Muzeum gier w Berlinie? Jawohl! - Aver - 27 czerwca 2012

Muzeum gier w Berlinie? Jawohl!

Berlin to miejsce niezwykłe. Dynamiczne, rozległe miasto kontrastów, w którym podczas półgodzinnego spaceru można odbyć historyczną podróż obejmującą 150 lat: od pamiętających czasy Bismarcka ogrodów Tiergarten przejść na supernowoczesny plac Potsdamer, po chwili zgłębić się w Prinz-Albrecht Strasse, gdzie urzędowało szefostwo SS, a w końcu – przechodząc obok fragmentów Muru berlińskigo i muzeum Stasi – dotrzeć na rojącą się od tureckich imigrantów Friedrichstrasse i zimnowojenny Checkpoint Charlie. 

Berlin to nie tylko stolica Niemiec i miasto, gdzie nawet światła na przejściu dla pieszych mówią o zimnowojennych podziałach. Jest to także miasto ponad 120 muzeów. Wśród nich znajduje się jedno szczególne, które od razu sprawi, że serce każdego gracza będzie bić szybciej – Muzeum Gier Komputerowych.

Computerspielemuseum łatwo jest przeoczyć podczas pierwszej wizyty w Berlinie. Położone we wschodniej części stolicy Niemiec, dwa przystanki metra od Alexanderplatz, wśród monumentalnych socjalistycznych budynków górujących nad Karl-Marx-Allee, nie przykuwa ono uwagi wielu turystów. A jednak wizyta w nim na pewno przypadnie do gustu laikom oraz zapalonym, hardkorowym graczom.

Gdyby nie olbrzymi napis nad wejściem, z zewnątrz muzeum mogłoby uchodzić za jakąś restauracyjkę lub bar mleczny z czasów NRD. Na szczęście już na wejściu tego rodzaju skojarzenia odchodzą w niepamięc, gdy stajemy twarzą w twarz z Larą Croft oraz Solid Snake’m z Metal Gear Solid. Zewsząd witają nas jaskrawe barwy oraz stylizowane na kawałki Tetrisa lub piksele szklane gablotki. Po uiszczeniu opłaty w wysokości 5 euro i krótkim rzuceniem oka na ciekawe gadżety sprzedawane w sklepiku, jak chociażby małe pamięci USB z największymi przebojami pierwszej ery gier komputerowych w wersji na Windows 7, nikt nie musiał mnie dwa razy prosić – od razu rzuciłem się na salę wystawową.

Muszę od razu przyznać, że wewnątrz muzeum jest małe. Gdy je po raz pierwszy zobaczyłem, myślałem, że zmarnowałem 5 euro na kilka sekcji zawierającymi typowe informacje na temat historii branży gier. Jednak po około 4 godzinach, w chwili gdy opuszczałem progi Computerspielemuseum, musiałem przyznać, że byłem w błędzie.

Diabeł bowiem tkwi w szczegółach. Na część stała ekspozycji (co jakiś czas muzeum organizuje bowiem wystawy tematyczne, np. na temat genezy serii Street Fighter) składają się trzy duże sekcje. Ich myślą przewodnią jest "ewolucja gry komputerowej jako medium". Są one przedzielone dwoma ścianami. Pierwsza z nich upamiętnia kamienie milowe w rozwoju sprzętu przeznaczonego do gier i zawiera ponad dwadzieścia różnych rodzajów urządzeń, od konsoli Home Pong firmy Atari przez Peta 2001 Commodore’a, Atari, Jaguara, konsole przenośne firmy Nintendo, aż po przedostatnią wersję Xboksa. Druga jest poświęcona grom i oddaje hołd najbardziej znaczącym tytułom od czasów Dungeon z 1975 roku poprzez Pac-Mana, The Bard’s Tale, Populousa, Diablo, Tomb Raidera, a na jednej z ostatniej odsłon The Sims kończąc. Aż się łezka w oku kręci gdy pomyślę, że jeszcze 15 lat temu w wiele z nich zagrywałem się godzinami…

Muzeum posiada wyjątkowy styl, nawet pomimo ograniczonej przestrzeni...

Pierwsza z dużych sekcji – Człowiek gry (Homo Ludens) – poświęcona jest początkom samej idei gier. Całość inaguruje cytat ze św. Tomasza z Akwinu oraz eksponat w postaci greckiej wazy prezentującej zapasy spartańczyków. Następnie możemy dowiedzieć się jak średniowieczny taniec śmierci, wynalazki (Lanterna Magica lub Mechaniczny Turek), wielkie ekspozycje (w stylu Panoramy Racławickiej), czy też okres zimnej wojny i papierowe gry stołowe przyczyniły się do rozwoju sektora, którego zyski przekraczają dziś w USA (według danych NPD) te należące do przemysłu filmowego.

