Spoilerowa recenzja i analiza filmu Anihilacja - fsm - 18 marca 2018

Spoilerowa recenzja i analiza filmu Anihilacja

Od netflixowej premiery Anihilacji minęło już 6 dni, każdy zainteresowany mógł film obejrzeć i wyrobić sobie na jego temat opinię. I przy okazji w duchu mógł narzekać, że nie było mu dane obejrzeć go w kinie, na wielkim ekranie, z ogłuszającym dźwiękiem płynącym z kilkunastu głośników. Ale to nie będzie tekst o decyzji szefów wytwórni Paramount, by sprzedać prawa do dystrybucji Anihilacji streamingowego gigantowi, ale tekst o tym, czym film Alexa Garlanda jest. I jaki jest. I o czym jest.

Książki Jeffa VanderMeera, na bazie której powstał scenariusz filmu, nie znam i nie będę się do niej w żaden sposób odnosił - wspomnę tylko, że wiele osób twierdzi, iż Unicestwienie - bo taki tytuł w Polsce nosi pierwsza część trylogii Southern Reach - jest powieścią nie do sfilmowania i być może dlatego Garland pozwolił sobie na kilka dosyć istotnych odstępstw od oryginału. Uznajmy tu, że kompletne dzieło powinno bronić się samo, niezależnie od tego, czy jest adaptacją, remake'iem czy odrębną, nową propozycją. Anihilacja w swoim filmowym wcieleniu broni się z powodzeniem, dostarczając widzowi efektowny spektakl, całą gamę emocji i sporo rzeczy do przemyślenia/zinterpretowania.

Punkt wyjścia jest klasyczny - na Ziemi pojawia się coś obcego, niepoznanego, potencjalnie niebezpiecznego. Trzeba z cosiem się rozprawić, ewentualnie trzeba cosia zrozumieć i nauczyć się kontrolować. I to by było na tyle, jeśli chodzi o klasykę. Anihilacja czerpie z podręcznika niebanalnych opowieści sci-fi sponsorowanego przez Tarkowskiego, Villeneuve'a, Nolana, z dodatkowym błogosławieństwem od młodego Ridleya Scotta i Jonathana Glazera (Pod skórą, anyone?). Innymi słowy starcie z nieznanym niekoniecznie musi przebiegać w rytmie wybuchów i okrzyków. Może być stonowane, metodyczne, napędzane ciekawością. Anihilacja oferuje to wszystko i dokłada więcej.

Fabuła prezentowana jest trzema torami - głównym wątkiem jest wyprawa pięciu kobiet (specjalistek z różnych dziedzin nauki) do wnętrza anomalii nazwanej Iskrzenie. Ale dowiadujemy się też, jak wyglądało życie granej przez Natalie Portman Leny przed wyprawą, a cała historia zaczyna się już po wszystkim, gdy widzimy Lenę jako jedyną ocalałą uczestniczkę misji. Pozornie niepotrzebne retrospekcje dodają opowieści emocjonalnej głębi i pomagają zrozumieć, co tak naprawdę zaszło w Iskrzeniu. I teraz zaczną się prawdziwe spoilery...

Anihilacja odkrywa swoje karty pomału. Dowiadujemy się, że Iskrzenie pojawiło się 3 lata temu i dotąd żadna wysłana do środka ekipa czy sprzęt nie wrócił. Jedyne odstępstwo od normy to nagły powrót męża Leny, Kane'a. Stan mężczyzny szybko się pogarsza i jest bezpośrednią przyczyną, dla której Lena, była żołnierka, specjalistka od biologii, trafia do bazy nieopodal granicy Iskrzenia i dołącza do trzynastej już ekspedycji w głąb anomalii. Dziwność zjawiska zaprezentowana jest od razu, znienacka, ale bez jakichkolwiek fanfar. Bohaterki odkrywają, że są w środku już od kilku dni, ale niczego nie pamiętają. Im głębiej wchodzą, tym więcej wychodzi na jaw. Anihilacja to zniszczenie. Ale niszczenie nie musi równać z ziemią i zostawiać pustkę. Niszczenie może odbywać się poprzez przebudowę - wszystko wewnątrz sfery jest inne. Zmutowane. Nowe. Motyw przebudowy, duplikacji, mimikry i połączenia wszystkiego ze wszystkim przewija się przez cały film.

