Do powstania niniejszego tekstu przyczyniła się przykra informacja o zwolnieniu większości pracowników studia Talltale Games i anulowanie wszystkich projektów, nad którymi owe studio miało pracować. Zetknąłem się z całą masą komentarzy, że twórcy zasłużyli na to, aby odejść w niepamięć, że wszystko złe co ich spotkało, to w gruncie rzeczy kara za ich złe traktowanie pracowników oraz konsekwencja zbyt wielkiego rozrostu firmy i próby zarabiania pieniędzy na jednym schemacie robienia gier.
Postanowiłem przyjrzeć się bliżej tej sprawie razem z innymi autorami piszącymi na GOLu/Gameplayu, gdyż uznałem, że nie każdy musi mieć takie same spostrzeżenia odnośnie gier tego studia jak ja a przecież wiadomo, że co dwie głowy to nie jedna. Jestem bardzo wdzięczny, że moi dzisiejsi goście wygospodarowali trochę wolnego czasu, aby zabrać głos w dyskusji dotyczącej dorobku tej firmy. Zanim jednak poznacie ich punkt widzenia pozwolę sobie napisać o tym, czym dla mnie jest firma, która podobnie jak mój ukochany Squaresoft, nie zrobi już nigdy żadnej nowej gry, bo tak chciał złośliwy los.
Po raz pierwszy z grami tego studia zetknąłem się przy okazji Back to the Future: The Game. Filmową trylogię Powrotu do Przeszłości uznaję za jedną z najwspanialszych opowieści o podróżach w czasie i cieszę się, że jej geniusz dostrzegli również Japończycy, nazywając w Steins;Gate proces przenoszenia się w czasie Delorean-mail (w skrócie D-mail).
Byłem niezwykle rad, mogąc śledzić dalsze losy Marty'ego i Doc'a, próbując im pomóc w ich przygodach, skacząc po różnych epokach w czasie i dając się we znaki tym złym, którzy komplikowali im życie. Ten tytuł nie porywał ani grafiką, ani złożonością rozgrywki, ale miał na tyle wyrazistych bohaterów, że łyknąłem cały sezon za jednym zamachem i w życiu nie wyobrażam sobie sytuacji, w której musiałbym czekać miesiącami na kolejny odcinek. Mogę przeboleć niezbyt porywającą oprawę audiowizualną w grach, ale jeśli jest coś czego w nich nie znoszę, to historii urwanej w jakimś punkcie i czekania na jej koniec.
Na całe szczęście nie musiałem się tym martwić i gęba nieraz mi się cieszyła, że mogłem zrobić na złość antybohaterom, którzy stali na drodze do szczęścia protagonistom. Back to the Future: The Game nie było niczym wyjątkowym, ale jak zacząłem weń grać, tak skończyłem na literach końcowych ostatniego odcinka i nie uważam, że straciłem niepotrzebnie czas na poznanie wydarzeń w tej produkcji.
Jednak to dopiero po ich kolejnej produkcji gracze z całego świata pokochali Telltale Games. The Walking Dead opowiada historię dwójki nieznajomych, faceta o imieniu Lee i słodkiej dziewczynki, Clementine, którym przyszło wspólnie walczyć o przeżycie w świecie dotkniętym zarazą nieumarłych.
W gry z serii Resident Evil gram praktycznie od zawsze, jednak to dopiero ten tytuł uzmysłowił mi jak tworzy się opowieść grozy pełną ludzkiej tragedii, nieprzyjemnych wyborów i pokazującą upadek człowieczeństwa. To właśnie przed uruchomieniem tej produkcji twórcy zapewniali o potędze wyborów i ich konsekwencjach a już w jednej z pierwszych scen było wiadomo, że to guzik prawda, gdy okazało się, że wybierając a lub b jeden z bohaterów i tak zginie, bo tak postanowili scenarzyści.
Mimo to i tak uważam pierwszy sezon tej serii za wielki przełom w prowadzeniu takich historii. Po TWD nawet scenariusz The Last of Us nie rzucił mnie na kolana, bo studio, które nie umie w gry, używa przestarzałego silnika graficznego wypuściło na rynek tytuł, który potrafił wzruszyć nawet największych twardzieli wśród graczy i ośmielił się to zrobić przed najbardziej renomowanym studiem Sony. Nie będę tu nikogo przekonywał co do tego, kto robi bardziej poruszające historie, ale faktem jest, że żadna późniejsza gra Telltale Games nigdy nie powtorzyła sukcesu tej produkcji.
