Tegoroczną przygodę z kinem zacząłem od rodzimej produkcji, bo w sumie dlaczego nie? Obraz jest zatytułowany dosyć koślawo - Gotowi na wszystko. Exterminator to zbyt długi tytuł. Wystarczyłoby po prostu Exterminator, ale zapewne pojawiła się obawa, czy rodzimy widz kupi konwencję komedii o muzyce i miłości sprzedawanej pod tak agresywną nazwą. Czyli imię filmu jest takie sobie. Zwiastun również, bo też jest za długi i pokazuje za dużo scen, zbyt gwałtownie zmieniając klimat w czasie tych nieco ponad trzech minut. No i mamy jeszcze plakat standardowo nudny i bez wyrazu. Film ma zatem bardzo słaby reklamowy rozpęd i gdyby nie tematyka oraz pozytywne recenzje przedpremierowe pewnie bym go ominął. I bym stracił, bo to dobre kino jest. Poważnie!
Exterminator to nazwa death metalowego zespołu z Kochanowa, założonego przez pięciu kumpli z osiedla. Swego czasu mieli szansę na dużą karierę, ale gitarowy szatan najwyraźniej miał inne plany. 10 lat później panowie ze sobą nie rozmawiają, wszyscy są po 30-tce, niektórzy mają rodziny, inni boją się dorosłości... Klasyka. Traf chciał, że ambitna pani burmistrz wraz ze swoim polskim do szpiku kości zastępcą chcieliby wypromować miasteczko znane tylko jako światowa stolica ziemniaka. Bo przecież są granty na kulturę, a jedyna kultura w Kochanowie to chór starszych pań i właśnie Exterminator. Gdy pojawia się możliwość wskrzeszenia dawnego, metalowego ognia, priorytety w życiu panów szybko się zmieniają, co pociąga za sobą masę konsekwencji (i wcale nie chodzi tu tylko o chałturzenie nad kiełbasami).
Gotowi na wszystko to bardzo przytomnie nakręcona komedia, która z jednej strony pokazuje rzeczy rzadko widziane w rodzimej kinematografii, a z drugiej nie ustrzegła się kilku potknięć. Punkt wyjścia, czyli pasja do ciężkiego grania, jest doskonały i gdy film trzyma się swojej muzycznej strony, trudno mu cokolwiek zarzucić. Gdy pierwsze skrzypce zaczynają grać pełne emocji sceny podupadającego związku głównego bohatera i jego narzeczonej, film traci rezon i zamienia się w nieszczególnie oryginalną i wiarygodną lekką komedyjkę romantyczną, ale tylko z tymi nieśmiesznymi, obyczajowymi scenami. Jak to dobrze, że muzyki i kumpelstwa jest tu więcej niż smętów.
Film został zrobiony przez ludzi mających na koncie Ostatnią rodzinę (choć reżyser Michał Rogalski do tej pory nie zabłysnął w kinie, a większość jego portfolio to odcinki różnych seriali), scenariusz został oparty o powieść Kochanowo i okolice Przemka Jurka, a całość jest przesiąknięta klimatem dobrego, rockowego filmu, którego twórcy czują tę atmosferę. Poza najważniejszym utworem, jakim jest Time to Kill, jedyny hit Exterminatora nagrany tak naprawdę przez grupę The Sixpounder, która teraz obowiązkowo musi stać się bardziej znana, usłyszeć tu można sporo polskiej klasyki (tej "dobrej", jak Lady Pank, TSA czy Hey, jak i tej "złe", jak Piasek czy Kombi), jak i kilka zagranicznych killerów (Scorpions, Motorhead). Wszystkie utwory bardzo dobrze dopasowano do obrazu i stanowią adekwatną ilustrację dla akcji. Wszystkiemu wtóruje dynamiczny montaż, ładne zdjęcia i bardzo solidne udźwiękowienie - strona techniczna Gotowych na wszystko zdecydowanie może się podobać.
To powyższe nie udałoby się jednak bez dobrej ekipy aktorskiej. Producenci zdecydowali się obsadzić w głównych rolach mało opatrzone twarze, dzięki czemu całość zyskuje na autentyczności. Zespół w składzie Paweł Domagała, Krzysztof Czeczot, Piotr Żurawski i Piotr Rogucki to panowie, którzy się lubią i rozumieją, jest między nimi chemia, a dialogi są celne, trafne i zabawne (podobno na planie było sporo improwizacji). Pomagają im równie ładne, co zdolne Agnieszka Więdłocha i Aleksandra Hamkało, a gdzieś z tyłu jest bardzo dobry Eryk Lubos czy niezmiennie miła Dorota Kolak. Zdolni ludzie dostali do pracy dobry tekst, który potem został zrealizowany przez pewnych swoich umiejętności filmowców. No i się udało.
Gotowi na wszystko. Exterminator to film dużo lepszy, niż się na pierwszy rzut oka wydaje. Zabawny i drapieżny, bardzo swojski, ale nie przaśny, porządnie zrealizowany i zostawiający widza z poczuciem miło spędzonych dwóch godzin (dodatkowa zaleta: kilka fajnych, gościnnych występów ze strony niespodziewanych osób). Siedem szatanów na dziesięć!