Przerost ambicji. Recenzja filmu 'Atomic Blonde' - MaciejWozniak - 2 sierpnia 2017

Przerost ambicji. Recenzja filmu "Atomic Blonde"

Efektowne kino szpiegowskie z Charlize Theron w roli głównej stara się połączyć najlepsze trunki w rodzaju „Johna Wicka”, Jamesa Bonda i „Szpiega” w jeden wystrzałowy koktajl. Niestety mieszanka wybuchowa nie odpala tak, jakby życzyli sobie tego twórcy.

Podstawowe porównanie, jakie świtało w głowach wszystkich kinomanów po obejrzeniu zwiastunów „Atomic Blonde” to „John Wick w spódnicy”. Porównanie właściwe, ale tylko częściowo. Tak, jest do drugi w karierze film Davida Leitcha, który do spółki z Chadem Stahelskim skomponował pastiszowego, a zarazem przepełnionego pierwszorzędną akcją „Johna Wicka”. Elementy tożsame dla obu filmów można łatwo zauważyć, a są to wystylizowane zdjęcia często operujące fantazyjną grą niebieskich i czerwonych świateł, czy sceny walki kręcone jednocześnie w sposób naturalistyczny i oferujący feerię spektakularnych strzelanin i pojedynków. Jednak owe punkty wspólne to tylko część prawdy o „Atomic Blonde”. Charlize Theron bowiem wcale nie stara się tu kopiować Keanu Reevesa.

Twórcy próbują pójść o krok dalej i wykorzystując pełne wybuchów i bijatyk opakowanie, zaprezentować gęste i mroczne kino szpiegowskie. Można tu wyczuć podobne nuty, co w „Szpiegu” z Garym Oldmanem, który opierał się na skomplikowanej psychologicznej grze pomyłek i fałszywych tropów skąpanej w chłodnej szarej tonacji obrazu. Podobny klimat ma w „Atomic Blonde” zarówno scena przesłuchania głównej bohaterki przez MI6 stanowiąca klamrę narracyjną opowieści, jak i jej przygody w Berlinie w przededniu upadku berlińskiego muru. Tajni agenci, tajemnice, lista szpiegów, którą chcieliby dorwać w łapy sowieci, kret w agencji wywiadowczej… Jest tego tyle, że John le Carre mógłby wręcz podziękować za złożony mu hołd.

Niestety, choć ręce składają się do oklasków przy wielu scenach akcji, fragmenty dramatyczne zamiast przejmować nas dreszczem i ekscytować, często zwyczajnie nudzą, a nierzadko zawodzą swoją przewidywalnością. Szczególnie w przesadnie pokręconym i zupełnie nie zaskakującym finale. Charlize Theron kreuje postać zimnej i nieprzeniknionej agentki, która litrami popija wódkę z lodem, toczy intelektualną rozgrywkę pośrodku Berlina i jako ekspert od walki wręcz i broni jest postrachem dla jej przeciwników. Tym samym mieszanka zabójczych wyczynów z seksapilem i klasą podkreślaną milczeniem i wyszukaną garderobą bardziej przywodzi na myśl Jamesa Bonda, niż Johna Wicka. Tajna agentka stara się nas oczarować swoim stylem, jednak nie ma tego szyku i gracji, co Agent007, asame ponętne kształty Theron to za mało, by nadać postaci charakteru. Podobnie sprawa wygląda w przypadku wszystkich pracowników wywiadu obecnych w filmie, którzy prezentują się dość szablonowo. Wyjątkiem jest James McAvoy, który jako jedyny tworzy postać ciekawą i wyraziście zarysowaną. Jak to McAvoy.

Jako thriller szpiegowski „Atomic Blonde” nie oferuje więc niczego, czego byśmy wcześniej nie widzieli, mimo że bardzo chce zaprezentować mariaż sensacyjnego dreszczowca z szalonym kinem akcji jako nową jakość. Niestety, choć sam pomysł takiego połączenia jest naprawdę obiecujący, w filmie Leitcha zabrakło kręgosłupa, który nadałby szpiegowskim wątkom klimatu i skleiłby sceny akcji w trzymający w napięciu ciąg przyczynowo-skutkowy. Do tych bowiem trudno się przyczepić, najczęściej są interesująco zaprojektowane i widowiskowo wykonane. Jest tu wręcz jedna prawdziwa perełka – scena walki na klatce schodowej nakręcona w jednym długim kilkuminutowym ujęciu. Brutalny skadrowany w bliskim planie pojedynek oczarowuje perfekcyjnym wykonaniem i choreografią dopracowaną tak szczegółowo, że rzeczywiście tworzy wrażenie realnej brutalnej bijatyki. Niestety jedna perła nie wystarczy, by przykryć niedostatki fabuły, która jest zbyt chaotyczna i mało angażująca.

W „Atomic Blonde” widać przesadne ambicje twórców, którzy chcieli wyprodukować film jednocześnie tętniący adrenaliną i przepełniony suspensem. Wbrew pozorom ten nieco paradoksalny plan mógł się powieść, gdyby wątek szpiegowski był lepiej poprowadzony i oferował ciekawszy rejestr postaci. Zamiast tego sprawia on wrażenie utartej ścieżki prowadzącej nas do kolejnych przystanków, na których bohaterka Theron pokazuje wachlarz strzeleckich, czy akrobatycznych zdolności. Gdyby twórcy rzeczywiście poszli drogą „Johna Wicka” i to z tych popisów uczynili jedyną oś filmu, ostateczny efekt byłby dużo lepszy. Postawiono na koncepcję bardziej ambitną, co się chwali, ale niestety całości zabrakło spójności.

Czy to oznacza, że „Atomic Blonde” to film zły? Zdecydowanie nie. Jednak na pewno jest to produkcja nierówna. Jako kino akcji prezentuje naprawdę dobry, a chwilami świetny poziom. Jako thriller szpiegowski wypada jednak dużo słabiej. Ostatecznie historia niebezpiecznej agentki o blond włosach stoi więc na niezłym i tylko niezłym poziomie.   

MaciejWozniak
2 sierpnia 2017 - 10:35