Czemu się tak stało? Może gracze zrozumieli, że gry tego studia oferują jedynie iluzoryczne wybory a nikt nie lubi jak producent jakiejś gry obiecuje graczom rzeczy, których w ich grze nie ma? W TWD nie możemy nawet zadecydować o tym, czy jeden z głównych bohaterów przeżyje lub nie. Inny zaś otoczony jest fabularnym parasolem ochronnym i co by się nie działo, to i tak przeżyje.
Nie mogąc uratować dwójki z moich ulubionych postaci a pierwszego sezonu tej mrocznej acz poruszającej opowieści czułem się jakby ktoś chciał zrobić ze mnie idiotę, więc gdy w moje ręce wpadła jej kontynuacja po prostu śmiałem się z zapewnień tego studia o wielkiej wadze moich decyzji. Nigdy nie kupiłem tej historii o małej dziewczynce-rambo. Dla mnie The Walking Dead zawsze pozostanie historią dwójki obcych sobie ludzi ze zdjęcia wyżej, którzy w świecie, w którym śmierć czyha na każdym kroku próbowali być jak członkowie rodziny, której celem jest przeżycie. Natura ludzka nie jest jdnak idealna i wystarczy poczytać, o tym jak zachowywali się wobec siebie więźniowie obozów koncentracyjnych, żeby zrozumieć, że ludzie nie radzą sobie w sytuacjach ekstremalnych. To właśnie dlatego wielu graczy pokochało tą grę, bo była bardzo ludzka i opowiadała o tym, do czego zdolni, lub nie, są ludzie.
Przyczyną nagłej śmierci Telltale Games jest zbyt wysoko postawiona poprzeczka przez pierwszy sezon The Walking Dead. Nigdy potem nie potrafili zaryzykować i stworzyć czegoś nowego, bo przecież utarte schematy są najbezpieczniejsze.
Tymczasem pierwsza lepsza gra z gatunku visual novel, z wspomnianym wyżej Steins;Gate na czele, pokazują, że możemy ułożyć w nich sobie historię wedle własnego widzi mi się. Jeśli chcemy uratować przyjaciółkę z dzieciństwa to musimy poświęcić szczęście innych. A jeśli jej nie uratujemy, to nawet mimo pozornego szczęścia z kimś innym nie pozbędziemy się nigdy wyrzutów sumienia.
Potęgę wyborów to pokazuje Wiedźmin 2, w którym wybierając obronę krasnoludzkiej mieściny nigdy nie trafimy do pobliskiego obozu wojskowego. Bardzo mało jest gier, w których nasz wybór decyduje o tym, że nie odwiedzimy pewnych lokacji w grze, a jednak polskie studio sobie z tym poradziło.
Wiedźmin 3 też pokazuje czym jest wybór, bo możemy zadecydować o być albo nie być większości głównych bohaterów z Geraltem, Ciri, Triss, Yenefer, Olgierdem i Anną Henriettą włącznie. Nigdy nie widziałem, żeby ludzie z CD Projekt RED przekonywali mnie o potędze moich wyborów a zrobili to tak wzorowo, że kończąc drugi dodatek do Dzikiego Gonu czułem się jak pan życia i śmierci występujących tam postaci.
The Walking Dead okazał się dla mnie pod tym zględem jednym wielkim szwindlem. Gdy ograłem później Life is Strange dotarło do mnie, że studio, któremu poświęciliśmy nasz wpis nie jest nawet liderem w opowiadaniu wzruszających historii. Stałem się jednym z największych hejterów Telltale Games i życzyłem im jak najgorzej...i wtedy otrzymałem cios, po którym nigdy nie pogodzę się z tym, że jacyś głupi udziałowcy zadecydowali praktycznie o zamknięciu studia odpowiedzialnego za Tales from the Borderlands.
Kiedyś usłyszałem od kogoś, że ludzie lepiej zapamiętują smutne historie, szczególnie takie, w których ginie bohater/bohaterka, których uwielbiają. W tym stwierdzeniu jest mniej więcej tyle prawdy, co w mitycznych wyborach w grach Telltale Games.
Jasne, że nie mamy zbyt wielkiego wyboru na to jak skończy się scenariusz gry, ale przecież nie my go piszemy a skoro są gry, w których możemy zachowywać się względem naszych towarzyszy jak najlepszy przyjaciel albo zwykły dupek, to nie mam nic przeciwko, żeby dać szanszę takiej produkcji. Po TftB nie spodziewałem się niczego wyjątkowego. Chciałem przejść kolejną grę tego studia i szybko o niej zapomnieć a dostałem coś, o czym marzyłem ogrywając dwie części Borderlands, czyli grę z bohaterami, którzy mają swoje przekonania, potrzeby, cele i osobowości a ja mogę zadecydować o tym, czy ich polubię lub nie. Ten aspekt nigdy nie został należycie przedstawiony w produkcjach Gearbox, bo skupiały się one na czteroosobowej jeździe kooperacyjnej bez trzymanki.
