Zdecydowana większość ludzi nie zostaje w kinie do samego końca seansu – komu w końcu chciałoby się oglądać przez ponad 10 minut listę płac, z wyszczególnionymi wszystkimi nazwiskami oraz partnerami? Można, w pewnym sensie, naciągnąć widza na przetrwanie chociaż początkowej fazy napisów – na przykład, po każdym filmie Marvela fani oczekują sceny „po napisach”, w której zostaje zapowiedziany kolejny film z tego uniwersum. Nie każdy jednak ma taką możliwość – i wtedy w grę wchodzą filmowe piosenki.
Piosenki tworzone przez zazwyczaj znanych artystów na potrzeby filmu powinny wpisywać się w klimat obrazu – mamy piosenki smutne, wesołe zabawne, fantastyczne, głębsze oraz te „zwyczajne”. Czasem, zamiast zamawiania nowego utworu, wykorzystuje się jakiś stary, lecz świetnie oddający atmosferę, jaką wprowadza film. I o ile dla wielu takie piosenki są tylko zapychaczem, który ma zastąpić ciszę, tak w wielu przypadkach okazuje się, że dostajemy naprawdę świetne melodie.
ED SHEERAN I HOBBIT
Artysta ma na swoim koncie już wiele piosenek do filmów oraz seriali. Jego wykładniczo rosnąca popularność sprawiła, że dano mu szansę na nagranie utworu, który miał promować drugą część sagi Hobbit. I See Fire stało się ogromnym hitem (wylądowało nawet na drugiej płycie artysty) i otworzyło drogę do filmowego świata. Oprócz kawałka o smokach otrzymaliśmy również All Of The Stars (Gwiazd Naszych Wina) oraz Make It Rain (Sons of Anarchy). Eda Sheerana usłyszymy w filmach na pewno jeszcze nie raz. Swoją drogą – 13 lutego brytyjski singer-songwriter odwiedzi Polskę, dając pierwszy koncert w kraju.
Do każdej części Hobbita napisał piosenkę ktoś inny – poza wspomnianym wyżej I See Fire mamy jeszcze Song of the Lonely Mountain w wykonaniu Neila Finna oraz The Last Goodbye śpiewane przez filmowego Pippina – Billy’ego Boyda. Jeżeli o mnie chodzi, to Song of the Lonely Mountain uwielbiam – taka rozszerzona wersja Misty Mountains Cold w bardziej popowej stylistyce bardzo mi odpowiada i w zasadzie od premiery pierwszego filmu przewija się przez moje listy odtwarzania. Bitwa Pięciu Armii niestety nie robi już takiego wrażenia – posłuchałem jej może kilka razy, po czym odpuściłem, ponieważ nie czułem już tej magii, jak w dwóch piosenkach do pozostałych Hobbitów.
LORDE I IGRZYSKA ŚMIERCI
Osiemnastoletnia wokalistka (i, od niedawna, producentka) również dość szybko „wybuchła” i szturmem zajęła pozycję, dzięki której mogła napisać piosenki do dwóch części Igrzysk Śmierci. Jakby tego było mało, cały Mockingjay wyszedł, w pewnym sensie, spod jej dłoni – na okładce Lorde widnieje nie tylko jako autorka mrocznego i klimatycznego Yellow Flicker Beat, ale również jako producent wykonawczy całego krążka. Płyta jest przyjemna i bardzo popowa (jeżeli masz ochotę, możesz rzucić okiem na moją recenzję w serwisie Music To The People), przez co idealnie sprawdza się jako tło do codziennych zadań wymagających trochę więcej energii. Poza Igrzyskami mamy również Everybody Wants To Rule The World – cover, o którym więcej pisałem tutaj, a który został wykorzystany w Drackuli oraz najnowszym Assassin’s Creed.
Igrzyska Śmierci mają to do siebie, jeżeli chodzi o soundtracki, że wydawane są dwie płyty – jedna z autentyczną ścieżką dźwiękową z filmu, a druga z piosenkami inspirowanymi filmem. Od deski do deski przesłuchałem tylko Mockingjay i krążek zdecydowanie przypadł mi do gustu. Poprzedniczki Kosogłosa jednak też mogły poszczycić się interesującą „obsadą” – znalazło się tutaj miejsce dla Coldplay, Maroon 5, Taylor Swift, Christiny Aguilery, The Weeknd czy Ellie Goulding. O ile Kosogłos oraz Piosenki z 12 Dystryktu mają odpowiednio 77 oraz 73 punkty w serwisie Metacritic, tak W Pierścieniu Ognia zdobyło już „tylko” 63 oczka. Jeżeli ktoś lubi takie niezobowiązujące, popowe składanki – The Mockingjay Part I zdecydowanie polecam.
