Wielu artystów ma okazję zagrać swoje największe hity w nowych aranżacjach - czy to w ramach tematycznego koncertu, czy to w wersji akustycznej, instrumentalnej, z innymi popularnymi muzykami lub po prostu w ramach odświeżenia piosenek znanych i lubianych przez szerszą publiczność. I choć osobiście nigdy nie „wymagam” takiego kroku od swoich ulubionych wykonawców, to jest on zawsze mile widziany, szczególnie w przypadku utworów, które znam już od dłuższego czasu. Do Hooverphonic jednak podszedłem z całkiem innej strony (najpierw nowe aranżacje, potem oryginały) i, jak się okazało później, była to bardzo, ale to bardzo dobra decyzja.
Ubiegły wiek. Wszyscy mężczyźni chodzą tylko w trzyczęściowych garniturach, a bez kapelusza nie idą dalej, niż do okolicznego sklepu z artykułami pierwszej potrzeby. Kobiety są przez nich rozpieszczane, jednak trzymane również zdala od spraw ważnych - mimo to, wieczorami, pary zapominają o codziennościach i pozwalają sobie na trochę zabawy, drinka przy barze lub wyjście do klubu. Nie do takiego klubu, jak dziś, a do klubu, w którym na scenie znajduje się pełen zespół i gdzie muzyka nie wybija się na pierwszy plan, a umila rozmowę i spotkanie ze znajomymi. Tak właśnie wyobrażam sobie Hooverphonic with Orchestra.
Jest to album niezwykle klimatyczny, choć szeroki przekrój piosenek niestety nie znalazł w całości uznania w mojej głowie. Znajdują się na nim takie fenomenalne aranżacje jak nowa, zmysłowa wersja Mad About You lub 2 Wicky, również utrzymana w podobnej atmosferze; Renaissance Affair z przyjemnym i wpadającym w ucho motywem instrumentalnym czy też niedoceniony, moim zdaniem, Eden; są tam niestety również i utwory, które bez pardonu przewijam za każdym razem. Nie jest ich jednak aż tak wiele, a radość z odsłuchu dalej pozostaje naprawdę duża - tym bardziej, że Hooverphonic with Orchestra zawiera z pewnością ponad 20 piosenek.
Wiele z nich trwa około 3 minut, przez co odsłuch albumu nie jest nużący. W tej płycie jest jednak coś takiego, co pozwala puścić ją w tle w całości bez obawy, że komukolwiek będzie ten album przeszkadzać. Utwory nie są inwazyjne i aby odkryć zawartą w części z nich magię, trzeba poświęcić im trochę czasu - kiedy jednak lecą spokojnie gdzieś z tyłu, stanowią bardzo dobrą kontrę dla włączonego telewizora czy radia podczas spotkań ze znajomymi. Klimatyczną i po prostu ładną.
Hooverphonic with Orchestra to przegląd całej dyskografii zespołu z dwoma ogromnymi różnicami - pełną orkiestrą zamiast popowo-elektronicznej produkcji oraz wokalistki. Posiadaczka głosu, który towarzyszył Hooverphonic od samego początku opuściła zespół w 2008 roku, pozostawiając najważniejsze miejsce w grupie puste przez ponad rok. Na szczęście udało się wyłonić nową piosenkarkę, Noémie Wolfs, która tchnęła w zespół nowe życie - a przynajmniej w ten konkretny album. Silny i bardzo kobiecy wokal, nie tak krzykliwy i piskliwy, o trochę ciemniejszej barwie - dzięki niemu Hooverphonic with Orchestra nabiera całkowicie nowych barw i pozwala słuchać się w znacznie przyjemniejszej formie, kiedy tylko brakuje mi czegoś do wypełnienia chwilowej pustki w słuchawkach lub głośnikach.
Dzięki zmianie głosu, która nałożyła się również ze specjalnymi okolicznościami możemy rozkoszować się albumem interesującym i nietuzinkowym, choć jednocześnie - odrobinę wycofanym. Fakt faktem, że poza kilkoma sporadycznymi przykładami utwory wydają się dość zachowawcze, co ma swoje plusy (chociażby sytuacja ze znajomymi opisana powyżej), jak i minusy (wiele utworów niestety nie zapada w pamięci). Osobiście trzymam Hooverphonic with Orchestra jako ciekawostkę i poza kilkoma wyżej wymienionymi piosenkami zapisanymi w playliście, dość rzadko wracam do samodzielnego odsłuchu reszty.
Mimo to uważam, że jest to album warty uwagi. Pamiętam, że kiedy pierwszy raz usłyszałem ulubione Mad About You w normalnej wersji, nie mogłem pozbierać szczęki z podłogi. Nie z zachwytu, absolutnie - z załamania. Byłem jednocześnie pod wrażeniem, jak taką piosenkę udało się zespołowi przekształcić w coś absolutnie pięknego, czym jest dla mnie wersja z orkiestrą z 2012 roku. Dość szybko zrozumiałem jednak, że poza aranżacją zmieniła się również wokalistka, i choć nie mogę powiedzieć, że poprzednia była zła, to jednak nowa jest dla mnie strzałem w dziesiątkę. Do wielu utworów z albumu wracam regularnie i jestem przekonany, że duża w tym zasługa właśnie nowego głosu Hooverphonic.
Polecam Hooverphonic with Orchestra, nawet jeśli nie w całości to dla samego porównania, jak wiele dobra może wnieść orkiestra do pozornie zwykłych, popowych piosenek. A i wierzę, że chociaż samo Mad About You znajdzie uznanie wśród szerszej publiczności, bo choć nie jest to jedyna piosenka warta uwagi, to z pewnością wrażenie robi największe.