Rhys, Fiona i ich towarzysze nigdy nie byli łowcami nagród, dla których skaggi i inne potworności zamieszkujące Pandorę są mięsem armatnim, to oni za nie robili w Tales from the Borderlands. Może właśnie dlatego zrywałem boki ze śmiechu w każdym jej odcinku a od gry odszedłem dopiero na napisach końcowych.
Spinoff Borderlands dał mi wiele radości i niezapomnianych chwil. Jestem pełen podziwu, że studio, które rzekomo nie umie robić gier zrobiło tytuł, mając w nosie ilość klatek na sekundę, rozdziałkę, mikrotransakcje, dodatki, którymi inni spamują kilka lat po premierze a skupiło się na stworzeniu histroii i takich bohaterów, przy których wymiękali czasem najwięksi mocerze w tym uniwersum.
Czarny Wilk
Telltale Games zawsze darzyłem specyficznym sentymentem. Było to pierwsze studio, które w kwestii recenzowania na GRYOnline.pl stało się „moje”. Od pewnego momentu w redakcji nie było pytania kto ma przygotowywać teksty o kolejnych grach twórców TWD – o ile nie byłem akurat z jakiegoś powodu całkowicie niedysponowany, z automatu trafiały one do mnie. Telltale było skazane na mnie, a ja na Telltale - i pasowało mi to.
I choć byłem pierwszy do wytykania tym grom jazdy na schematach, iluzoryczności wyborów moralnych, szczątkowej rozgrywki czy przestarzałej oprawy, mimo wszystko lubiłem te interaktywne opowieści. Koniec końców, pomimo swoich poważnych wad, potrafiły zapewnić mi zabawę, a w nielicznych przypadkach ocierały się wręcz o wybitność.
Top 3 gier Telltale u większości graczy jest podobny – składa się na niego The Wolf Among Us, Tales from the Borderlands oraz oczywiście pierwszy sezon The Walking Dead. Absolutnie zgadzam się z tym doborem, ale ponieważ produkcje te zapewne wybiorą koledzy współtworzący ten artykuł, ja postanowiłem skupić się na tytule mocno niedocenianym ze względu na tematykę odstraszająca „prawdziwych graczy” – Minecrafcie.
Minecraft: Story Mode na tle typowych produkcji kojarzonych z tym deweloperem wyróżnia się przede wszystkim znacznie większą zawartością gry w grze – tradycyjne dialogi i wybory moralne poprzetykano tu konkretną ilością minigier i prostych sekwencji eksploracyjnych, dzięki którym wyjątkowo nie mamy wrażenia, że jedynie oglądamy wydarzenia, zamiast w nich uczestniczyć. Klockowy świat skrywa także zaskakująco przyjemną fabułę, tym razem nie nastawioną na wielkie dramaty (choć bez apokalipsy zagrażającej fundamentom świata się nie obędzie), ale na lekki klimat przygodowy i dużą dawkę humoru. Tony smaczków i sprawne wykorzystanie motywów z sandboksowego pierwowzoru dodatkowo uatrakcyjniają grę weteranom, ale nie sprawiają, że osoby nie znające tematu będą zbyt mocno zagubione. Naprawdę warto przełamać swoją ewentualną niechęć do Minecrafta dać szansę temu tytułowi – czuć tutaj ten sam luz, co w Tales from the Borderlands.
Montinek
Telltale Games umarło śmiercią nagłą i niespodziewaną, niby dwudziestoparolatek zaskoczony masywnym zawałem serca w połowie pisania pracy magisterskiej. Jego zamknięcie zszokowało wszystkich – łącznie z ponad dwoma setkami pracowników, którzy z dnia na dzień stracili swoje posady. Magisterka w postaci ostatniego sezonu The Walking Dead być może nigdy nie zostanie dokończona, podobnie jak planowane kontynuacje innych głośnych tytułów. Jedno, co nam pozostało, to wspomnienia.
