Spektakl dla którego można stracić głowę - mocno subiektywna recenzja Puppeteer - Montinek - 12 listopada 2013

Spektakl, dla którego można stracić głowę - mocno subiektywna recenzja Puppeteer

Montinek ocenia: Puppeteer
95

Szczerze, konsole od Sony może i nie zawsze błyszczą w każdym aspekcie (a PS3 na początku kariery błyszczeć było szczególnie trudno), ale jedna rzecz trzyma mnie przy nich jak magnes – tytuły ekskluzywne z reguły miażdżą, a na ich brak nie można narzekać nawet w obliczu schyłku danej generacji. Wystarczy spojrzeć choćby na sytuację obecną – wszystkimi pozamiatało The Last of Us, a Beyond, choć zdecydowanie podzieliło graczy, nie można odmówić solidności. Jednak eksy na Playstation mają jeszcze jedną zaletę. Mianowicie całkiem często (jak na naszą skostniałą branżę) trafiają się tu odważne eksperymenty, odjechane pomysły, czy po prostu rzeczy ciut dziwne. I takim właśnie tytułem jest Puppeteer. Gra, której raczej nie przypniesz łatki AAA, której stopień doszlifowania jest na poziomie AAA, i wreszcie której zdolność do zaskakiwania i bawienia zawstydza wiele tytułów AAA, jakie ostatnio przewinęły mi się przed nosem. Proszę państwa, zapraszamy na spektakl!

Witamy w magicznym teatrze dziwów i fantazji – chciałoby się powtórzyć za natchnionym narratorem, którego głos wita nas po wduszeniu przycisku start. Pomysł bowiem na wyróżnienie Puppeteera jest całkiem prosty. Zrealizujmy niecodzienną platformówkę w stylu Little Big Planet jako teatrzyk kukiełek, w którym wszystko – począwszy od bohaterów, przez scenerię, na efektach specjalnych skończywszy – jest rekwizytami, skleconymi z drewna i tkanin, poruszanymi przez grono lalkarzy za sceną. Nie bez powodu wspomniałem o LBP. Na pierwszy rzut oka wszystko w obydwu tytułach jest strasznie podobna. Kukiełka / szmacianka jako bohater, design zakładający stworzenie świata z jakiś prostych materiałów, platformówkowa mechanika… Przynajmniej do momentu chwycenia za pada. Wtedy Puppeteer okazuje się mieć własną duszę, na dodatek wyrazistą jak cholera.

Choć gameplay i reszta, o czym i tak jeszcze napiszę, stoją na wysokim poziomie, dla mnie główną atrakcją była warstwa, hm… Nazwijmy to „artystyczna” warstwa Puppeteera. To ona stanowi o jego wyjątkowości i niezwykłości, dlatego jeśli ktoś przykładowo nie ma jakiegoś wielkiego parcia na poszukiwanie w grach ciekawych doświadczeń, a chce tylko sobie „popykać”, może szybko się zniechęcić i wrócić do Call of Duty czy innego Battlefielda. Cała reszta będzie cieszyć się genialnym show, które bawi równie dobrze, jak filmy ze stajni Pixara.

Gdyby Walt Disney brał prochy…

Szybkie wprowadzenie w historię. Był sobie księżyc, i dwóch takich… Nie, właściwie jeden taki co go ukradł, a dokładniej odebrał tron prawowitej władczyni. Osobnik ten to mroczny misiek, będący kiedyś maskotką królowej księżyca. Tiaaaa… W każdym bądź razie uzurpator zawłaszczył sobie magiczny klejnot naszej bogini księżyca, podzielił go między swoich generałów, co – niespodzianka! – zagwarantowało im i jemu moc. Korzystając z mocy zaczął więzić dusze dzieci w ciałach kukiełek, które miały mu służyć, a pechowo jednym z takich dzieciaków był Kutaro, nasz bohater. Zgadnijcie, na czyje barki spadnie obowiązek skopania czterech liter generałom i miśkowi…

Nigdy nie mów kobiecie, że ma końską twarz, bo gotowa ci przyłożyć.

