To był zdecydowanie dobry rok w grach! Pomimo tych wszystkich lootboksów czy blokowania zawartości za ścianą mikrotransakcji, mnóstwo tytułów przyniosło nam chwile, momenty, w których pasja mieszała się ze wzruszeniem, zachwyt z podekscytowaniem. Wiele z nich zapamiętamy na zawsze, a niektóre jeszcze długo nie znikną z twardych dysków - i to wcale nie dlatego, że czekają na ukończenie. Oto czwarte już podsumowanie roku nie w formie wyboru gry roku, a momentów z gier - tych wyjątkowych chwil, które szczególnie wryły się w pamięć. Aha - tym razem kolejność ma znaczenie, odrobinę...
Krajoznawcze wycieczki w grach Ubisfotu - Ghost Recon Wildlands i Assassin’s Creed Origins
Ubisoft z każdym rokiem coraz bardziej doskonali technologię tworzenia ogromnych, otwartych światów zapoczątkowaną chyba Stanami Zjednoczonymi w The Crew. Wtedy jeszcze oprawa graficzna raziła w oczy sporymi uproszczeniami - wrażenie robił głównie ogrom mapy. W tym roku Boliwia w Ghost Recon Wildlands oraz Egipt w Assassin’s Creed Origins prezentowały się jak z filmów National Geographic. Zasięg rysowania detali oraz oświetlenie były tak przekonujące, że niektórym zdarzało się pomylić screenshot z fotografią. Długa podróż przez całą mapę w Ghost Recon to płynna zmiana krajobrazu od tropikalnej dżungli, po ośnieżone, skaliste szczyty gór, a wszystko w zmiennych warunkach pogodowych i pory dnia.
Ghost Recon Wildlands wyróżniło się jeszcze pod koniec roku dodatkową misją z Predatorem we własnej osobie. Tak świetnie odwzorowana dżungla aż prosiła się o takie nawiązanie i w końcu je dostaliśmy - prawie dobrze wykonane. Prawie, bo z jednej strony postarano się o oryginalne odgłosy łowcy i muzykę prosto z filmu - klimat niesamowity. Reszta już niestety nie wygląda tak różowo - jeśli chcielibyśmy dodać do tego klimatu stroje i broń z filmu (i to jeszcze źle wykonane), to trzeba już skorzystać z mikrotransakcji i zapłacić ekstra.
Nocne rozmowy z Jeffem - F1 2017
Ten moment nie jest niczym nowym w 2017 roku, ale osobiście odkryłem go dopiero teraz. Mowa tu o komunikacji głosowej z mechanikiem podczas wyścigu Formuły 1 w grze F1 2017, którą w tym roku mogłem porządnie przetestować za pomocą zwykłego headsetu od konsoli. Zamiast buszować po kolejnych poziomach menu na ekranie, wypowiadamy proste zapytania o stan opon, silnika, pogody, sytuacji na torze i błyskawicznie dostajemy odpowiednie informacje. Nie trzeba mówić dokładnych kwestii czy krzyczeć do mikrofonu, wystarczy użyć kluczowych słów w naturalnych zdaniach.
Technologię, którą kiedyś próbowano w skomplikowany sposób wdrożyć do takich urządzeń jak Kinect, tutaj wykorzystano w prosty i konkretny sposób. Muszę przyznać, że to zupełnie nowy poziom interakcji z komputerową sztuczną inteligencją i nie dość, że jest niezwykle funkcjonalny, to jeszcze daje sporo frajdy, zwiększa uczucie immersji i tworzy jeszcze lepszy klimat uczestnictwa w prawdziwym wyścigu. Być może taka obsługa gier głosem, niczym za pomocą asystentów obecnych już w każdym smartfonie, szybko wejdzie i do innych gatunków. Kolejny etap rozpoczęło już nieśmiało Destiny 2 ze swoim zestawem skilli to niezbyt u nas jeszcze znanego asystenta domowego Amazon Alexa.
Oprawa artystyczna w Cuphead
Cuphead to również małe zaskoczenie roku. Platformówka w klasycznym stylu z poziomem trudności powyżej przeciętnego udowodniła, że nie potrzeba rozdzielczości 4K, trybu HDR czy wielkiego, otwartego świata, by zachwycić oprawą graficzną. Wykonany niezwykle starannie, spójny i konsekwentny styl artystyczny nawiązujący do kreskówek z lat 30. wyszedł tu po prostu rewelacyjnie. Cuphead to nie tylko istna uczta dla oczu, ale też dla uszu, dzięki dopełniającej całości ścieżce dźwiękowej w szybkich, jazzowych klimatach z tamtych czasów. To chyba w znacznej mierze dzięki tej oprawie, kolejne podejście do tego samego poziomu nawet po n-tym zgonie nie nuży, nie denerwuje, a zachęca by kontynuować wyzwanie!
Pojedynek z Jackiem w garażu - Resident Evil VII Biohazard
Nowy Resident Evil zaskoczył wszystkich zmianą perspektywy i klimatu, zahaczając trochę o nieodżałowany PT, trochę o Teksańską maskarę piłą mechaniczną. To wszystko wyszło mu jednak na dobre - gra była straszna, klimatyczna i wciągająca, a niektóre sceny naprawdę można zapamiętać na długo. Do nich zdecydowanie należą spotkania z Jackiem Bakerem - głową rodziny, którą mamy nieprzyjemność spotkać w grze. Tu zdecydowanie wybija się pojedynek w garażu! Nie dość, że możemy użyć samochodu jako broni, co jest dość zaskakujące w tak klaustrofobicznych warunkach, to jeszcze wydarzenia mogą potoczyć się dwojako, zależnie od naszych poczynań.