W mojej pamięci najmocniej zapisały się dwie gry tego studia, odzwierciedlające dwa różne etapy jego życia. Pierwszą z nich jest Sam & Max: Season One (przechrzczone parę lat po premierze na Sam & Max: Save the World). Gra ta była początkiem drogi Telltale ku wielkiej karierze – z jednej strony kusiła odbiorców znaną i lubianą marką, z drugiej po raz pierwszy na taką skalę wykorzystywała „odcinkowy” model dystrybucji. To tutaj opracowany został plan działania, który potem z sukcesem wykorzystywany był przy okazji tworzenia kolejnych przebojów. Nie można jednak przy tym wszystkim zapominać, że przygody Sama i Maksa były też po prostu przezabawną grą. Z każdym kolejnym odcinkiem twórcy coraz bardziej rozkręcali karuzelę absurdu – w jednej chwili w ramach śledztwa bohaterowie uczestniczyli w nagrywaniu sit-comów i kulinarnego show, w następnej Max walczył w wyborach o fotel prezydenta Stanów Zjednoczonych z ożywionym pomnikiem Abrahama Lincolna. Pod względem rozgrywki był to dość banalny point & click, ale abstrakcyjne poczucie humoru scenarzystów nie pozwalało oderwać się od monitora.
Drugi tytuł to The Wolf Among Us. Telltale Games, które go stworzyło, nie było już gówniarzem eksperymentującym z nowymi modelami dystrybucji i starymi gatunkami. To było Telltale Games po rozpoczęciu nauki na kierunku „interaktywne filmy” wydziału „gamingowe trendy”, które pierwszy wielki sukces w postaci The Walking Dead miało już za sobą. The Wolf Among Us było ugruntowaniem pozycji studia na rynku – ale za to jakim!
Przesycona klimatem noir opowieść o baśniowej społeczności ukrywającej się w Nowym Jorku lat 80. wciągała jak bagno już od pierwszych minut gry. I choć mógłbym tutaj wychwalać świetnie nakreślone postacie dramatu z tytułowym Wilkiem na czele, angażującą fabułę, czy nawet dającą sobie radę z ograniczeniami silnika stylizowaną oprawę, pozwolę sobie zwrócić Waszą uwagę na coś innego. Moim zdaniem spora część magii The Wolf Among Us brała się z tego, że przedstawiono nam dotąd nieznany, intrygujący świat – odpalając pierwszy odcinek miało się uczucie, że oto obcujemy z czymś rzeczywiście nowym. Kto z nas słyszał o cyklu komiksów Fables przed premierą tej gry? Niestety, był to pierwszy i ostatni raz, kiedy Telltale Games wzięło na tapetę niszową markę. W przypadku wielu kolejnych gier tego studia odnosiłem wrażenie, iż twórcy zamiast szukać uniwersum, w którym potrafiliby opowiedzieć ciekawą historię, wybierali marki, które były po prostu popularne i kusiły wizją łatwego zarobku.
Blisko 14 lat temu LucasArts zwolniło sporą część swoich pracowników z działu odpowiedzialnego za przygodówki. Trójka z nich uznała, że to świetny moment, żeby założyć własny biznes – w wyniku tej decyzji powstało opłakiwane dzisiaj Telltale Games. Mam nadzieję, że historia zatoczy koło i na zgliszczach TTG wyrośnie nam nowe studio. Szkoda, żeby tyle talentu się zmarnowało.
Brucevsky
Epizodyczne przygodówki lub jak kto woli interaktywne opowieści od TellTale Games nigdy nie były na liście moich priorytetów, gdy układałem kalendarz najbardziej wyczekiwanych premier. Doceniałem jednak studio, które fanom wielu uniwersów dało okazję, by raz jeszcze spotkać lubianych bohaterów i dowiedzieć się więcej o ich losach. Sam przez te wszystkie lata działalności twórców z ich dziełami zetknąłem się tylko dwukrotnie. Lata temu na swojej drodze spotkałem dwójkę sympatycznych detektywów, Sama i Maksa, których przygody przyszło mi oceniać w jednej z pierwszych recenzji. Potem była długa przerwa i jakoś tak się złożyło, że na początku 2018 roku, na PS4, wziąłem udział w historii zaprezentowanej w Grze o Tron.
To chyba najwłaściwsze określenie, a na pewno bardziej pasujące od typowego „ograłem”. Bo to w gruncie rzeczy interaktywny serial, a nie przygodówka point&click, w której zbieramy przedmioty i rozwiązujemy kolejne zagadki. I to serial potrafiący człowieka wciągnąć i zaintrygować. Momentami solidnie też zestresować, gdy przychodzi do podejmowania trudnych decyzji w kilka sekund, których następstwa już moment później możemy oglądać na ekranie. Jako laik, pod względem doświadczeń z grami TellTale, łatwo dałem się zmanipulować twórcom i uwierzyłem, że wyborami rzeczywiście kreuję wydarzenia i kształtuję losy Westeros i całej rodziny Forresterów. Kilkukrotnie byłem wstrząśnięty, gdy okazało się, że doprowadziłem do czyjejś śmierci. Parę razy po sesji rozważałem, czy podjąłem dobre decyzje i walczyłem ze sobą, żeby czasem nie odtworzyć całego epizodu jeszcze raz. Bawiłem się znakomicie i długo jeszcze będę swoją przygodę wspominać.