Wszystko to brzmi strasznie dziecinnie. Prawda jest jednak taka, że narracja i wydarzenia do infantylnych i naiwnych wcale nie należą. Ta „bajka” utrzymana jest w stylu Tima Burtona, czyli momentami jest mrocznie, momentami cynicznie, a już na pewno z dozą czarnego humoru. Autorzy korzystają z przywilejów, jakie daje im setting gry w teatrze – bohaterowie zdają sobie sprawę, że to tylko show i często zupełnie bez skrupułów burzą czwartą ścianę. Kłótnie z komentującym wszystko narratorem są na porządku dziennym, na pewno uśmiechniecie się też, gdy towarzyszka bohatera będzie chamsko przerywać innym partie musicalowe a’la bajki Disneya. Do tego dochodzi nabijanie się z popkultury i samych gier wideo (wyłapywanie kultowych cytatów i nawiązań jest zabawą samą w sobie, że wspomnę choćby o znanym z pierwszych pokazów gier na PS3 „giant enemy crab!”). Dla obeznanych w temacie – cud miód i orzeszki!

Nie byłby to jednak nawet w połowie tak zabawne, gdyby nie ogrom pracy włożony w dubbing. Każda postać, choćby pojawiająca się tylko na chwilę, jest obdarzona przez swojego aktora ogromną dozą charakteru, a najjaśniejsze gwiazdki to towarzyszący nam przez całą przygodę narrator i Pikarina – córka słońca uwięziona w małym ciele wróżki. Zdecydowanie za małym jak na ilość cynizmu i charakterku, które ją rozsadzają od środka… Warto zaznaczyć, że polski oddział Sony jak zwykle przygotował kapitalną lokalizację, która sprawdzi się jak ulał w przypadku kupowania gry dla młodszych. Wszystkim starszym odbiorcą (którzy tak jak ja nie boją się grać w tytuły „dla dzieciaków”) polecam zostać przy oryginalnej obsadzie (trzeba zmienić język systemu w menu konsoli na angielski), bo mimo wszystko angielscy aktorzy zostali dobrani do ról idealnie, a polscy tylko dobrze.

[Uwaga suchar] Kutaro wbrew pozorom ma zaskakująco CIĘTY dowcip.

Tnij nożyczkami jak zawodowy krawiec

No dobrze. W obliczu tego, co powiedziałem, Puppeteer zdaje się być grą tylko do oglądania. Dzięki Bogu, ten niechlubny tytuł możemy zostawić Beyond: Dwie Dusze, bo za przygodami Kutaro stoi solidna mechanika platformówki 2D wsparta kilkoma oryginalnymi rozwiązaniami, mającymi odróżnić gameplayowo tytuł od wielu innych… Jakby już sam setting tego nie robił. Po pierwsze, nasza kukiełka już w pierwszej scenie traci własną głowę, co zmusza nas do poszukiwania innych. Głowy pełnią przede wszystkim rolę paska życia – w momencie, gdy Kutaro zbiera baty, upuszcza łebek na ziemię i jeśli go nie zbierze, ten znika. Możemy na raz mieć trzy głowy, a po ich utracie game over. Łebki mają jednak jeszcze dwa zastosowania – każdym z nich możemy aktywować w poszczególnych miejscach (zawsze powiązanych jakoś z daną głową) różne sekrety… No i mamy tu też pewien wymiar kolekcjonerski. Każdy nowy rodzaj leci do biblioteki znalezionych przez nas makówek.