Druga sekcja skupia się na procesie powstawania pierwszych tytułów oraz urządzeń służących do gier. Dużo miejsca poświęcono rozwojowi telewizji w latach 60. i 70. w Stanach Zjednoczonych, pomysłom Richarda H. Baera, wynalazcy gry komputerowej, a także historii automatów do gier, związku między badaniami naukowymi i powstawaniem pierwszych znanych tytułów (Spacewar z 1961 roku) oraz – tradycyjnie – narodzinom domowych pecetów.

Świat Homo Ludens Digitalis, czyli trzecia sekcja wystawy, jest wyjątkowa. Podejmuje przede wszystkim szeroki wachlarz tematów związanych z produkcją gier i ich wydźwiękiem we współczesnym świecie. Zakres podejmowanych zagadnień jest naprawdę olbrzymi – od relacji między grą a poszczególnymi zmysłami (grafika i muzyka), poprzez wymiar etyczny (PainStation), wpływ na rozwój percepcji i ciała (strzelanina drugo-osobowa, gry dźwiękowe, najnowsze kontrolery ruchu), rozwój rzeczywistości wirtualnej (czy wiedzieliście, że wartość gospodarki w Everquest jest równa PKB Paragwaju?), ewolucji procesu tworzenia gier oraz ich roli w maszynie propagandowej (NRD i te sprawy).

Trzecia sekcja jest też najlepszym przykładem tego, co najpiękniejsze w Computerspielemuseum – interakcji. Po całym muzeum rozstawiono najróżniejsze automaty do gier i urządzenia mniej lub bardziej eksperymentalne, które zamieniają wizytę w nim w jedną wielką przygodę. Chcieliście po latach zagrać w Donkey Konga na automacie z lat 80.? Nie ma sprawy. Chcecie posterować Pac-Manem przy użyciu 2-metrowego joystika? Oto i on! A może wolicie pokierować wyświetlanymi przez rzutnik czarnymi kulkami, które „spadają” na pustą białą przestrzeń pełną podłużnych klocków i w zależności od ich ustawienia wydają różnego rodzaju kombinacje dźwięków? Wszystko to i jeszcze więcej znajdziecie i wypróbujecie właśnie tutaj. Mnie osobiście najbardziej przypadł do gustu Pac-Man w wydaniu NRD-owskim, w którym steruje się uciekającym przed wilkami zającem zjadającym marchewki… Cóż, na Monkey Island się nie załapałem, bo przez 3 godziny okupowała ją babcia z wnuczką, a do gry w Wipeout HD w 3D muszę jeszcze chyba wyewoluować o jeden stopień :) A zresztą te dwa ostatnie tytuły jeszcze nietrudno dostać, więc wolałem zainwestować mój czas na jakieś bardziej wyjątkowe tytuły… hmm… nie polecam tylko parzącej, porażającej prądem i chłostającej gracza po dłoniach PainStation.

Hardkorowe graczki podczas trzygodzinnej sesji w Monkey Island...

Nie sposób też nie wspomnieć o rozsianych po całym muzeum czerwonych joystikach, dzięki którym możemy obracać wyświetlanymi na pobliskich ekranach sześcianami i w ten sposób wybierać dzięsiątki materiałów wideo – od ekskluzywnych wywiadów z twórcami po prezentacje rozwoju branży gier. Wystawa pozwala nam też na zapoznanie się z obrazkami koncepcyjnymi z wybranych tytułów, odbyć prosty quiz wiedzy na temat zgromadzonej w muzeum informacji. Raz w tygodniu można także zajrzeć tam na projekcję filmów o grach lub nimi inspirowanych, a także – w sobotę – spotkać się z miłym starszym Niemcem, który na jakiś czas z przyjemnością odda w nasze ręce swoją kolekcję gier na Atari i umożliwi zabawę w klasyczne, niezapomniane tytuły…

W weekendy w muzeum jest dosyć tłoczno...

Podsumowując, wizytę w Muzeum Gier Komputerowych polecam wszystkim, którzy są znudzeni typowo turystycznym zwiedzaniem stolicy Niemiec. Panująca w nim atmosfera, która sprawia, że bawią się w nim znakomicie zarówno najmłodsi, jak i najstarsi, a także bardzo interesujące eksponaty i zawartość wystawy (nie mówiąc o dostępnych w pobliskim sklepiku gadżetach), są najlepszą rekomendacją do jego odwiedzenia.

Nie ma to jak geekowskie malarstwo...
Amiga mon amour!
Aver
27 czerwca 2012 - 20:04