Nawet jeśli nie było się fanem dzieł studia, dzisiaj ze smutkiem trzeba przyjąć informację o jego zamknięciu. Jakby nie patrzeć, przez lata dało nam wiele możliwości, by „zagrać” w serialach, grach czy filmach, które wcześniej poznaliśmy i polubiliśmy. Może same wybory były w nich często iluzoryczne, mechanika mierziła momentami topornością i ograniczeniami, ale hej, nie było specjalnych alternatyw. Liczę, że pomysły, doświadczenia i pokłady talentu ludzi, którzy przez lata dostarczyli tyle niezłych gier, nie zmarnują się. Byłoby naprawdę szkoda.
Improbite
Jak to Monitek ubrał w słowa "Telltale Games umarło śmiercią naturalną i niespodziewaną", a z tym niestety muszę się zgodzić. Samą informacją byłem zszokowany, a nawet można powiedzieć, że nie mogłem uwierzyć. Kilka dni zajęło mi przyjęcie samej informacji do serca, które niestety teraz ma bliznę. Największą styczność miałem z „The Wolf Among Us”, które do dziś uznaję za niecodzienną, ale wciągającą produkcję. Nie tylko z powodu niecodziennej szaty graficznej, ale i fabuły, która idealnie mieszała najbardziej znane bajki ze światem teraźniejszym. Jeśli jesteś osobą, która nie znała dotychczas studia Telltale Games, strasznie polecam by zacząć zabawę z ich produktami właśnie od tej produkcji.
Jednak moja przygoda nie skończyła się na jednej ich produkcji, ponieważ udało mi się również zagrać w ich wersję opowieści o Mrocznym Rycerzu i tutaj poznałem jedną z ważniejszych cech wszystkich ich produkcji, a mianowicie konsekwencje naszych działań, które właśnie w przypadku Batmana dotknęło mniej najbardziej. Jednak wróćmy do głównego tematu naszych komentarzy, a mianowicie zamknięcie studia. Powiem szczerze, był to dla mnie szok, ponieważ czekałem z niecierpliwością na jakiekolwiek informacje na temat „The Wolf Among Us 2”, ale teraz zostaje niestety tylko smutne wspomnienie. Dodatkowo: Nie chcę wyjść na złego fana, ale kiedy usłyszałem, że część ekipy, która odeszła ze studia i rozmawia obecnie z Ubisoft, boję się co z tego wyjdzie, ponieważ jak wiemy firma potrafi zepsuć wiele serii, które kochamy w imię tego by mieć większy zysk. Miejmy nadzieję, że w ich wypadku firma pozwoli pracować ekipie nad swoimi projektami na które wielu z nas czeka.
Chciałem jeszcze raz gorąco podziękować wszystkim uczestnikom naszego wspólnego projektu. Rzuciłem ten pomysł, aby przekonać się o tym, czy wszyscy gracze uważają Talltale Games za takie złe studio a ich produkcje za jedno wielkie nieporozumienie.
Myślę, że każdy z Was ma swoje zdanie na ten temat. Jeśli chcecie dorzucić coś od siebie, to zapraszam do komentarzy.
Uważam, że pomimo tego, iż nasz dzisiejszy bohater przechodzi do historii jak wiele wspaniałych studiów przed nim, to ludzie odpowiadający za te gry nie znikną całkowicie z przemysłu gier, bo tak postanowiło kilku niezadowolonych udziałowców.
Byli już tacy, którzy twierdzili, że Resident Evil nie może być dalej serią z gatunku survival horror albo, na rynku nie ma miejsca na rpgi ukazujące akcję w rzucie izometrycznym, ale dzięki takim platformom jak Kickstarter nikt z nas nie musi już prosić o pozwolenie wielkiego wydawcy o wyprodukowanie konkretnej gry albo o przetłumaczenie z japońskiego na angielski jakiejś niszowej japońskiej produkcji. Wszystko w naszych rękach a wbrew temu co publicznie twierdzi wielu malkontentów są tacy gracze, ktorzy jeszcze zatęsknią za studiem Telltale Games i jestem pewien, że znajdą sie tacy, którzy wesprą przyszłe projekty jego byłych pracowników.