Kult pokryty kurzem - pamiętacie jeszcze te RTS-y?
Hearthstone vs. Duel of Champions, czyli porównanie darmowych gier karcianych
"Zaginiona" Andrzeja Pilipiuka - recenzja
Jak zrobili ze mnie korwinistę, czyli jak wziąć fantastykę i zrobić z niej sztandar polityczny...
Jak Polsat wziął się za e-sport
Pyrkon 2014 - fotorelacja
Witajcie! Trochę związanych ze świętami rzeczy zwaliło mi się na głowę i z tego powodu opowiadanie miało tygodniową obsuwę... powiedziano mi też, że jeśli nie dam obrazka to nikt nie będzie chciał mnie czytać. Nie przyszło mi to do głowy przedtem, ale obrazek daję. Podobno cycki się sprzedają, a zaręczam, że to co przed chwilą w paincie narysowałem miało być cyckami.
Wracając do opowiadania... W zeszłym tygodniu podaliście aż dwie propozycje co oznacza, że zanotowaliśmy stuprocentowy przyrost. Wybrałem propozycję podrzuconą przez czytelnika o urokliwym nicku sketch90. Muszę przyznać, że wygrał głównie dlatego, że poprzednim zwycięzcą był jego konkurent. Przecież nie chcemy żeby o dalszych losach naszych dzielnych bohaterów decydował co tydzień ten sam człowiek, prawda? W związku z tym do opowiadania wchodzi Siwy, ale fana Biebera z niego jednak nie zrobię ;)
Andrzej Pilipiuk jest przeklęty. Facet pisze mnóstwo ciekawych książek, ale i tak wszyscy kojarzą go z postacią Jakuba Wędrowycza i postrzegają całą twórczość tego autora przez swoisty „wędrowyczowy pryzmat”. Gdy rozmawiam z częścią znajomych okazuje się, że są oni przekonani, że każda książka Pilipiuka opiera się tym specyficznym czarnym humorze i przedstawia bohaterów, którzy spędzają czas jedynie na chlaniu wódy, bimbru, piwa, denaturatu i każdego innego alkoholu jaki wpadnie im w ręce. Jak wszystkie stereotypy ten też jest krzywdzący, bo Pilipiuk ma na koncie całkiem dobre powieści i zbiory opowiadań, które z egzorcystą amatorem nie mają właściwie nic wspólnego. „Czerwona gorączka” jest właśnie jedną z tych książek.
Spokojnie to tylko ogłoszenie, normalny tekst będzie później ;) Dziś robię za posłańca dobrej nowiny. Najlepszy komiks internetowy o tematyce fantasy znany pod nazwą R(otfl)PG powraca! Nasi starzy znajomi powracają, ponownie możemy pośmiać się z pechowego Krasnoluda, świątobliwego Paladyna, mhrooocznego Nekromanty, niedocenianej Elfki i niziołka o wiele mówiącym imieniu „N00b”. Żeby osłodzić nam powrót jeszcze bardziej autor poprawił kreskę (o ile można tutaj o kresce mówić) i zaplanował dłuższą fabułę zamiast standardowych niezwiązanych ze sobą pasków. Tutaj macie link do komiksu (pierwszego z nowych odcinków). Nie rozwijajcie tego tekstu, bo mi jeszcze wypomną, że na kasę skaczę :P. To wszystko.
Bonus: Na gog.com rozdają Fallout, Fallout 2 i Fallout Tactics za darmo!
"Czytaj uważnie, bo nie będę powtarzać, stop. Sekta opanował miasto, stop. Miasto wygląda gorzej niż Detroit z filmów o blaszanym policjancie, stop. Wyznawcy wyłapują ludzi związanych z wydawaniem gier, stop. I chcą ustanowić rekord Guinessa, na największy zielony kebab, stop. Zielony kebab to a-a-a-a"
To właśnie ta wiadomość znajdowała się na poplamionej tłuszczem kartce, którą dostał Czarny Wilk. Nie jest to specjalnym zaskoczeniem, bo w komentarzach pod poprzednim fragmentem opowiadania była tylko jedna propozycja... Nie ma co przeciągać, jedziemy dalej!
Ludzkość kocha apokalipsę. Wszyscy przeżyliśmy już po kilka lub nawet kilkanaście końców świata, ale wbrew pozorom wypatrywanie apokalipsy nie jest domeną społeczeństw współczesnych. Kiedy tylko nasz gatunek nauczył się liczyć, i zastosował swój wynalazek do czasu, zwiastunów końca wypatrujemy w każdej okrągłej dacie, szeregach liczb, końcach kalendarzy znalezionych na krańcach świata, itd. Nasi przodkowie zwiastuny armagedonu widzieli również w naturalnych zjawiskach, takich jak trzęsienia ziemi, spadające gwiazdy, burze i inne katastrofy...
Na wstępie muszę się do czegoś przyznać. To co teraz czytacie pierwotnie miało być komentarzem do ostatniego tekstu Naito, ale rosło i rosło aż osiągnęło takie rozmiary, że nie dało się tego w komentarzu umieścić, zresztą głupio byłoby wrzucić komentarz dłuższy niż komentowany wpis. W efekcie przerobiłem swoje wypociny na tekst polemizujący z Naito.
Pewnie nie raz i nie dwa słyszeliście, że wiele gier rozstrzyga się już podczas wybierania championów. Najczęściej mówi się o źle zbudowanych drużynach, counter pickach, wybieraniu op championów i tak dalej. Wiele osób zapomina jednak, że małą przewagę można uzyskać dzięki przemyślanym decyzjom i próbach wprowadzenia przeciwnika w błąd. Najprostszym sposobem, czy wręcz prostackim, ale spotykanym nawet na turniejach na światowym poziomie jest zmiana wybranego championa przed jego ostatecznym zablokowaniem. Na pierwszy rzut oka nie daje to absolutnie nic, ale to tylko pozory. Zapraszam.