Imię jego Śmierć – growe, filmowe i książkowe spotkania z Kosiarzem
Florencja – krótka wyprawa do miasta Ezia Auditore
Apokaliptyczna, monumentalna, krwista – recenzja gry Darksiders
Prometeusz – trzyma klasę, choć czegoś w nim brak...
Obcy – ósmy pasażer Nostromo jako film doskonały
Wietnam w HD, czyli czas apokalipsy widziany oczami jej świadków
Gdy wymawiamy słowo „śmierć” myślimy zazwyczaj o smutku, zagładzie i zniszczeniu. Jest jednak paru reżyserów, pisarzy i deweloperów, dla których stała się ona źródłem inspiracji do stworzenia naprawdę ciekawych, a nierzadko przełomowych dzieł. To właśnie na ich poszukiwanie wyruszyłem w oczekiwaniu na premierę Darksiders II (która w końcu nadeszła!). Oto cztery wcielenia Śmierci, z którymi każdy powinien się zapoznać przed spotkaniem z rzeczywistym Kosiarzem... a nuż uda wam się z nim odpowiednio zagadać…
Kocham i uwielbiam Florencję. Gdy po raz pierwszy ją odwiedziłem w 2001 roku, była dla mnie miastem Hannibala Lectera w mistrzowskiej obsadzie Anthonego Hopkinsa, dającego wykład o Boskiej komedii Dantego i lubującego się w wytrawnym Chianti oraz bibliofilskich białych krukach. Gdy przybyłem tam po raz kolejny, w 2004 roku, przeczytałem o niej kilka książek i patrzyłem już z innej perspektywy. Stała się dla mnie kolebką Renesansu i miastem, gdzie każdy starał się przyczynić do wzrostu jego potęgi. Przed ostatnią wizytą miałem okazję powiększyć mój bagaż kulturowy o przygody Ezia Auditore w Assassin’s Creed II. Umiejscowienie gry (i jej włoski dubbing) przypadły mi do gustu. Czy jednak twórcom z Ubisoftu udało się oddać duszę renesansowego miasta? Zapraszam do krótkiej podróży do miasta Dantego, Savonaroli i Machiavellego.
God of War, Zelda, Dante’s Inferno, Diablo III, a także Legacy of Kain: Soul Reaver i Rune. Jeżeli znacie te tytuły i przypadły wam one do gustu, a nie graliście w Darksiders, to czas jak najszybciej nadrobić zaległości. Najlepiej jeszcze przed końcem sierpnia, kiedy to po Wojnie nadjedzie drugi z jeźdźców Apokalipsy. A wtedy pozostanie jedynie płacz i zgrzytanie zębów, że nie zapoznaliście się wcześniej z pierwszą odsłoną komputerowych przygód biblijnych herosów.
„Czy Prometeusz jest w stanie zahipnotyzować widza i przenieść go do „swojej” rzeczywistości? Czy należy dawać wiarę współczesnym krytykom, którzy nie przyjęli go zbyt ciepło?” – takie pytania zadawałem sobie kilka dni temu. Dziś znam odpowiedź. Prometeusz to dobre kino, które z pewnością przypadnie do gustu fanom Obcego. Ale nie brak mu wad. Trudno nie odnieść wrażenia, że Ridley Scott wpadł w pułapkę nowoczesności. Zapraszam na recenzję BEZ SPOJLERÓW.
Pozostało zaledwie kilka dni do polskiej premiery najnowszego filmu Ridleya Scotta. Aby jak najlepiej przygotować się na tę okazję, obejrzałem pierwszą część sagi o Ellen Ripley i zabójczych ksenomorfach… po raz ósmy w moim życiu. Nie mam wątpliwości – Obcy jest filmem doskonałym, niedoścignionym przez wiele współczesnych superprodukcji. Co takiego czyni go wyjątkowym?
Kompania Braci i Pacyfik – który miłośnik historii wojskowości nie zna tych dwóch seriali? Po zapoznaniu się z jedną z ostatnich produkcji History Channel, z całym sercem mogę dodać do mojej osobistej listy sześcioodcinkowy Vietnam in HD [w Polsce: Wietnam: Zaginione filmy]. Pomimo że mamy do czynienia z filmem dokumentalnym, w niczym nie ustępuje on wymienionym produkcjom. Kto wie, może nawet bardziej niż one jest zbliżony do stylu D-Day, Obywateli w mundurach, Kompanii braci i Pacyfiku, czyli książek Stephena E. Ambrose’a i jego syna Hugh, które zainspirowały twórców z HBO.
170 godzin zabawy, 200 nabitych poziomów, 2500 punktów osiągnięć, 3,5 miliona zebranego złota, 70 tys. zabitych potworów – takim bilansem kończy się moja przygoda z Diablo III. Pomimo początkowych zachwytów i porządnego wykonania samej gry, po niecałych sześciu tygodniach od premiery wygasł mój zapał, a serce i rozum zaczęły szukać bardziej ambitnych zajęć. Dlaczego? Z pięciu powodów.
Było EURO i się zbyło. Osobiście nie jestem wyjątkowym kibicem klubowego futbolu, jednak na zmagania reprezentacji narodowych mobilizuję się szczególnie. Do dziś pamiętam wiele momentów z największych turniejów od czasów Mundialu w USA w 1994 roku. Dla odmiany w tym roku, zamiast skupiać się na zalewie skrótów i powtórek akcji i goli, większą uwagę przykładałem do tego, co niekoniecznie miało miejsce na boisku. Ale czy mogłoby być inaczej, skoro wokół mnie trwała największa impreza sportowa w historii Polski? Oto zestawienie najlepszych i najgorszych chwil EURO 2012 w subiektywnym wydaniu Avera oraz redakcyjnego kolegi Brucevskiego.
Berlin to miejsce niezwykłe. Dynamiczne, rozległe miasto kontrastów, w którym podczas półgodzinnego spaceru można odbyć historyczną podróż obejmującą 150 lat: od pamiętających czasy Bismarcka ogrodów Tiergarten przejść na supernowoczesny plac Potsdamer, po chwili zgłębić się w Prinz-Albrecht Strasse, gdzie urzędowało szefostwo SS, a w końcu – przechodząc obok fragmentów Muru berlińskigo i muzeum Stasi – dotrzeć na rojącą się od tureckich imigrantów Friedrichstrasse i zimnowojenny Checkpoint Charlie.
Berlin to nie tylko stolica Niemiec i miasto, gdzie nawet światła na przejściu dla pieszych mówią o zimnowojennych podziałach. Jest to także miasto ponad 120 muzeów. Wśród nich znajduje się jedno szczególne, które od razu sprawi, że serce każdego gracza będzie bić szybciej – Muzeum Gier Komputerowych.
Zorganizować BarCraft, czyli imprezę dla fanów StarCrafta połączoną z oglądaniem większych turniejów e-sportowych, nie jest łatwo. Zorganizować BarCraft parę razy z rzędu to prawdziwy wyczyn. Zrobić to tak, aby za każdym razem w oczach jego uczestników malowała się radość, drinki zainspirowane uniwersum Blizzarda lały się jak woda, a w powietrzu nieustannie słychać było dyskusje nad strategiami i taktykami, to prawdziwy fenomen. W Krakowie ma on miejsce mniej więcej co dwa miesiące.