Ileż można było czekać! Ileż można było prosić? Po naprawdę długim oczekiwaniu, setkach tysięcy próśb, dziesiątkach milionów modlitw, Riot w końcu wysłuchał swoich wiernych wyzn… fanów, dając im to, na co od dawna czekali. I nie, nie mówię tutaj o całkowitym zakazie gry dla Rosjan – do League of Legends już niedługo trafi tryb The True Support, który miałem okazję testować w ostatnim tygodniu. Dlaczego jest on aż tak ważny dla gry, tak naprawdę ciężko powiedzieć. W końcu jednak mamy okazję wcielić się w… warda!
Nie chcę nawet zastanawiać się, ile razy obrzucałem wyzwiskami last-picka, który nie miał zamiaru grać supportem. Proszenie, błaganie, grożenie banami i AFK niestety wcale nie rozładowuje napięcia, a rzucanie różnych wymówek tylko sprawę pogorsza. Teraz już, w końcu, nareszcie, porządni gracze nie będą musieli słuchać/czytać jak to ktoś nie potrafi grać postacią, której akurat potrzebujemy. Wystarczy, że uruchomimy The True Support, oczywiście dostępny w rozgrywkach rankingowych, i voila!
Nie musimy już kryć się po krzakach (w pewnym sensie), nie musimy liczyć na nasz zawodny refleks, nie musimy kupować rzeczy, nie musimy nawet chodzić! Jakkolwiek głupio to brzmi, tak naprawdę jest to w końcu jakiś powiew świeżości do bardzo wyeksploatowanej już formy rozgrywki. A przecież nie ma sensu się oszukiwać – komu potrzebne jest aż 120 czempionów?! Riot w końcu poszedł po rozum do głowy i zaczął reworkować podstawy, dając graczom nowe możliwości. Nie wiem jak was, ale mnie zwyczajny LoL już po prostu nudzi – a teraz mam jakiś powód, aby znów do niego wrócić.
"Wierzymy, że The True Support naprawdę zrewolucjonizuje rozgrywkę. Mamy wrażenie, że jest to najlepszy projekt, nad jakim kiedykolwiek pracowaliśmy. A z pewnością najbardziej wymagający." - z oficjalnego forum League of Legends
Jako szczęśliwy posiadacz konta na serwerze PBE (Public Beta Enviroment, jak można tego nie wiedzieć?) miałem okazję wziąć udział w testach The True Support, trwających około trzech godzin. Ustawiłem się w kolejce do gry już około 7 rano, żeby tylko udało mi się przetestować ten tryb przed wszystkimi innymi. Riot udostępnił również możliwość kupienia lepszych miejsc dla spóźnialskich, z której byłem zmuszony skorzystać – okazało się bowiem, że już od samego rana w oczekiwaniu było ponad dziesięć tysięcy graczy! Ponieważ za nic w świecie nie mogłem przegapić takiej okazji, wydałem trochę RP i wylądowałem na samym szczycie.. A kiedy wybiła pora obiadowa, w końcu trafiłem do Champion Select. Niestety, nie mogliśmy robić żadnych skrinszotów - na szczęście udało obejść mi się ten problem w dość prosty sposób.
Wybór nie był prosty – mamy do wyboru wardy niewidzialne i widzialne, z lepszą wizją i zasięgiem, przyspieszające graczy w pobliżu czy też odstraszające potencjalnych wrogów. Różne kolory oraz skórki przyprawiają wręcz o ból głowy – jest ich tak dużo, że ciężko się w tym wszystkim połapać. Po fali wyzwisk – w końcu każdy chciał zagrać wardem, ale to ja miałem first-picka – zdecydowałem się na standardowego, zielonego strażnika ze bez żadnej dodatkowej skórki. Nie chciałem, aby na moje wrażenia z gry miały wpływ jakieś zewnętrzne czynniki i upiększacze – wybrałem więc minimalizm i prostotę.
Kiedy wroga drużyna nakarmiła chomiki w komputerach i ich procenty ruszyły do góry, pojawiła mi się przed oczami znana setkom milionów ludzi na całym świecie mapa – Summoners Rift. Oddałem należytą cześć sprzedawcy i wybrałem dogodną postać – Alistara – po czym wylądowałem w jego plecaku. W tym miejscu należy również wspomnieć, że The True Support jest po prostu dodatkową osobą w drużynie. Otwiera to całkowicie nowe możliwości przed ligowymi trenerami, którzy teraz w końcu mogą uczestniczyć we właściwej rozgrywce. Świetna decyzja Riotu!