Gran Turismo Sport - pasja do samochodów w każdym detalu
Gry wyścigowe to nie tylko trasy i samochody. Ważne jest też stworzenie wokół tego odpowiedniego klimatu, otoczki. W F1 2017 nie wyszło to najlepiej z dość marnie wykonanymi postaciami prawdziwych kierowców w przerywnikach filmowych, Project CARS 2 pomimo wielu historycznych torów i samochodów nie posiadał absolutnie żadnej dodatkowej zawartości, a Forza 7 postawiła na żenująco idiotyczne stroje drwali, rolników i pajaców jako najlepszych kierowców wyścigowych.
I ten chilloutowy soundtrack z GT Sport...
Gdzie trzech się bije, tam czwarty korzysta. Dopiero Gran Turismo Sport pokazało, co to znaczy mieć pasję i serce do samochodów. Wszystko zaczyna się od długiego, niezwykle klimatycznego intra, a później każdy zakup kolejnego samochodu odbywa się w małej świątyni danej marki, gdzie w filmach i zdjęciach możemy dowiedzieć się sporo ciekawostek zarówno o nich samych, jak i okresie ich powstawania. Obejrzymy też sporo kadrów ze złotych lat wyścigów z bohaterami tamtych wydarzeń.
W GT Sport widać na każdym kroku, że grę robił zespół kochający samochody. Mało tego - tuż przed Gwiazdką i podczas całego okresu świąt, gra witała nas świetnymi, nowoczesnymi aranżacjami "Cichej nocy", "Jingle bells" i "We wish you a Merry Christmas"! Detale mają znaczenie! A obok tej całej klimatycznej otoczki są oczywiście jeszcze emocje walki o każde miejsce w wyścigu, emocje intensywniejsze niż w Playerunknown’s Battlegrounds, bo trwające non stop, bez żadnej chwili przerwy na oddech. Nie ma tu jednak mowy o podobnym fenomenie, bo próg wejścia w sieciowe wyścigi jest tu zdecydowanie większy i wymaga poświęcenia mnóstwa czasu na treningi. Ale skoro już wspomnieliśmy o PUBGu…
Meksykański pat w PlayerUnknown’s Battlegrounds
Rozgrywka w PlayerUnknown’s Battlegrounds obfituje w przeróżne epickie lub prześmieszne momenty, ale na ich szczycie jest chyba “mexican stand-off”, czyli meksykański pat - sytuacja bez wyjścia, kiedy na niewielkim obszarze z mnóstwem osłon zostaje raptem trzech graczy, z których dwóch musi wkrótce zginąć. Nie można mieć jednego karabinu wycelowanego w dwa obiekty, dlatego często dochodzi do sytuacji, kiedy skanujemy jeden sektor, kompletnie odsłaniając się w drugim. Kto pierwszy wystrzeli, kto się pokaże, a może kto zrobi jakiś głupi błąd? Właśnie dzięki takim momentom PUBG stał się multiplayerowym fenomenem!
Nier: Automata
Nier: Automata to jedna z tych gier, z których zapadające w pamięć momenty można wymieniać bez końca, dlatego nieco symbolicznie przytoczmy tu choćby park rozrywki. To niesamowite miejsce przypomina trochę surrealistyczny Disneyland, są balony, sztuczne ognie i jednoczesne uczucie obecności czegoś dziwnego i strasznego. Niektóre roboty są nam przyjazne, a za chwilę trafiamy do wnętrza starego teatru, gdzie musimy stoczyć walkę z wyjątkowym bossem. No i ta muzyka… Cały soundtrack z Nier: Automata zasługuje na jakieś miejsce nie tylko w tym zestawieniu, ale i w panteonie soundtracków wszech czasów!
Historia Barbary w What Remains of Edith Finch
Podobnie jak Nier: Automata, What Remains of Edith Finch to w zasadzie jeden długi spektakl niesamowitych momentów, niezwykle wzruszających i zaskakujących chwil. To moja osobista największa niespodzianka tego roku. Gra, która włączona trochę przypadkiem, bez żadnego nastawienia, pochłonęła mnie bez reszty i nie pozwoliła o sobie zapomnieć długo po zakończeniu. Rewelacyjna narracja, poruszająca historia, całkowicie inne i zaskakujące mechaniki rozgrywki w każdym etapie, oprawa artystyczna towarzysząca nawet końcowym napisom, czy wreszcie świetna muzyka i granie głosem - wszystko to składa się na prawdziwy festiwal zalet doskonałej produkcji.
W zasadzie każdą minutę tej gry mógłbym umieścić na liście najlepszych momentów, ale symbolicznie (znowu) wybrałem ten jeden, odrobinę bardziej zaskakujący, dopieszczony do granic możliwości. To historia nastoletniej gwiazdy filmowej podana trochę w stylu serialu Opowieści z krypty pomieszanego z “żywym” komiksem! Niby przeglądamy kartki komiksu, a tu nagle w okienkach włącza się rozgrywka z widoku FPP! Zaskakujące, genialne, a na dodatek okraszone właściwą muzyką - tą muzyką, którą zna każdy fan horrorów, a twórcy nie szczędzili na licencję, co dało piorunujący efekt końcowy!
Na koniec zamiast honorowego wyróżnienia - wielki nieobecny, czyli Call of Duty: WII
Gra miała szansę przynieść nam klasyczny etap lądowania na plaży Omaha w nowoczesnej, realistycznej oprawie graficznej. Niestety montaż, tempo i scenariusz tej sceny zawiódł trochę. Nie było tam tego geniuszu z Szeregowca Ryana, który kiedyś umiejętnie odtworzono w Medal of Honor: Allied Assault. Sama kampania i powrót do klimatów II wojny wypadły zdecydowanie na plus, ale zabrakło tego wielkiego uderzenia, tego wyjątkowego WOW.