Najlepszy film Christophera Nolana? - recenzja Tenet
Niewidzialny człowiek - recenzja filmu
Długi tytuł, średnia zawartość - recenzja filmu "Ptaki nocy"
Recenzja filmu Terminator: Mroczne przeznaczenie - to nie jest film dla fanów dzieł Jamesa Camerona
Bez Michaela Baya może być lepiej! - recenzja filmu Bumblebee
Kontynuacja w rytmie dubstepu - recenzja filmu Deadpool 2
Kickstarterowe menu wzbogacają nie tylko gry komputerowe, książki, muzyka i planszówki. Coraz częściej i z coraz większą odwagą o naszą gotówkę proszą młodzi filmowcy, dla których zebranie środków jest realną szansą na realizację marzenia, jakim jest pełny metraż. Taką szansę wykorzystał z pewnością Jeremy Saulnier, który w 2012 roku rzutem na taśmę zyskał 37 tysięcy dolarów.
Pozwoliło mu to na stworzenie amerykańskiego thrillera o zemście...która jest tylko przedsionkiem do opowiedzenia szerszej historii o zabijaniu oraz sprawiedliwości. To nie będzie tradycyjna recenzja, bo Blue Ruin nie jest też tradycyjnym obrazem o rozlewie krwi. Saulnier w moim przekonaniu przełamał tym obrazem 3 podstawowe reguły rządzące gatunkiem. Jakie?
Planeta Małp, Odyseja Kosmiczna, Interstellar (dopiero będzie, ale się wlicza) – nawiązań do znanych dzieł w Lifeless Planet jest bez liku. Na pierwszy rzut oka gra wygląda jak owoc fantazji młodego czytelnika, zafascynowanego podbojem kosmosu oraz programisty o dość średnim talencie, za to dużych chęciach i ambicji. Nie dajcie się jednak zwieść screenom. Omawiana gra nie jest żadnym sandboksem z „proceduralnie generowanym światem”. Bliżej jej do Tomb Raidera, w którym ktoś zapomniał dodać broni i przeciwników.
Patent na fabułę Lifeless Planet jest tak naprawdę jego najmocniejszą stroną. W rękach większego studia mógłby przerodzić się w bardzo udany survival-horror, ale i tu nie wyszło to najgorzej. Wcielamy się bowiem w członka ekipy astronautów wysłanych do zbadania nowo odkrytej planety. Pech chciał, że w trakcie lądowania dochodzi do awarii i zostajemy z tym całym bajzlem sami. Koledzy nie żyją, a przedziurawiony skafander nie daje nam większych szans na przeżycie w mało przyjaznym środowisku. O dziwo, wydaje się, że na planecie (mimo jednoznacznego tytułu) nie jesteśmy sami – nieopodal spotykamy szczątki stacji badawczej należącej do ZSRR. Brzmi intrygująco?