Wilcze podsumowanie 2017 roku - Czarny Wilk - 30 grudnia 2017

Wilcze podsumowanie 2017 roku

Ciężko jest mi określić minione dwanaście miesięcy inaczej niż mianem świetnych dla zjadaczy popkultury. Choć nie zabrakło kilku rozczarowań czy niepokojących trendów, w ogólnych rozrachunku ilość fantastycznych gier, filmów i seriali, jakie zadebiutowały w 2017 roku, z nawiązką wynagradza pojedyncze niewypały. Można narzekać na wredne praktyki Electronic Arts czy na to, że Netfliksowi mocno powinęła się noga przy serialach superbohaterskich, ale po co – lepiej spożytkować ten czas i energię na zachwycanie się tytułami faktycznie dobrymi.

Jaskinia

Zeszły rok udało mi się zamknąć wynikiem 50 tekstów opublikowanych na łamach Gameplay’a oraz 20 napisanych dla Gry-Online. W 2017 roku proporcje się odwróciły – w Jaskini pojawiło się jedynie 17 artykułów, za to na łamach GOLa mój podpis mogliście znaleźć pod 46 publikacjami. W najbliższym czasie trend ten się raczej utrzyma i swoje siły skupię na większym z serwisów, choć na pewno nie zamierzam całkiem rezygnować ze swojej Jaskini. Na GP najprawdopodobniej pójdę głównie w kierunku felietonów, które nie tylko są przyjemne w tworzeniu, ale też dość chętnie czytane – w przeciwieństwie choćby do MarvelMaga, mojego tegorocznego eksperymentu, który niestety nie okazał się wzbudzać zainteresowania, na jakie liczyłem. Spodziewajcie się tu zatem więcej przemyśleń tego typu.

Gry

Ja wiem, że teraz w modzie jest narzekanie na loot boksy i wieszczenie ostatecznego upadku całej branży, z której ostanie się ino iskra, z której to z kolei kiedyś wybuchnie płomień nowej rebelii. Ale no wybaczcie, ja po prostu nie jestem w stanie wykrzesać z siebie pesymizmu, gdy wciąż żyją we mnie emocje wywołane przez NieRa: Automatę – absolutnie fenomenalny tytuł, który bez cienia wahania jestem gotów określić nawet nie moją grą roku, a dekady. Zepsuty świat wiecznej wojny między androidami a maszynami najpierw intryguje swoją niezwykłością, potem pozwala przyzwyczaić się do siebie i poczuć w nim komfortowo, by w końcu zafundować nam karuzelę emocjonalną, po której pozostaje tylko zwinąć się w kącie w pozycji embrionalnej i rozważać bezcelowość wszelkiego istnienia. Absolutne dzieło sztuki. I jedna z moich gier życia.

Tak wygląda gra dekady.

A przecież NieR to nie wszystko. Gdyby nie produkcja Yoko Taro, miałbym bardzo ciężki orzech do zgryzienia z wybraniem swojej gry roku, gdyż pretendentów było naprawdę wielu – od świetnego sandboksa Horizon: Zero Dawn, przez emocjonalne Rime, po cudownie wskrzeszający sentyment Crash Bandicoot N. Sane Trilogy i satysfakcjonująco trudnego NiOha. O grach, których nie zdążyłem ukończyć nie wspominając – Zeldzie, nad którą rozpływają się wszyscy, Hellbladzie, który skradł mi serce podczas spotkania z wersją przedpremierową czy cierpliwie czekającej, aż uporam się z poprzednimi odsłonami serii Personą 5.

Nie wyrobiłem się w tym roku z ukończeniem Hellblade'a. Ale ogranie około połowy gry w siedzibie twórców wystarczyło, by wiedzieć, że jest to tytuł wybitny.

Do tego w dobrej formie zaprezentował się jeden z moich ulubionych, a we wcześniejszych latach dogorywający gatunek gier – bijatyki. W 2017 roku dostaliśmy świetne Injustice 2 i Guilty Gear Xrd Rev 2 oraz moim zdaniem nie do końca udanego, ale za to przyjętego bardzo ciepło Tekkena 7. Co lepsze, nie wydaje się to być jednorazowym wystrzałem i na 2018 zapowiedziane zostały trzy kolejne mocne mordobicia – rehabilitacja Street Fightera V w postaci Arcade Edition, przepiękny Dragon Ball FighterZ oraz długo wyczekiwany Soulcalibur 6 (albo Soul Calibur 6, bo już nawet samo Namco Bandai nie jest zdecydowane której formy używać). Ten rok naprawdę był jednym z najlepszych dla branży gier komputerowych od bardzo dawna.

