Witam wszystkich graczy. W co gracie tym razem? U mnie na tapecie standardowo FFXIV oraz dwa klasyki. Po więcej zapraszam do dalszej części tekstu.
Final Fantasy XIV. Mistrz górnictwa
Przez cały mijający tydzień maksowałem swojego górnika. W tym celu musiałem wrócić się do kluczowych zadań z poprzednich dodatków. Punktem wyjściowym do otwarcia drogi do zdobycia części trofeów powiązanych ze zbieraniem przedmiotów w terenie w rozszerzeniu pt. Endwalker było odblokowanie Dostaw Własnych w Idyllshire, przedłużających wątki fabularne klas takich jak wspomniany górnik, który nie ma już własnej historii po ukończeniu jego zadań na poziomie siedemdziesiątym.
Z początku myślałem, że porzucenie pobocznych wątków klasowych to bardzo słabe rozwiązanie, bo bez tego jesteśmy w zasadzie skazani na wydobycie rud i innych materiałów w terenie oraz na powtarzaniu tych samych levequestów, które dodatkowo są limitowane, aby awansować wyżej w danej klasie postaci.
Na całe szczęście wraz z odblokowaniem Dostaw Własnych otrzymujemy także dodatkowe scenariusze dotyczące kilku npców, co w znaczący sposób urozmaica levelowanie klas skupiających się na zbieractwie i wytwarzaniu przedmiotów.
Jedyną różnicą w stosunku do wcześniejszych zadań klasowych jest to, że nie zbieramy już zwykłych przedmiotów, a opatrzone specjalnym symbolem, które nie nadają się do syntezy, ani do sprzedaży na Rynku dla graczy. Można je jedynie przekazać odpowiednim npcom w celu wykonania konkretnego zadania lub zamienić na białe lub purpurowe skrypty, dzięki czemu otrzymujemy dostęp do lepszego ekwipunku, nowych zwojów muzycznych, materii, czy innych przydatnych fantów. Szkopuł w tym, że te lepsze przedmioty do zbierania mają różny stopień jakości, który przed zebraniem należy jeszcze odpowiednio podnieść za pomocą wyselekcjonowanych do tego zdolności i dopiero wtedy przekazać właściwym osobom.
Dopiero dziś udało mi się zdobyć dziewięćdziesiąty poziom górnikiem. Warto było, bo historia profesora Tankina i asystującej mu Hinageshi bawiła mnie do łez. Prosta opowieść to coś znacznie lepszego niż wykonywanie powtarzalnych fetchquestów od rana do wieczora.
Jedyne co mogę teraz zrobić górnikiem, to skupić się na wydobyciu rzadkich przedmiotów i ich zamianie na absolutnie najlepsze przedmioty związane z górnikiem na chwilę obecną.
To jednak przy okazji, bo od teraz skupię się na wysokopoziomowych zadaniach alchemicznych. W ten weekend robię sobie przerwę od walk z potworami i od kontynuowania wątku głównego po zakończeniu Endwalkera.
Mortal Kombat. Moje pierwsze Babality w życiu
Dawno nie grałem w żadnego Mortala, a że Dziewiątkę darzę wielkim sentymentem, to postanowiłem odpalić go na chwilę w ten weekend, żeby jeszcze raz spróbować swoich sił w Teście Szczęścia. Swoje już powalczyłem w trybie dodającym do walk losowe utrudnienia takie jak brak rąk, pociski spadające z nieba i inne. Tym razem zależało mi jedynie na ustawieniu trzech pozłacanych smoczych symboli w jednym rzędzie, za co wpada odpowiednie trofeum. Po wielu nieudanych próbach wreszcie gra zrobiła za mnie to, co chciałem.
W stanie euforii i bogatszy o 10000 złotych monet udałem się więc do Krypty w celu odblokowania paru przydatnych rzeczy w grze, takich jak dodatkowe fatality i stroje, kody czy szkice aren lub postaci.
Te rzeczy są namacalne. Dziewiąta odsłona Mortal Kombat posiada także dodatkowo ukryte techniki do wykonania po pokonaniu przeciwników. Nie nazwę ich technikami wykończeniowymi, bo ciężko wziąć za takie techniki przemiany pokonanego oponenta w dziecko. Tak, moi mili, muszę się przed wami pochwalić, że w ten weekend zrobiłem swoje pierwsze w życiu Babality i jestem z tego dumny. Grałem oczywiście Scorpionem, bo grać w Mortala, i nie zagrać Scorpionem, to tak jakby grać w Mortala i nie zrobić chociaż raz Babalty.
Metal Gear Solid 4: Guns of the Patriots. Pocałunek Ocelota na pożegnanie
Na początku tego roku pisałem na łamach W co gracie w weekend? o tym, że jednym z moich marzeń jest trzecie ukończenie MGS4. Po co to robić, skoro skończyłem już kiedyś przygody Old Snake'a dwa razy? Ten niemal piętnastoletni klasyk z czasów, gdy konsole Sone kupowało się dla tytułów ekskluzywnych Konami otrzymał cztery lata temu trofea w aktualizacji.
Platyny pewnie nigdy nie wbiję w tej japońskiej skradance, poruszającej tematykę wojenną. Zawsze jednak chciałem mieć jakiś dowód na profilu, że rzeczoną pozycję w ogóle zaliczyłem. Dni i miesiące mijały. W tym czasie odpaliłem tytuł Hideo Kojimy może ze dwa razy. Coś mnie jednak wczoraj naszło, żeby zajrzeć jeszcze raz na wyspę Shadow Moses i przypomnieć sobie jesz jedną z najważniejszych miejscówek w mojej karierze gracza. Cóż mogę dodać? Ukończyłem setki gier w życiu. Takich, które tak wspaniale grają na strunach nostalgii jest niewiele.
Żarty z konieczności zmiany płyt CD w trakcie gry, wychwalanie pod niebiosa dwuwarstwowych dysków Blu-ray, albo boss, który czytał kiedyś nasze ulubione gry Konami z karty pamięci, a teraz jest pod wrażeniem posiadania przez nas dysku twardego w konsoli to smaczki, za które uwielbiam MGSy do dziś.
To wstyd, że w dobie wciskania tych samych gier kilka razy nikt w Konami nie zadbał o to, aby więcej graczy poznało losy Snake'a, jednoosobowej armii, któremu nie straszne są nawet mechy, zdolne zniszczyć świat za pomocą pocisków nuklearnych.
Czwarty rozdział MGS4 uwielbiam do dziś i podejrzewam, że nawet za piętnaście lat nic się nie zmieni w tej materii. Ta epicka walka REXa z Rayem, ostatni pojedynek Raidena z nieśmiertelnym wydawałoby się Vampem, scena, w której nieposkromiony cybernetyczny wojownik ninja ratuje Snake'a przed Arsenal Gearem i zgrabny tyłeczek Mei Ling, który nie tylko Akiba chciałby wyściskać. Ech, gry Kojimy zawsze były jedyne w swoim rodzaje, przynajmniej w czasach, gdy zdolny Japończyk skupiał się w swoich produkcjach na scenariuszu, a nie na mechanikach openworldowych. To były piękne czasy, które już nigdy nie wrócą. Nikt nam jednak nie zabroni wracać od nich od czasu do czasu.
Do skończenia MGS4 trzeci raz pozostaje mi już tylko zaliczyć ostatni rozdział gry. Zrobię to, nie wcześniej jednak, dopóki nie pocałuje mnie Ocelot w naszej ostatniej walce.
To tyle na dzisiaj. Do następnego razu.