Druga sprawa to towarzysz. Pomijając sam wstęp, przez całą grę jest nim wspomniana Pikarina. Rola towarzysza nie ogranicza się tylko do rzucania żartów na lewo i prawo. Może on(a) badać otoczenie, zdobywając w ten sposób nowe głowy dla Kutaro czy po prostu kryształki, które nabijają nam stopniowo licznik żyć. Gdy gramy sami, Pikarinę kontrolujemy prawą gałką, a badanie otoczenia przypomina trochę przygodówki point & click. Sympatyczne rozwiązanie, bo jeśli chcemy dobrnąć do ciekawych sekretów lub bonusowych poziomów, musimy cały czas wytężać uwagę i nawet podczas największej zadymy szperać po scenografii. W rolę towarzysza może też wejść drugi gracz (opcjonalnie za pomocą kontrolera Move), zyskując wtedy możliwość wpływania na adwersarzy i większego pomagania Kutaro. Idealny bajer dla grających par lub rodziców z dzieckiem.

Klimaty jak z Miasteczka Halloween, a czekają jeszcze motywy pirackie, japońskie... W sumie kulturowy misz-masz.

Na sam koniec zostawiłem danie główne. Calibrus – nożyce, które zdobywamy na samym początku przygody. „Na cholerę mie te nożyce?!” – chciałoby się zapytać. Trzeba jednak pamiętać, że jesteśmy w teatrzyku kukiełek, gdzie wiele rzeczy zrobione jest z materiału. Calibrus tnie te materiały bez wyjątków, a ma tę ciekawą możliwość, że ciągnie Kutaro za sobą, co umożliwia „wspinanie” się po tkaninach i rekwizytach, a często też rozpruwanie większych adwersarzy, których ciała stworzone są z płacht. Rozwiązanie to, chociaż wałkowane przez całą grę, nie robi się nudne. Jest coś dziwnie przyjemnego w rozcinaniu wszystkiego na wszelkie sposoby… Autorzy na przestrzeni gry dorzucają jeszcze kilka umiejętności dla naszej kukiełki, a następnie tak często żonglują motywami platformówkowymi, że nie sposób poczuć się znużonym. Zmiany perspektywy, etapy na grzbietach zwierzaków, w końcu świetnie zaprojektowane i uzupełnione o QTE pojedynki z generałami – prawdę mówiąc pod względem różnorodności Puppeteer przebija nawet Little Big Planet. Zasadniczo jedynym problemem gameplayu jest poziom trudności… A tak konkretnie, to jego brak. Jeśli nie bawimy się w odnajdywanie sekretów, przez poziomy będziemy szli jak rozgrzany do czerwoności nóż przez masło, przecinając dalej jeszcze talerz i stół.

Burzący czwartą ścianę spektakl dla oczu

Na samym wierzchu, jak wisienka na torcie, raczy nas oprawa audiowizualna Puppeteera. O ogólnych założeniach stylu już wspomniałem, warto jednak jeszcze trochę sprecyzować. Przez cały czas widać po bokach odsunięte kurtyny, reflektory, a w tle słychać żywiołowo reagująca na wydarzenia publiczność. Naprawdę fajna atmosfera. Interesująca jest też zabawa formą, kiedy scenografia przykładowo obraca się o 90 stopni celem ukazania tego, co dzieje się za ścianą, lub gdy dalsze plany stopniowo przesuwają się ku ekranowi, a rekwizyty przy zmianach scen fruwają bezładnie w powietrzu. Gra obsługuje tryb 3D i szczerze żałuję, że nie miałem okazji go wypróbować – okazji do uwydatnienia głębi obrazu tutaj nie brakuje.

Sam poziom technologiczny nie jest jakiś wybitny, za tekstury i geometrię obiektów Kutaro i spółka dostali by jakąś tam czwóreczkę z plusem do dzienniczka, na szczęście nagromadzenie szczegółów i obiektów zgrabnie maskuje niedoróbki oprawy. Co innego ścieżka dźwiękowa. Jeśli byłaby jakaś nagroda za dopasowanie muzyki do całej reszty oprawy gry, Puppeteer zgarnąłby ją zanim jury zdążyłoby pomyśleć o innych typach. Świetna praca muzyków, których rzępolenie na skrzypkach genialnie podkreśla iście „burtonowski” wydźwięk niektórych scen.

