Mortal Kombat: Legacy II - coś słabo się te kręgosłupy wyrywają - Czarny Wilk - 27 września 2013

Mortal Kombat: Legacy II - coś słabo się te kręgosłupy wyrywają

Po pierwszym sezonie skupiającym się na pokazaniu motywacji poszczególnych bohaterów, drugi w końcu koncentruje się na właściwym turnieju. Niestety, to nadal MK Legacy a nie MK Rebirth.

Kiedy w Internecie pojawił się darmowy film krótkometrażowy zatytułowany Mortal Kombat Rebirth, fani byli zachwyceni. Ikoniczne postacie ze smoczej serii zostały urealnione i osadzone w mrocznym, brudnym środowisku ulic. Żadnej magii, ninja, imperatorów – tylko bezkompromisowa brutalność, świetna choreografia i pomysł. Małe dzieło sztuki. Kiedy więc reżyser dostał zielone światło na stworzenie całego serialu internetowego w duchu MK Rebirth, nadzieje były ogromne. I równie wielkie okazało się rozczarowanie. Zrezygnowano z realistycznej otoczki, zamiast tego po raz n-ty opowiedziano dobrze znane z gier, dwóch filmów i serialu telewizyjnego historie dobrze znanych wojowników, czasami nieśmiało decydując się na jakiś odważniejszy wybryk. Takim wybrykiem z pewnością był odcinek poświęcony Raidenowi, jedyny warty obejrzenia i mający w sobie jakąś iskrę. Cała reszta w najlepszym wypadku okazała się poprawna. Mimo to, serial doczekał się drugiego sezonu, tym razem przedstawiający właściwy turniej. Moja opinia o dziesięcioodcinkowym serialu niżej, tymczasem chętni obejrzeć mogą go już tutaj:

Wrażenia? Nadal jest słabiutko. Ale zanim przejdę do pastwienia się, kilka zdań o jednym pozytywie. Tekken ma patologiczną rodzinę Mishima. Soul Calibur Siegfrieda, na którym ciąży zamordowanie własnego ojca oraz próby odkupienia grzechów popełnionych będąc pod wpływem przeklętego miecza. Nawet Ryu ze Street Fightera ma swoją mroczną stronę. Więc trochę dziwne, że najkrwawsza i najbrutalniejsza seria bijatyk jako swego głównego bohatera ma mdłego do bólu, świętoszkowatego mnicha. Tyle ciekawszych postaci w grze, z uwielbianym przez wszystkich duetem Sub-Zero i Scorpion, a mimo to w świetle reflektorów nudny, zawsze idealny Liu Kang. Drugi sezon Legacy przedstawia go w innym świetle. Cztery poświęcone mu odcinki ukazują go jako upadłego wojownika, który nie poradził sobie z utratą bliskiej osoby i stoczył się na dno. A następnie zeźlił. Yup, Liu Kang stoi po stronie zła, mroku i zabierania dzieciom cukierków. Fajny, odważny pomysł, nawet jeśli jego realizacja jest sztampowa. Cóż, przynajmniej dzięki temu nie wyróżnia się poziomem od reszty serialu…

Cześć, jestem Kenshi i walczę w turnieju, bo... cholera, dlaczego ja tu właściwie jestem?

Oprócz Mrocznego Jedi… um, Mnicha, swoje odcinki otrzymali też Kenshi, Kitana i uwielbiani przez wszystkich ninja. I są to odcinki słabe. Za dużo potencjalnie fajnych scen, jak pierwsze starcie Kenshiego z Ermaciem czy walka Scorpiona z bratem Sub-Zero, dzieje się poza kadrem. W ich miejscu mamy kiepsko rozpisane dialogi i rzucane co krok teksty zaczerpnięte z gier. Do tego drugi sezon miał nam w końcu pokazać turniej – tymczasem większość akcji to retrospekcje. Ileż można? Nawet takie smaczki jak dialogi prowadzone w języku japońskim przez japońskich bohaterów wywalono w trzy diabły. Słaaaaabo. Głębi postaci też nie stwierdzono. Sub-Zero jest dumny i honorowy. Scorpion chce go zabić. Kenshi… właściwie nie wiadomo nawet o co chodzi Kenshiemu. I tak dalej.

Może przynajmniej walki są dobre? Są poprawne. Choreografia zazwyczaj daje radę, chociaż jak się ninja tłukli to ewidentnie widać było że za mało w to siły wkładają. Czary, fireballe i inne hokus-pokus stały się niestety chlebem codziennym, co razi tym bardziej, że efekty specjalne są bardzo budżetowe. No przynajmniej fatality się pojawiają. Całe trzy. Jedno słabe, jedno przeciętne i jedno konkretne, soczyste i satysfakcjonujące dla mnie jako fana serii.

Ostatecznie drugi sezon Legacy oceniam jeszcze gorzej od pierwszego – tam przynajmniej pojawił się jeden naprawdę dobry odcinek, tutaj w najlepszych momentach seria osiąga poprawność. Najwierniejsi fani pewnie docenią kilka mrugnięć oka i teksty, które doskonale znają z gier, ale poza tym serial nie ma niczego do zaoferowania. No może poza patentem z zeźleniem Liu Kanga – chcę to w grze.

Jeśli spodobał Ci się mój wpis, byłoby miło, gdybyś zalajkował/a moją stronę na FaceBooku. Pojawiają się tam informacje o moich tekstach nie tylko z GP, ale także prywatnego bloga oraz z GOLa.

Czarny Wilk
27 września 2013 - 09:54