Szczerze, konsole od Sony może i nie zawsze błyszczą w każdym aspekcie (a PS3 na początku kariery błyszczeć było szczególnie trudno), ale jedna rzecz trzyma mnie przy nich jak magnes – tytuły ekskluzywne z reguły miażdżą, a na ich brak nie można narzekać nawet w obliczu schyłku danej generacji. Wystarczy spojrzeć choćby na sytuację obecną – wszystkimi pozamiatało The Last of Us, a Beyond, choć zdecydowanie podzieliło graczy, nie można odmówić solidności. Jednak eksy na Playstation mają jeszcze jedną zaletę. Mianowicie całkiem często (jak na naszą skostniałą branżę) trafiają się tu odważne eksperymenty, odjechane pomysły, czy po prostu rzeczy ciut dziwne. I takim właśnie tytułem jest Puppeteer. Gra, której raczej nie przypniesz łatki AAA, której stopień doszlifowania jest na poziomie AAA, i wreszcie której zdolność do zaskakiwania i bawienia zawstydza wiele tytułów AAA, jakie ostatnio przewinęły mi się przed nosem. Proszę państwa, zapraszamy na spektakl!
Oto i odwieczny konflikt. Fan książki, któremu marzy się ekranizacja oddająca cześć pierwowzorowi w każdym calu. I reżyser, który dostaje w ręce licencję, budżet i zwięzłe polecenie „zróbcie mi z tego pieniądze, panie”. Ktoś na tym zawsze ucierpi. Zasadnicze pytanie, kto bardziej?