IMAGINE DRAGONS I TRANSFORMERS
Battlecry jest fenomenalne. Naprawdę, żadna piosenka Imagine Dragons nie przypadła mi tak do gustu, jak właśnie utwór towarzyszący ostatniej części Transformersów. Co prawda sam film nie interesował mnie zbytnio – jakoś przestały mnie zachwycać wielkie maszyny tłukące się z innymi wielkimi maszynami (choć trzy filmy obejrzałem z nieskrywaną przyjemnością) – po prostu tego już jest dla mnie za dużo. Battlecry brzmi jednak smutno i beznadziejnie, zapowiadając dramatyczny i mroczniejszy film, niż ten, z którym pewnie widzowie mieli do czynienia. Nie zmienia to faktu, że utwór jest naprawdę świetny i sprawia, że czujemy się gotowi do walki. Że wpadamy w bitewny szał.
Z serią Transformers od początku związany jest zespół Linkin Park, którego raczej nie trzeba nikomu przedstawiać. W kolejnych częściach pojawiło się What I’ve Done czy też New Divide, co z jednej strony mogło wprowadzać odrobinę monotonii, z drugiej jednak pozwoliło zespołowi na własną interpretację historii przedstawianej w kolejnych filmach. To jednak nie to samo, co opisany przeze mnie Battlecry – oczywiście, Linkinom uroku odmówić nie można, brakuje im jednak tego „czegoś”, co sprawiłoby, że siedzenie na napisach końcowych byłoby usprawiedliwione.
EMINEM I ÓSMA MILA
Jeżeli mówimy o piosenkach napisanych do filmów, nie można nie wspomnieć o „Ósmej Mili”, przedstawiającej historię rapera wspinającego się po szczeblach sławy. Główną rolę gra nie kto inny jak sam Eminem – i o ile nie jestem teraz w stanie ocenić jego gry aktorskiej, jako że filmu dawno nie oglądałem, tak Lose Yourself z pewnością zasługuje na niemałe uznanie. Piosenka zresztą otrzymała Oscara, całkowicie słusznie. Nawet jeżeli nie przepadacie za amerykańskim rapem, warto dać Lose Yourself szansę –poza filmem dalej jest to genialny utwór.
Eminem, wraz z Sią, nagrał również piosenkę wykorzystaną w trailerze filmu Bez Litości (The Equalizer) – obraz niestety jak na razie czeka w kolejce (podobno naprawdę przyjemne kino akcji), za to odsłuch piosenki na szczęście nie jest taki czasochłonny. Nie pałam jednak jakąś ogromną miłością do tego utworu – ot, kolejna piosenka Eminema z popową wokalistką, do czego zdążyliśmy się już przyzwyczaić. Nie oznacza to, że utwór jest zły – no, może odrobinę wtórny, poza tym nadal dość przyjemny.
M83/DAFT PUNK I OBLIVION/TRON
Elektroniczno-rockowy projekt jest w zasadzie bardziej ciekawostką, niż jakimś objawieniem – trzeba jednak przyznać, że ścieżka dźwiękowa do filmu Oblivion robi niemałe wrażenie i wpada w ucho. Piosenka końcowa, w której śpiewa Susanne Sundfør, bardzo dobrze zwieńcza całą płytę – słucha się jej przyjemnie, dalej błądząc myślami w wyimaginowanym świecie stworzonym na potrzeby filmu.
W tym samym punkcie chciałbym też wspomnieć o legendarnym duecie, który odpowiadał za ścieżkę dźwiękową do filmu Tron: Legacy. O ile cały soundtrack może nie wyróżniał się niczym szczególnym (był dobry, owszem, lecz nie było to nic nadzwyczajnego), tak jeden utwór – Derezzed – z pewnością na zawsze pozostanie w mej pamięci. Wpadający w ucho i zrobiony w iście daftpunkowym stylu kawałek był tym, czego oczekiwali fani. Przypominam, że wtedy jeszcze nie słyszeliśmy o Random Access Memories i nie wiedzieliśmy, że elektro-duet przejdzie taką przemianę.
Piosenek napisanych na potrzeby filmów lub po prostu wykorzystanych w filmach z pewnością jest jeszcze cała masa. Te jednak – wymienione powyżej – są jeszcze w miarę świeże i dalej interesujące. Wszystkich w pewnym momencie słuchałem wręcz nałogowo i mimo upływu miesięcy czy lat dalej do nich wracam.
Podobny artykuł o filmach z lat 80 pióra DM'a