Myśleliście kiedyś, żeby skakać po hamburgerze z hamburgerem na głowie? Cóż, ja też nie...

Troszkę bardziej zdroworozsądkowy akapit…

Strasznie dużo tutaj wazeliniarstwa dla tej niepozornej gry, czyż nie? Otóż Puppeteer zauroczył mnie tak bardzo z tego powodu, iż czuć po prostu serducho twórców włożone w cały projekt i bijące przy każdym drobnym smaczku i ciętym dialogu, jaki nas czeka podczas przygody. Podoba mi się biblioteka głów, z humorystycznym opisem i animacją każdej z makówek z osobna, podobają mi się odblokowywane książki, które zawierają czytane przez narratora (nic tylko puścić niemowlakowi do spania) krótkie, zabawne, a momentami infantylne do bólu opowiastki przybliżające nam niektóre postacie. W końcu podoba mi się fakt, że twórcy bawili się w uzupełnianie tego świata, prześcigali się w coraz dziwniejszych pomysłach na historię i wzięte z czapy charaktery, bez oglądania się na większość graczy, która prawdopodobnie wzgardzi Puppeteerem przez wzgląd na dziwność i infantylność właśnie. Bo – powiedzmy sobie szczerze – mimo dopracowania technicznego (prawie zero jakichkolwiek błędów, a jedyna ściągana przeze mnie łatka nie przekraczała rozmiarem 100mb), jeśli olejemy całą tę otoczkę teatru, jajcarskie dialogi i ładunek satyry, pozostanie nam po prostu platformer dla małych i dużych dzieciaków. Może i urozmaicony, długi i z ciekawym motywem magicznych nożyc, ale mimo wszystko: platformer dla dzieciaków. A ja nie wiem, czy platformery z mechaniką 2D w obecnych czasach mogą sobie radzić jako pełnoprawne tytuły pudełkowe. Wszak jeden Rayman Legends wiosny nie czyni…

LSD w mojej torbie? Nieee no co ty. Nawet ci pokażę, że pusta, tylko zsiądę z mojego flaminga. I w ogóle wyrąbane te wulkany, powiem ci.

Powiem tak, ową – za przeproszeniem – lekko oczojebną ocenę traktujcie z dużą rezerwą. Mnie z miejsca kupiła cała otoczka Puppeteera i jego niepowtarzalny charakter, a ładunek infantylności przełknąłem jak lekko przesłodzoną kawę. Nie każdy jednak będzie urzeczony formą przygód Kutaro. Niestety, wtedy sam gameplayowy rdzeń może nie wystarczyć, by udobruchać gracza. Najlepszym testem będzie dla Was wersja demo – prezentuje ona pierwszy poziom, który posiada najmniej właściwej rozgrywki z całej gry, a strasznie dużo dialogów i scenek. Jeśli tak jak ja, po tej próbce przedstawienia poczujecie się zaintrygowani przygodami Kutaro, bierzcie w ciemno. Dla mnie bilet na ten show to jedna z lepszych inwestycji tego roku.

Na plus:

+ unikalny klimat i świetnie zrealizowany motyw teatrzyku

+ ludzie odpowiedzialni za ożywienie postaci (tak projektanci, jak i aktorzy podkładający głosy) wypadli fenomenalnie

+ w miarę oryginalne pomysły na gameplay

+ sympatyczny co-op

+ powiem to wprost: "urok osobisty" Puppeteera :)

Na minus (minusy może nie tak duże dla mnie, ale inni mogą cierpieć):

- momentami za dużo gadania, a za mało akcji

- mimo całego ładunku cynizmu, infantylność bywa ciężkostrawna

- poziom trudności oscylujący gdzieś w granicach sformułowania "niedzielny spacerek"

Montinek
12 listopada 2013 - 13:00