Ósmy wiedźmin AS-a – krótka rozprawa o Sezonie burz - Draug - 5 czerwca 2017

Ósmy wiedźmin AS-a – krótka rozprawa o Sezonie burz

Minęły już prawie cztery lata od premiery Sezonu burz. Ta zaś nastąpiła jakieś czternaście lat po debiucie Pani Jeziora. Stało się to zupełnie znienacka, gdy chyba nikt już nie spodziewał się, że Andrzej Sapkowski wróci jeszcze kiedykolwiek do swojego sztandarowego cyklu powieści, którym unieśmiertelnił swoje nazwisko wśród czytelników – nie tylko fantasy i nie tylko w Polsce. Ba, niektórzy zaczynali nawet podejrzewać, że „AS” w ogóle powiesił pióro na kołku i przeszedł na pisarską emeryturę.

Po co o tym wspominam? Ostatnio wróciłem do Sezonu burz i przeczytałem go po raz drugi, ponad trzy lata po pierwszym podejściu. Nasunęło mi się przy tym kilka refleksji, które uznałem za warte przelania na cyfrowy papier – dotyczących nie tylko książki jako takiej, ale również formy Andrzeja Sapkowskiego czy korelacji między jego najnowszą powieścią a grą Wiedźmin 3: Dziki Gon. Początkujący entuzjaści twórczości „AS-a” może dowiedzą się w ten sposób czegoś ciekawego, podczas gdy ci starsi znajdą tu podłoże do potencjalnie interesującej dyskusji.

Zacznę od podstawowej faktografii. Na tle poprzednich siedmiu książek z cyklu Sezon burz wyróżnia się formą. Jako niezobowiązującej, samodzielnej historii najbliżej mu do opowiadań, jednak jest znacznie od nich obszerniejszy – w końcu obejmuje jakieś 400 stron. Oczywiście z tego względu ma również bardziej wielowątkową strukturę – jakby się uprzeć, można byłoby wręcz powiedzieć, że to zbiór kilku opowieści spięty luźno jedną czy dwiema fabularnymi klamrami.

Ale mniejsza o strukturę i klamry. O czym tak w ogóle jest Sezon burz? Sapkowski nie uchybił dewizie, którą powtarzał twardo przez lata, głosząc, że historia Geralta z Rivii skończyła się tam, gdzie miała się skończyć, i dalszego ciągu nie będzie. Zamiast tego autor popełnił prequel względem tzw. „sagi” – lub interquel, jeśli za punkt odniesienia przyjąć opowiadania. Konkretniej zaś akcja toczy się bezpośrednio przed wydarzeniami opisanymi w debiutanckim utworze „AS-a”, czyli opowiadaniu Wiedźmin.

Z ósmej części cyklu dowiadujemy się, co Biały Wilk porabiał tuż przed tym, jak wpadł do Wyzimy, by odczarować córkę króla Foltesta zaklętą w strzygę. Okazuje się, że w poprzedzających to wydarzenie miesiącach wiedźmin wiódł pełen emocji żywot, bawiąc głównie w nadmorskim królestewku Kerack, ale i odwiedzając miejsca takie jak Novigrad czy Rissberg (nieznana wcześniej lokacja – zamek w zachodniej Temerii służący za siedzibę grupy przedsiębiorczych magów). Wszystko zaczęło się od niefortunnego zlecenia na pewnego szczególnego potwora, które pośrednio doprowadziło do posłania Geralta za kratki, ukradnięcia mu mieczy oraz wmanewrowania go zarówno w czarodziejskie eksperymenty na Rissbergu, jak i w walkę o sukcesję tronu w Kerack. Słowem, nielicha kabała, w sam raz do rozplątania na 400 stronach.

Gdy ujawniono zamiar wydania Sezonu burz, prace nad Wiedźminem 3 były już w zbyt zaawansowanym stadium, by poważnie uwzględnić w grze treść nowej książki (mimo częściowego osadzenia akcji obu utworów na mniej więcej podobnym obszarze). Niemniej jednak CD Projekt RED zdołał umieścić w swoim dziele kilka nawiązań…

I choć ma konkretne umocowanie na tle całej reszty historii Białego Wilka – opisanej w pozostałych siedmiu książkach – tak naprawdę Sezon burz można przeczytać w ramach wstępu do swojej przygody z wiedźmińskim cyklem, bez znajomości innych utworów. Ale nie polecam takiego kroku. Nawet nie dlatego, że ósma część odstaje jakością od poprzedniczek (o czym jeszcze pomówię w dalszej części tekstu). Przyczyna tkwi przede wszystkim w tym, że Sezon burz jest naładowany smaczkami dla fanów uniwersum.

Dość powiedzieć, że Sapkowski tak naprawdę wywiązał się raczej w dziewięćdziesięciu pięciu niż w stu procentach z zapewnień, że pozostawi zakończenie „sagi” w takim kształcie, jaki nadał mu w Pani Jeziora. Jak to często u niego bywa, autor zabawił się konwencją i w kilku fragmentach ukazał akcję w retrospekcjach, oczami postaci żyjących dziesiątki lat później. A że jedną z tych postaci jest młoda Nimue, która na kartach Sezonu burz przeżywa coś, co bardzo mocno kształtuje jej późniejszą karierę czarodziejki i badaczki wiedźmińskiej legendy, zaś czytelnika zostawia z nowymi hipotezami na temat wydarzeń na Wyspie Jabłoni z finału „sagi”… Tak, nowi czytelnicy wiele stracą, wkraczając do „Wiedźminlandu” po raz pierwszy za pośrednictwem najnowszej książki w cyklu.

