W ostatnich latach poziom horrorów niezależnych wzbił się na wyżyny. Sporo małych produkcji zaskakuje interesującymi pomysłami, fabułą czy stylistyką. Scena indie dostarcza to, czego brakuje w wielkich produkcjach i robi to bardzo skutecznie. Czy Re:Turn 2 - Runaway to kolejne z niezależnych perełek, w które możemy zagrać, czekając na mityczny powrót Silent Hill?
Pamiętam mój pierwszy wypad na zimową deskę. Prawie się połamałem, byłem poobijany i przemarznięty. Próba jazdy na snowboardzie była jednak mega pozytywnym doświadczeniem i super dawką frajdy. Plus w końcu mogłem przekuć marzenia z czasów katowania w SSX w rzeczywistość. Gdybym jako dziecko zagrał w Horatio Goes Snowboarding, to pewnie jazda na desce by mnie kompletnie nie interesowała.
Rocky to jeden z tych filmów, które przez chwilę mnie zainspirowały. Z jednej strony chciałem być filmowcem i stworzyć swoje dzieło. Z drugiej boks zaczął wydawać się epicki i chciałem spróbować treningu. Nie zostałem ani reżyserem, ani bokserem, ale mam jeszcze szansę jedną z tych rzeczy nadrobić. Z pomocą przychodzi Knockout Home Fitness na Nintendo Switch. Czy teraz stanę się ekspertem w machaniu pięściami?
Lubię łazić po wirtualnych lochach i pokonywać przeciwników. Zdobywanie łupów i zamiatanie podłogi bossami też znajduje się na liście rzeczy, które sprawiają mi frajdę. Do tego nie jestem uprzedzony względem gier niezależnych. Można nawet powiedzieć, że lubię pyknąć w jakiegoś indyka. Czy to oznacza, że Labyrinth Legend trafi w mój gust?
Moja wiedza na temat wszystkiego, co jest związane z golfem, jest mocno ograniczona. Tytuły od Nintendo, jedna zabawna seria od Sony i to, że kiedyś przez przypadek wylądowałem na polu golfowym, nie czynią ze mnie eksperta. Jednak postanowiłem wykorzystać swoją znikomą ekspertyzę podczas testowania RPGolf Legends. W końcu istnieje szansa, że Farciarz Gilmore nauczył mnie wszystkiego, co powinienem wiedzieć na temat tego sportu.
Nie lubię szalików. Może jestem w mniejszości, ale ten element garderoby nie jest dla mnie. Szaliki gryzą w szyje, są niewygodne i kojarzą się z mamą przypominającą o ich ubieraniu. Dlatego też gry o tematyce szalikowej nie są moją niszą. Znacznie bardziej wolę coś o wybijaniu kosmitów, pokonywaniu armii potężnych wojowników lub uciekaniu przed koszmarnymi potworami. Jednak raz na jakiś czas wychodzę ze swojej strefy komfortu i sięgam po tytuł taki jak Scarf. Czy było warto? Może lepiej wrócić do straszaków, bo przynajmniej nie drapią w szyje?
Chodzone bijatyki najlepsze lata mają dawno za sobą. Magia salonów gier i wrzucania monet do automatów już nigdy nie wróci. Do tego gry się rozwinęły, a twórcy mają bardziej bezczelne metody na wyciąganie kasy z graczy. Jednak od czasu do czasu ktoś decyduje się, stworzyć gry wzorowane na klasycznej formule idź w prawo i obijaj wszystko, co zobaczysz. Czasem wychodzi z tego coś spoko. Innym razem dostajemy Breakneck City.
Czasem mam tak, że jakiś tytuł na screenshotach wydaje się naprawdę ciekawy, opis też jest solidny i pobieżne zerknięcie na opinie ludzi w Internecie mnie nie odstrasza. Jednak dosyć często okazuje się, że dana gra nie jest dla mnie. Czasem obrazki są zmyłką i dany tytuł jest okropny. Innym razem gra po prostu nie jest dla mnie czy to przez typ sterowania, czy jakieś mechaniki. Najnowszą grą, od której się odbiłem, jest Metaloid: Origin.