Recenzja gry ADR1FT - grawitacja bez Clooneya i Sandry Bullock - DM - 11 listopada 2016

Recenzja gry ADR1FT - grawitacja bez Clooneya i Sandry Bullock

DM ocenia: Adr1ft
65

Porównań do filmu Alfonso Cuaróna Grawitacja nie da się uniknąć. ADR1FT to ta sama stylistyka, ten sam klimat i podobny scenariusz. Samotna kobieta na roztrzaskanej w "drzazgi" stacji kosmicznej stara się jakoś wrócić na Ziemię. Rozgrywka kojarzy się trochę z symulatorami chodzenia w stylu Firewatch, do zrobienia jest tu jednak trochę więcej, niż w tego typu tytułach. Rewelacyjnie prezentująca się gra budzi z początku nadzieję na niezwykłą przygodę, ale wyszedł z tego trochę taki  film kina europejskiego. Bardzo dobry w swoich założeniach i przesłaniu, ale trudny w odbiorze.

Kosmos występował w grach komputerowych od ich samego początku, najczęściej jednak było to miejsce futurystycznych wojen lub podróży po nieznanych planetach i galaktykach. ADR1FT sprowadza znany temat niejako na Ziemię, jednocześnie rozgrywając się tak wysoko nad naszą planetą. Nie ma strzelania, nie ma niesamowitych technologii - jest tylko wrak ogromnej stacji kosmicznej i my jako jedyny ocalały członek załogi.

Poruszając się w stanie nieważkości, a na dodatek w krępującym ruchy kombinezonie astronauty, trudno oczekiwać jakieś dynamicznej akcji - zupełnie nie przeszkadzało mi więc narzucone tempo gry. To powolne, żmudne przemieszczenie się po różnych korytarzach i w przestrzeni kosmicznej oraz bardzo ograniczona interakcja. Sporym utrudnieniem jest możliwość poruszania się w trzech kierunkach, podczas gdy nasz kompas działa zupełnie jak ten ziemski. Czasem nie jest jasne, gdzie powinniśmy się udać, a niewielkie białe znaczniki interfejsu łatwo się gubią na tle kolorowej i pełnej śmieci rozbitej stacji.

Wszystko to odebrałem jako trudy bycia kosmonautą, nie będące w stanie zepsuć mi radości pierwszych wrażeń z ADR1FT. Widoki są niczym ze zdjęć NASA! Czuć ogromną swobodę i bezkres przestrzeni kosmicznej, sprytnie ograniczoną koniecznością uzupełniania tlenu. Mamy świadomość, że wokół rozegrała się jakaś wielka tragedia, że Ziemia jest niby na wyciągnięcie ręki, choć jednocześnie poza wszelkim zasięgiem. To wszystko, a zwłaszcza rozpaczliwe łapanie każdej odrobiny powietrza tworzy niesamowity wręcz kontrast z dziwnym spokojem, potęgowanym przez ciszę i bardzo powolne poruszanie się. To dramatyczna walka o życie, rozgrywająca się przy leniwych dźwiękach muzyki relaksacyjnej. Taki ADR1FT mógłby być, gdyby nie kilka błędów, jakie popełnili autorzy.

Nie ważne jak bardzo zniszczona jest stacja - wszystko można naprawić małym dyskiem.

Tu na pierwszy plan wysuwa się brak kreatywności. Cała nasza obecność na stacji to naprawa jej kilku kluczowych modułów. Za każdym razem wygląda to jednak identycznie - podróżujemy po tak samo wyglądających przejściach i pomieszczeniach, by wsunąć taki sam dysk, w takie samo urządzenie. Nie ma improwizowania taśmą klejącą, nie ma łączenia jakiś rur, przyspawania czegoś - na wszystko pomaga mały sześciokąt wciskany w coś na kształt ekranu LCD. Wszechobecny backtracking jest zrozumiały ze względu na ograniczoną przestrzeń bazy, podobnie jak w Obcym: Izolacja, ale wielokrotne skopiowanie jednej animacji i motywu na całą fabułę to już wyraźnie lenistwo twórców.

Ilość detali zachwyca. Szkoda, że wszędzie są takie same.

Opowiadany scenariusz również nie jest mocną stroną ADR1FT i piszę to, ze szczególnym żalem, gdyż fabuła opiera na się na naprawdę solidnych fundamentach. To jedna z najdojrzalszych, najbardziej ludzkich i poważnych historii w grach komputerowych. Obserwujemy zderzenie zawodowych ambicji, obowiązków z tęsknotą za rodziną, osobistą tragedią i chęcią pomocy innym. Co z tego wyszło? Właśnie… Sęk w tym, że kuleje tu sposób opowiadania i niekoniecznie damy radę wszystko to ogarnąć podczas jednego przejścia.

Szkoda, że tak mało jest zaskakujących szczegołów w grze.

Znajdujemy niezastąpione audiologi oraz czytamy e-maile astronautów - nie jest jednak jasne, czy znaleźliśmy już wszystko, czy coś zostało. Łatwe zgubienie drogi wśród identycznie wyglądających modułów stacji oraz wolne tempo przy oszczędzaniu tlenu nie zachęcają do dokładniejszej eksploracji. Czytanie zlewających się e-maili utrudnia kiepska czcionka na monochromatycznych ekranach, niczym w czasach komputerów ośmiobitowych, a głosy w audiologach nie zachwycają grą aktorską. Nie mam pojęcia, dlaczego w 2037 roku sztuczna intelignecja stacji przemawia niewyraźnym głosem, który wydaje się mniej dopracowany, niż pierwszy syntezator mowy Stephena Hawkinga. Natrafiamy na zbyt wiele nic nie mówiących znajdziek w postaci dysków SSD i zbyt mało osobistych pamiątek załogi. Takie składanie opowieści z kawałków w całość jest zwykle ciekawe, tu jednak wykonano je wyjątkowo nieporadnie oraz bez dbałości o detale.

Ziemia na wyciągnięcie ręki, a jednak tak daleko...

Kiedy zawodzi tempo narracji, a co pięć minut obserwujemy dokładnie to samo - szybko pojawia się uczucie nudy. Cztery godziny potrzebne na skończenie ADR1FT naprawdę potrafią się dłużyć i gry nie ratują już wspaniałe widoki. Mam wrażenie, że twórcy skupili się właśnie tylko na tym. ADR1FT miał urzec posiadaczy gogli VR i tam pierwszy kontakt może pewnie wywołać jeszcze większe „łał”, biorąc pod uwagę jak dobrze gra się na dużym telewizorze. Szkoda, że nie przyłożono się równie mocno do całej reszty. Parę szlifów tu i tam, kilka pomysłów i dodatkowych obiektów, animacji, a powrót na Ziemię komandor Alex Oshimy byłby jednym z najbardziej pamiętnych momentów w tegorocznych grach. Zamiast tego mamy przedsmak podróży na Marsa bez hibernacji - długawo, nudnawo, ale z jakimi widokami po drodze!

DM
11 listopada 2016 - 17:50