Naczytałem się wiele, naprawdę wiele złego o Batman v Superman. Film miał być poszatkowany, niespójny, kolejne postacie miały się w nim pojawiać na siłę, fabuła podobno nie trzyma się kupy. BvS było jedną z prób jak najszybszego wprowadzenia widza w świat DC, którego kolejnym etapem będzie już Liga Sprawiedliwych i nie będę udawał, że tego nie widać. Każda z wyżej wymienionych wad również nie wzięła się znikąd, ale z drugiej strony - po przeczytaniu opinii - spodziewałem się katastrofy. A okazuje się, że wersja rozszerzona nie jest wcale taka zła, ba! Bawiłem się bardzo dobrze. Jak to jest z drugą częścią Człowieka z Żelaza?
W recenzji mogą się znaleźć lekkie spoilery.
Bardzo różnie, naprawdę. Nie da się ukryć, że temu uniwersum przydałyby się solidne fundamenty w postaci solowych filmów o kolejnych superbohaterach, trochę wprowadzenia, które pokazałoby, dlaczego to wszystko jest takie mroczne i dramatyczne. Bardzo podoba mi się zamysł ukazania tej „superbohaterowości” od negatywnej strony, cywilów umierających w nieswojej walce, rozterek moralnych nadludzi, jednak w trakcie oglądania odniosłem wrażenie, że to wszystko jest już trochę na siłę. W Człowieku z Żelaza nie było to aż tak mocno odczuwalne z jednego powodu - nie było tam Batmana mordującego ludzi.
Co samo w sobie jest również pomysłem świetnym - pokazanie uwielbianego przez wszystkich superbohatera i do czego doprowadziła go walka z szalonym klaunem oraz zepsucie Gotham. Tylko że jego motywacja, patrząc przez pryzmat samego Batman v Superman, jest po prostu żałosna. Nielogiczna, nieprzekonująca. Upadek Batmana jest przecież fenomenalnym tematem, lecz BvS lepiej tu po prostu pasuje jako chociażby zwieńczenie trylogii, któryś film z kolei - a nie jako film wprowadzający kolejnego superbohatera, który ze swojej roli już zrezygnował.
Przeszkadzała mi również motywacja Lexa Luthora, bo uważam, że zrobienie z niego zwykłego szaleńca nie do końca tłumaczy postępowanie, chęć do siania wszechobecnego zniszczenia. Nie mogę powiedzieć, że oczekiwałem kolejnego Jokera, bo przecież po recenzjach w internecie ciężko było czegokolwiek oczekiwać - jednak mimo wszystko odczułem spory zawód. Chciałbym to zrzucić na chaotyczność prowadzenia fabuły, która przez pierwszą godzinę filmu nie pozwala skupić się na czymkolwiek, ale Luthor jest po prostu nieznośny. Zrobienie z niego młodego, nieokszesanego bogacza (bo poza tym, że był właścicielem LexCorp, nie wiem o nim z filmu nic) to mocne pójście na skróty.
Motywacje niejasne, fabuła chaotyczna, bez solidnej podstawy w postaci poprzednich filmów. Mimo to nie mogę powiedzieć, żebym w trakcie oglądania bawił się źle - Batman v Superman jest naprawdę przyjemnym filmem o superbohaterach, który stara się uderzać w poważniejsze tony i pokazać, ile kosztuje ratowanie świata przed superzłoczyńcami. Wizualnie film nie pozostawia wiele do życzenia - od ogólnego klimatu, ciemnych kolorów, ładnych ujęć i dobrych efektów specjalnych, po takie elementy jak oldschoolowy strój Batmana i nowa wersja Batmobilu. Czytałem też wiele złego o scenach walki, lecz moim zdaniem te są wyreżyserowane bardzo dobrze - w obrazie dzieje się dużo, ale nie miałem żadnego problemu ze śledzeniem bohaterów i podążaniem za kolejnymi wydarzeniami. Henry Cavill i Amy Adams już w przypadku Człowieka z Żelaza pokazali, na co ich stać, a teraz dołączyli do nich Ben Affleck i Jeremy Irons (którego notorycznie myliłem z Robertem Downeyem Juniorem), którzy w swoich rolach sprawdzili się znakomicie. Nie wydaje mi się też, żeby była to próba zdetronizowania Mrocznego Rycerza z trylogii Nolana (DC nie robi tego również w przypadku Jokera Ledgera i Leto, a przynajmniej taką mam nadzieję), a raczej inne spojrzenie na tego bohatera, co zdecydowanie wyszło mu na dobre.
Tak często wypominany przez wszystkich chaos dla mnie zaczął mieć jakiś-tam sens w drugiej połowie filmu, ale możliwe, że wynika to z dodatkowych 30 minut, które wersja rozszerzona posiada. Film zdecydowanie nie wprawia w zakłopotanie tak często, jak się obawiałem i nie odczułem też, aby coś konkretnego zostało z niego wycięte. Moment, którego wyczekiwałem najbardziej, czyli wprowadzenie Wonder Woman, również wyszedł w miarę bezproblemowo - nie mówię, że była niezbędna w tym filmie, ale z drugiej strony nie rozumiem też, do czego tu można się przyczepić. Jej obecność była uzasadniona w satysfakcjonujący sposób, lecz może wynika to z poniższego trailera, który jakoś „zadomowił” tę postać w moim wyobrażeniu filmowego uniwersum DC. W każdym razie jej obecność wydała mi się logiczna na tyle, że nie czułem się zmieszany.
Batman v Superman mógł być filmem znacznie lepszym lub przynajmniej lepiej odebranym, gdyby miał już jakieś filmy i wprowadzenie do historii za sobą. Po obejrzeniu edycji rozszerzonej uważam jednak, że całkowite skreślanie tego filmu jest decyzją bezzasadną - piszę to jednak z perspektywy, która filmy Marvela (uchodzące za fabularnie głupie) lubi, i której podobał się również Człowiek z Żelaza. Mój entuzjazm mocno opadł po Legionie Samobójców, którego powstanie w tym momencie jest dla mnie zagadką, i w przypadku BvS naprawdę nie oczekiwałem wiele. A jednak otrzymałem film dobry, który nie pozostawił mnie z wrażeniem zmarnowanego czasu. Wrzucanie BvS do tego samego wora z Suicide Squad jest po prostu krzywdzące dla pierwszego obrazu, bo choć nie jest to film bez wad - wiadro pomyj, które zostało na niego wylane, w mojej opinii było zdecydowanie zbyt pojemne.
Dla kontrastu, recenzja bardzo "na nie" napisana przez eJaya jest dostępna tutaj.
Pochlebną recenzję Halo One możecie za to przeczytać tutaj.