Witam wszystkich graczy. W co gracie tym razem? U mnie na tapecie standardowo FFXIV oraz dwa klasyki. Po więcej zapraszam do dalszej części tekstu.
Witajcie w kolejnym odcinku w co gracie w weekend. Po zobaczeniu wszystkich zakończeń w Nierze wróciło mi dobre samopoczucie i ochota na granie, więc ruszamy z kolejną odsłoną naszej wspólnej zabawy, w której pytam Was o to w co teraz aktualnie gracie. Jeśli o mnie chodzi, to stęskniłem się za Miku, więc postanowiłem, że u mnie dziś wystąpi. W dalszym ciągu zrywam boki ze śmiechu przy The Fruit of Grisaia. Wróciłem po dłuższej przerwie do Dragon Age'a: Inkwizycji oraz do Mortal Kombat IX. Kontynuuję też przygodę z bohaterami z Gulity Gear X2 #Reload. Również i Was zapraszam do dzielenia się z innymi tytułami ogrywanych gier. Stali czytelnicy też nie powinni czuć się zaniedbani tym, co dla nich przygotowałem w dzisiejszym odcinku.
Występy gościnne to stosunkowo częste zjawisko w grach komputerowych, zwłaszcza tych japońskich. W żadnym gatunku nie występują jednak równie obficie jak w bijatykach, gdzie powstają nawet produkcje, których podstawą jest właśnie zderzenie ze sobą dwóch lub więcej popularnych światów. Niemal każda bardziej znana seria z tego gatunku w którymś punkcie swojej historii umożliwiła zagranie postacią, którą znamy z zupełnie innej franczyzy, niektóre z „wpuszczania” do siebie gości uczyniły nawet jeden ze swoich znaków rozpoznawczych. Poniżej znajdziecie zestawienie dziesięciu najlepszych tego typu występów gościnnych, z pominięciem produkcji typowo crossoverowych.
Już za kilka miesięcy w kinach pojawi się kolejne filmowe wcielenie Agenta 47. Zwiastun nowego Hitmana jasno daje do zrozumienia, że adaptacja będzie miała możliwie jak najmniej wspólnego z oryginałem. Innymi słowy, szykuje się rzetelna popkulturowa kaszanka z iście bayowską ilością wybuchów. Zatem zadajmy sobie pytanie: dlaczego filmy na podstawie gier komputerowych niemal zawsze są złe?
Silent Assassin jak się patrzy!
Na przestrzeni ostatnich nieco ponad dwóch dekad pojawiło się prawie 30 kinowych, wypuszczonych na międzynarodowe rynki produkcji bazujących na grach wideo (nie liczę całej masy produkcji tylko japońskich czy telewizyjnych). Kilka z nich zarobiło sporo, kilka jako-tako, reszta nie popisała się w box-office, żaden nie zdobył powszechnego uznania. A jednak one ciągle powstają. Jak nieśmiertelny, niesłychanie irytujący boss, podnoszący się po każdej porażce. Dlaczego? Why? Warum?!
Ledwo zapowiedziano Tekkena 7, a już pojawiła się pogłoska o wersji PC. Być może to przypadek, być może to nic nie znaczący żart, ale rozsądek i kilka faktów podpowiada, że pojawienie się tej popularnej bijatyki na komputerach stacjonarnych jest wręcz pewne. Bo czemu my, Pecetowcy mielibyśmy być gorsi?
Temat gier starych i stosunku do nich, jest bardzo kontrowersyjny. Dotyka bowiem osobistych gustów i preferencji. Jedni kochają grać w starsze produkcje, inni za sprawą przestarzałej technologii nie są w stanie powrócić do przeszłości, a jeszcze inni łapią się za głowę widząc tytuł i autora tekstu.
Po pierwszym sezonie skupiającym się na pokazaniu motywacji poszczególnych bohaterów, drugi w końcu koncentruje się na właściwym turnieju. Niestety, to nadal MK Legacy a nie MK Rebirth.
Nigdy nie byłem fanem serii „Mortal Kombat”, po zapoznaniu się z najnowszą częścią dalej nie jestem i już raczej nie będę. Uważam jednak, że „MK9” jest grą udaną i nie żałuję, że pośród tego wysypu wysokobudżetowych bijatyk na PC – ekhm, ekhm... – to właśnie jej poświęciłem nieco czasu. Zamiast pisać kolejną recenzję gry sprzed ponad dwóch lat postanowiłem po prostu pomarudzić.
Najnowsza odsłona Mortal Kombat świetnie pokazuje jak bijatyki z łatwością mogą zdobywać nową klientelę. I jak ją mogą przy sobie utrzymać.