiekolwiek podtrzymanie zainteresowania drugim sezonem swojej interpretacji komiksu The Walking Dead, to w niespełna dwa lata po jej wydaniu deweloperzy „samograjów” zapowiedzieli The Walking Dead: Michonne – dodatek, który przybierze nieco krótszą formułę.
Serce rośnie, kiedy patrzę na losy moich ukochanych Borderlands. Dwie świetne główne części (… no dobra, świetna druga część) oraz zaskakująco dobra zapchajdziura w postaci Pre-Sequela to jeden sukces. Dodatki DLC i remaster trzymające poziom, to już drugi sukces. A ekspansja uniwersum na całkowicie obcy grunt serialopodobnych gier? Po wymęczeniu ostatniego epizodu mogę stwierdzić, że trzeci i jakże ogromny sukces. Na dodatek niespodziewany, bo przecież nic nie wskazywało, że ta lekka historia z komediowym zacięciem stanie się jedną z najmocniejszych gier w portfolio Telltale Games.
Choć od dawna podobały mi się założenia epizodycznych produkcji od Telltale Games, nigdy nie skusiłem się na zakup żadnej z wydawanych przez nich serii. Wiązało się to głównie z nienajszczęśliwszym doborem licencji na bazie których tworzyli kolejne gry: nigdy nie byłem fanem zombie, nie mogłem wczuć się w klimat Fables, Grę o Tron mam w nosie, natomiast jeśli chodzi o Borderlands, to jestem zagorzałym krytykiem gier noszących tę nazwę. Z tego całego “motłochu” do Minecrafta było mi chyba najbliżej i między innymi dlatego to nim zainteresowałem się na premierę pierwszego epizodu.
Patrząc na zegarek w momencie pisania tego wstępu, widzę godzinę 2:15 i jestem świeżo po zaliczeniu odcinka zatytułowanego “The Order of the Stone”. I mój Boże, jakie to było dobre!