„Nie chcieliśmy, żeby ktoś z naszych przyjaciół był zmuszony do grania wardem, dlatego podjęliśmy decyzję o dodaniu kolejnego gracza. Jeżeli ktoś nie mieszka w kraju, w którym niewolnictwo jest legalne, zawsze może zaprosić do gry młodsze rodzeństwo i wcale nie będzie zmuszony do zwiększenia liczby CPM (Curse Per Minute – przekleństwa na minutę (przyp. red.)).” – pracownik Riotu specjalnie dla gp.pl
Zostałem postawiony – a raczej sam sobie to miejsce wybrałem setką pingów – na rzece, przy smoku. Wtedy dopiero rozpoczęła się właściwa gra. Co około 30 sekund przechodziło obok mnie bliżej niezidentyfikowane monstrum, przyprawiając mnie o ciarki, woda zmiękczała moją podstawę, przez co grzęzłem w mule coraz bardziej, a wzrok pogarszał się co czas jakiś. Musiałem unikać czerwonych laserów, które byłyby w stanie mnie odsłonić, i ostrzegać moich nowopoznanych przyjaciół przed wrogimi graczami. Kiedy po trzech minutach wylądowałem w sklepie, aby odpocząć, musiałem wręcz ocierać pot z czoła. League of Legends nigdy nie było takie intensywne.
Później wylądowałem na górnej linii, gdzie gra była nieco prostsza. Wbrew zapewnieniom Riotu, miałem pełne ręce roboty – początkowo ostrzegałem przed gankami i odsłaniałem krzaki, a chwilę potem zdobyłem szósty poziom i znów ruszyłem do natarcia. Wardy mają bowiem jedną tylko – ale za to jaką! – umiejętność, którą mogą wybrać na szóstym, dodając w nią od razu wszystkie punkty z poprzednich poziomów: widzenie. Kiedy wszyscy zaczynają żyć i bawić się swoimi przepięknymi i zapierającymi dech w piersiach ultimate’ami, my w końcu dostajemy dostęp do mapy i jesteśmy w stanie kontrolować wszystkie pozostałe wardy, przeciągając zwycięstwo na naszą stronę. Byłem zmuszony grać w rękawiczkach ze względu na otarcia pojawiające się już od piątej minuty gry.
Żeby nie było zbyt pięknie – grę oczywiście przegrałem. Początkowo chroniłem botlane, ponieważ uważałem, że będzie on miał największy impact na późniejszą rozgrywkę. Jak się jednak okazało, na bocie siedziały sobie dwa bezmózgie polaczki (mała litera celowo) i farmiły bez końca, w ogóle nie reagując na moje nawoływania. Dopiero kiedy porządnie im dopiekłem na all-chacie wzięli się w garść i zaczęli porządnie grać – a przynajmniej adcarry, ponieważ support poszedł AFK. Nie to, żebyśmy go potrzebowali – mieliśmy mnie jako Prawdziwego Supporta.
Drugą sprawą był nie kto inny jak jungler. Dałbym sobie głowę uciąć, że był to jakiś Brazylijczyk, który przez przypadek trafił na nasze serwery i świetnie się tu bawił. Szkoda tylko, że u nas poziom jest znacznie wyższy i, jak łatwo się domyślić, nie dawał sobie tutaj rady. Naprawdę chciałem mu pomóc jak tylko byłem w stanie – w końcu jednak musiałem poprosić drużynę przeciwnika o zareportowanie go. Nie możemy przecież tolerować czegoś takiego, no proszę was!
Od dwudziestej minuty próbowałem się poddać, lecz niestety moja drużyna uważała, że gra dalej jest do wygrania. Nie miałem zamiaru się z taką cebulą kłócić – poszedłem zrobić sobie upragniony obiad, dzięki czemu odkryłem niesamowitą, kolejną już zaletę trybu The True Support - nieobecność jednego gracza w żaden sposób nie wpływa na jakość rozgrywki pozostałych graczy. Ward dalej stoi tam, gdzie był postawiony, i wszyscy dalej mogą z niego korzystać. Jest to pstryczek w nos przeklętym afkerom, którzy właśnie stracili swoją ulubioną kartę przetargową. Bo w to, że będą się kłócić o bycie The True Supportem nie wątpię.
The True Support ma ogromny, ogromny potencjał. Odblokowanie go kosztuje około pięćdziesięciu funtów, co nie jest jakąś szczególnie wygórowaną sumą za tak świetny tryb gry. Na dodatek w zestawie dołączają Teemo ze wszystkimi skórkami oraz skórkę Teemo dla warda. Riot uznał, że ten czempion i tak jest bezużyteczny, więc równie dobrze może robić za znak ostrzegawczy. A teraz wybaczcie, moja drużyna mnie potrzebuje.
„Jesteśmy również w trakcie opracowywania modułu sztucznej inteligencji dla wardów. Będzie też odpowiedzialna za m. in. Barona Nashora – jak na razie jest niestety dość kapryśna, lecz zaraz po tym, jak ją przeprosimy za nasze zachowanie i zdecyduje się nam oddać jedyną kopię danych naszych użytkowników, pokażemy ją szerszej publiczności. Trzymajcie kciuki!” – ogłoszenie rozesłane do beta-testerów trybu The True Support