…jak chociażby dom aukcyjny braci Borsodych, który odgrywa istotną rolę w fabule dodatku Serca z kamienia – ta lokacja pochodzi właśnie z Sezonu burz. Na screenie Horst Borsody.

A to przecież dopiero początek wyliczanki wspomnianych smaczków. Nie mogło zabraknąć Jaskra ani Yennefer, wraz z „kulisami” związku tej drugiej i Geralta (choć czarodziejka z Vengerbergu jest niestety częściej wspominana, niż pojawia się we własnej osobie). Ponadto Sapkowski odwalił kawał dobrej roboty, rozwijając zasygnalizowany w opowiadaniu Coś więcej wątek krótkiej, ale płomiennej relacji Białego Wilka z czarodziejką Lyttą Neyd, znaną też jako Koral.

Poza tym „AS” pokusił się o rzucenie troszkę więcej światła na sprawy takie jak geneza wiedźminów i tajemne właściwości ich mieczy, redańsko-temerskie przepychanki graniczne czy działalność gospodarcza i eksperymenty naukowe Kapituły Czarodziejów – z tymi ostatnimi wiąże się wspomniana geneza zabójców potworów. Do atrakcji zalicza się też bliższa charakterystyka wiedźmińskiej Szkoły Kota i dodanie do listy Znaków usypiającego Somne, jak również poszerzenie bestiariusza. Trafiły do niego produkty magicznej inżynierii genetycznej (np. wigilozaur, ogrotroll) oraz stworzenia takie jak wodjanoi czy mistyczna „lisica” – inspirowana mitologią Dalekiego Wschodu aguara. Zagorzały miłośnik uniwersum nie przejdzie obok takich ciekawostek obojętnie.

Chcąc zabawić Yennefer, zmęczoną rytuałami odprawianymi nad Umą w Kaer Morhen, Geralt opowiada jej krótką anegdotkę o swoich straconych mieczach (a zwłaszcza o tym, jak Jaskier próbował nieudolnie zrekompensować wiedźminowi stratę). To kolejne wyraźne nawiązanie do Sezonu burz w Dzikim Gonie – choć delikatnie nietrafione, bo czarodziejka też była zaangażowana w sprawę kradzieży.

Tak więc z powyższego opisu wyłania się obraz pozycji obowiązkowej dla fanów, a jednak wcześniej wspomniałem, że Sezon burz odstaje jakością od wcześniejszych książek. Sporo w tym winy samej formy – prequelowi trudno mocno zaangażować emocjonalnie czytelnika, gdy wiadomo, że głównym bohaterom nie grozi poważne niebezpieczeństwo, a Sapkowski zbyt dynamicznie skacze od sceny do sceny, by nawet na 400 stronach być w stanie wprowadzić na deski jakiegoś ważniejszego nowego aktora. Co nie znaczy, że brakuje charakterystycznych postaci – z figurami takimi jak wspomniana Koral, jej uczennica Mozaik, krasnolud Addario Bach czy ekscentryczny czarodziej Ortolan czytelnik chciałby spotkać się więcej niż raz.

Innym, większym problemem Sezonu burz jest sam styl. Przyziemne środowisko Kerack i anachronicznie nowoczesny klimat Rissbergu nie sprzyjają nadaniu powieści refleksyjnego, baśniowego charakteru, który był tak mocną stroną wiedźmińskich opowiadań. Pewnym wyjątkiem jest epizod z aguarą na rzece Pontar, ale to tylko ułamek całej książki.

Oprócz tego postawiwszy na wrzucenie do jednego worka wielu różnych przygód i częste zwroty akcji, autor nie zostawił sobie zbyt wiele miejsca na budowanie więzi z bohaterami i wkładanie im w usta głębszych myśli podczas dialogów. Owszem, postacie mówią dużo i z reguły robią to w inteligentny sposób – jak to u Sapkowskiego – ale częściej przywodzi to na myśl puste popisywanie się elokwencją (trudno orzec, ze strony autora czy danego bohatera) niż konkretną komunikację. No i można odnieść wrażenie, że Sapkowski nieco zbyt często sięga po rubaszne i ordynarne środki stylistyczne – jakby bardziej rubaszne i ordynarne niż w poprzednich książkach.

Za subtelne odwołanie do Sezonu burz można uznać również figurki nieszczęśników, którzy zostali poddani przez Koral kompresji artefaktowej. Jednak przy ich odczarowywaniu Geralt nie zdradza, że kiedyś coś go łączyło z Lyttą Neyd. Może nie chciał się przyznać przy Triss? ;-)

Te wszystkie mankamenty nie zmieniają jednak faktu, że Sezon burz jest bardzo dobrą powieścią, za pośrednictwem której „AS” po raz kolejny demonstruje w całej okazałości swój pierwszorzędny warsztat i niezrównany kunszt literacki. Poza tym wszelkie zgrzyty, które dają się we znaki w trakcie lektury, z nawiązką rekompensuje znakomite zakończenie książki – niejednoznaczne, refleksyjne, nostalgiczne… i rzucające wspomniane już nowe światło na to, co wydarzyło się w epilogu Pani Jeziora. Fragmenty takie jak ten sprawiają, że chce się zobaczyć w księgarniach jak najwięcej książek autorstwa Andrzeja Sapkowskiego. Nawet jeśli wszystkie mają stać na poziomie Sezonu burz – wysokim, ale niższym niż ten, do którego zostaliśmy przyzwyczajeni w dawnych latach.

Draug
5 czerwca 2017 - 21:10