Oscary 2013: Django na maratonie recenzja i Radom - promilus - 21 stycznia 2013

Oscary 2013: Django na maratonie, recenzja i Radom

Co roku staram się obejrzeć większość filmów nominowanych do Oscara. Taka tradycja jak karp i kutia. Przez najbliższy miesiąc będzie u mnie na blogu dosyć monotematycznie;)
Zaczynamy od "Django". Swoimi reckami podziliło się już z Wami trzech blogerów: tutaj, tutaj i tutaj. Ja napiszę troszkę inaczej. Raczej o wyprawie do kina, a nie samym filmie.

Zacznę może blogowo, a nie artykułowo-recenzencko. Wszyscy, którzy nie lubią czytać o tym jak jem frytki, mogą spokojnie pominąć ten akapit.
Django był wyświetlany w ramach maratonu z kinem Tarantino. Niestety w Lublinie jeszcze nie ma Multikina (ale jest 4 McDonaldy!), więc ruszyliśmy na seans do Radomia. 120 kilometrów później spałaszowaliśmy kubełek skrzydełek. Spieszyliśmy się, ale i tak skończyliśmy 5 minut po rozpoczęciu seansu. Na luzie wchodzimy na salę. No bo przecież reklamy, ostatnio coraz częściej pół godziny reklam! Z reklamami jest tak jak ze strażą miejską. Nigdy ich nie ma, kiedy potrzeba. Ominęło nas 5 minut filmu. No i chuj wie jak się czarny dogadał z białym. No nic, oglądamy z myślą, że po powrocie do domu trzeba będzie tę pierwszą scenę obejrzeć na zdecydowanie mniejszym ekranie. Myśli niezadowolenia wymieszane z wkurzeniem szybko znikają. Czarodziej kina jakim jest Tarantino szybko pokazuje na co go stać. „Django” wciąga i bawi. – I edukuje! – dodałby doktor nauk, który gry i filmy oskarża o strzelaniny w szkołach. Po „Django” obejrzeliśmy jeszcze „Pulp Fiction” i 2 części „Kill Billa”. Gdyby wszyscy widzowie byli z Radomia, to Radom ma przejebane. Poleje się krew. Ja bym też ją przelał, ale nie z powodu scen przemocy, ale z powodu oglądania fragmentu „Kill Billa” w dwóch obrazkach. Chyba to było chwilowe 3D. Wszędzie jebane 3D. Nie ma ucieczki. Koniec świata. Drugi powód to widownia. Gość za mną chyba powtarzał sobie słówka na angielski, bo co chwilę głośno wymawiał to co usłyszał na filmie. Długo nie wytrzymał. W ogóle z pół sali wyszło przed końcem maratonu. Ja się kimnąłem na drugim „Kill Billu”, który mnie ogólnie rozczarował, ale o tym może kiedyś indziej. Wracajmy do naszego bohatera.

Ten akapit jest już wolny od jedzenia frytek. I GMO. „Django" opowiada o białym łowcy głów, który do pomocy rekrutuje czarnego. W tamtych czasach, jak wiecie ze szkoły, murzyni byli wolni, ale tylko wtedy gdy nie mieli nogi i wolniej poruszali się po plantacji. Nie mogłem sobie odmówić tego suchara – przepraszam. W każdym razie Django i jego biały druch polują na różnych rzezimieszków. Ta część filmu jest najzabawniejsza. Później nasza dwójka próbuje podstępem uwolnić żonę Django. Tutaj już mamy więcej czasu na dialogi - świetne, jak to u Tarantino i pojawia się bad guy number 1, na którego osobiście najbardziej czekałem. Bad guy jest właścicielem plantacji i kilku murzynów, w tym żony Django.

O ile fabuła u Tarantino nie zaskakuje, nie ma w niej niesamowitych i błyskotliwych twistów, to jednak historia wciąga. To nie jest pusty pastisz, nabijanie się z konwencji i to wszystko. Niewiele tu westernu. To raczej wyjątkowo oryginalny rozrachunek z niewolnictwem. Nie bez powodu film porównuje się do poprzedniego dzieła Tarantino „Bękartów wojny”. Tam reżyser mówił o holokauście, ale nie językiem Spielberga i Polańskiego. On się bawił. Bawi się też i tutaj, a wraz z nim widzowie. Skoro jesteśmy już przy Bękartach, to od razu zaznaczę, że „Django” jest filmem słabszym, niewiele, ale jednak słabszym. Bękarty były wypchane genialnymi, rozciągniętymi w czasie do granic możliwości dialogami. „Django” jest szybsze. Oba filmy łączy także aktor Christoph Waltz. Podobał mi się bardziej w „Bękartach”. Tutaj też nie jest zły. Gorszy. Troszeczkę, ale jednak;) Partneruje mu Jamie Foxx i on mi do swojej roli średnio pasował. Genialny, jak zawsze, był Leonardo DiCaprio jako bad guy number 1. Późno pojawia się w filmie, ale wiele do niego wnosi.
Tarantino musiał tłumaczyć się z przemocy w swoim filmie. No cóż. Przemoc jest mocno przerysowana i mi się strasznie podoba;)

Pisząc o “Django” trzeba wspomnieć o muzyce. Tylko Tarantino mógł do westernu przeszmuglować kilka utworów hip-hopowych.

Jak z Oscarami?

“Django” został nominowany w kategorii “najlepszy film” i “najlepszy scenariusz oryginalny”. Christoph Waltz ma szansę na Oscara w kategorii “najlepszy aktor drugoplanowy". Poza tym produkcja może zgarnąć nagrodę za zdjęcia. Za mało widziałem, by stwierdzić jakie szanse ma w starciu z innymi filmami. Kibicuję.

promilus
21 stycznia 2013 - 16:49