Filmy

FSM w artykule obok swoim filmem roku wybrał Blade Runnera 2049 i choć również uważam dzieło Denisa Villenevue'a za bardzo udane, to jednak prosty ze mnie zwierz i przy wyborze najlepszego kinowego obrazu roku zastanawiałem się między dwoma znacznie łatwiejszymi w odbiorze tytułami. Logan nie tylko okazał się najlepszym filmem o Wolverinie (co, nie oszukujmy się, żadnym wyczynem nie jest), ale także jednym z najlepszych filmów komiksowych w ogóle. Tak jak już od dawna męczyło mnie nadmierne eksploatowanie postaci granej przez Jackmana w x-filmach (długo zajęło Foksowi odkrycie, że inni mutanci potrafią być czymś więcej niż tłem dla Wolverine’a), tak pożegnanie aktora z tą postacią wypadło fenomenalnie.

Charlie Hunnam to mój ulubieniec z czasów Sons of Anarchy - ale Król Artur miał do zaoferowania znacznie więcej niż tylko lubianą twarz.

Moim filmem roku zostaje jednak ekstremalnie niedoceniony (także finansowo, przez co można niestety zapomnieć o ewentualnej kontynuacji Król Artur: Legenda miecza. Guy Ritchie wziął motywy klasycznych legend arturiańskich i zrobił z nich własną wersję Ocean’s Eleven. Tyle, że w świecie fantasy. I z planowaniem zabicia króla zamiast planowania obrobienia kasyna. Produkcja zachwyciła mnie montażem, humorem, scenariuszowymi zaskoczeniami i świetną ścieżką dźwiękową. A jako że przeszła przez kina bez większego echa, tym bardziej warto o niej pisać i polecać do obejrzenia.

Seriale

Ten rok serialowo nie był tak udany jak poprzednie. Gra o tron bez podpory w postaci materiału książkowego zaczęła gnać do przodu jak oszalała, gubiąc po drodze to, co było w niej najlepsze, czyli intrygi (dla dobrego samopoczucia udawajmy, że wątku Littlefingera w Winterfell wcale nie było) i zaskoczenia, a zamiast tego skupiając się na typowych kliszach rodem z najgorszych produkcji fantasy. Smutne. Zawiodły także netfliksowe seriale superbohaterskie, które jeszcze rok temu prezentowały wybitnie wysoki poziom. Iron Fist i Defenders skutecznie wyleczyły mnie z uwielbienia do tej gałęzi Marvela.

Na szczęście Netflix zapewnił wysoką jakość w innych produkcjach i moja trójka najlepszych tytułów roku składa się wyłącznie z pozycji tej platformy. Na trzecie miejsce załapał się Narcos, który mimo braku napędzającego wcześniej serial Pablo Escobara zdołał utrzymać świetny poziom w trzecim sezonie. Srebro trafia do 13 powodów, które umiejętnie i z wyczuciem poruszyły tematy pokroju samobójstwa i gwałtu w taki sposób, by trafić zarówno do dorosłych, jak i nastolatków.

Jakkolwiek niewiarygodnie by to nie wyglądało dla kogoś, kto Bojacka nie oglądał - to jest właśnie serial tego roku.

Moim serialem roku zostaje natomiast Bojack Horseman fantastyczna animacja, która zaczynała jako średniej klasy czarna komedia, a ostatecznie stała się wyjątkowo wciągającym fenomenem, perfekcyjnie łączącym humor ze skupieniem na poważnych tematach pokroju aborcji czy depresji. Czwarty sezon utrzymał świetny poziom swoich poprzedniczek, zapewniając potężną dawkę śmiechu… i smutku. Dość powiedzieć, że jest to jedyny tegoroczny tytuł, który pochłonąłem na jeden raz, od razu w dniu jego debiutu.

Komiksy

Już niemal całkiem porzuciłem czytanie angielskojęzycznych nowości komiksowych – w mojej liście stale czytanych pozycji ostały się raptem trzy tytuły, z czego jedna, Invincible, w styczniu zostanie zamknięta. Prawie cały mój komiksowy budżet trafia do polskich wydawnictw, które w tym roku dostarczyły na rynek olbrzymią ilość świetnych tytułów. Spośród nich wszystkich najbardziej ucieszyło mnie polskie, trzytomowe wydanie Anihilacji jednego z najlepszych crossoverów w historii Marvela i fantastycznej opowieści wojennej, która świetnie odświeżyła kosmiczny zakątek superbohaterskiego uniwersum oraz dała nam pełnokrwistych bohaterów, przy których ziemscy Avengers wydają się być idealistycznymi amatorami.

W tym roku doczekałem się polskiej premiery jednego z najlepszych komiksów Marvela.

Na nowy rok życzę Wam wszystkim, byście potrafili skupiać się na pozytywnych stronach popkultury. Klapy, rozczarowania i niecne praktyki biznesowe gigantów były, są i będą – ale na każdy nieudany film, grę czy serial przypada przynajmniej jedna wybitna perełka. Nie warto skupiać się na tym, co najgorsze. Szkoda życia. Lepiej doceniać to, co wybitne.

 

Czarny Wilk
30 grudnia 2017 - 11:34