Do Iskrzenia wchodzą tylko ludzie w jakiś sposób wadliwi. Nikt nie wraca, bo Iskrzenie wchłania i oddaje wszystko to, co wejdzie z nim w kontakt. Jeśli zaczynasz się bać i oczekujesz śmiertelnego zagrożenia z kosmosu, to twój koniec będzie zbliżony do oczekiwań. Bo Iskrzenie wchłania wszystko jak gąbka i zniekształca. Dlatego jedna roślina posiada wiele różnych typów kwiatów. Dlatego krokodyl ma zęby jak rekin. Dlatego jelonki mają gałęzie zamiast poroży. Co więc się stanie, gdy do serca anomalii dotrze kobieta, która pragnie unicestwienia? Która wie, że to podróż w jedną stronę? Ona zostanie zrównana z ziemią. Ale przecież nie chodzi tu o Lenę. Ona ma do wykonania inne zadanie.

Przeszłość naznaczona jej zdradą (o której dowiedział się Kane) i pozornie szczęśliwe, ale rozpadające się, małżeństwo. On wyrusza na samobójczą misję do wnętrza Iskrzenia, być może pozbawiony nadziei na lepszą przyszłość. Anomalia tworzy kopię Kane'a, której ten pozwala wrócić do żony z intencją ochrony, poprawy, ulepszenia. Z kolei ona - widząc "nieswojego" męża i czując się winną zdrady, udaje się na misję celem naprawienia sytuacji. Chce pomóc mu, ale i pomóc sobie. Finałem oczywiście jest konfrontacja z obcą istotą w sercu anomalii. Gość zachowuje się tak samo, jak całe Iskrzenie. Daje człowiekowi to, czego chciał, odbijając pragnienia. Doktor Ventress została zniszczona, zaś Lena miała okazję poznać prawdę o mężu i sobie samej. Obcy przyjmujący jej formę to odbicie jej lęków, pragnień, aspiracji. Nie chciała jednak, albo nie mogła, pozwolić zwyciężyć tej "nowej ja", wróciła ona sama, ale odmieniona. Metafory, sami wiecie, jak to z nimi jest. Anihilację można przecież odbierać jako film o raku, którego nie da się zatrzymać. Można uznać, że to boska interwencja raz jeszcze zmieniająca Ziemię na swoje podobieństwo, skoro obecna jej wersja jest tak wadliwa. A może to po prostu wredny ufolud chcący podstępem przejąć kontrolę nad planetą?

W Anihilacji dużo jest rzeczy do zachwycania się. Charakterystyczna strona wizualna, świetny podwójny (jak zresztą wszystko w tym filmie) soundtrack - zestawienie akustycznej gitary i włażących pod skórę elektronicznych dźwięków*, piękno-przerażające nawiązania do kina body horror, jedna z najbardziej intensywnych scen ostatnich lat (ta z misiaczkiem, oczywiście), mocno pojechany finał, dobra gra aktorska, bardzo przyzwoite CGI... Anihilacja daje dużo radości widzowi. Jasne, można kręcić nosem na chwiejną logikę całej misji czy np. na scenę w nocy "nic nie widzę, ale nie zgaszę światła, które mam obok", ale to detale dla tych, którzy lubią się czepiać. Wystarczy wsiąknąć w klimat filmu, starać się odebrać go nie tylko rozumem, a będzie pięknie. Oby więcej takich produkcji!

*Jednym z fajniejszych muzycznych momentów, który jednocześnie trochę wybił mnie z klimatu, było użycie utworu The Mark grupy Moderat, gdy Natalie patrzy w nieskończony kosmiczny anus (to określenie ukradłem z Reddita, jest cudne). Świetne i dziwne jednocześnie. Jak prawie wszystko w tym filmie.

fsm
18 marca 2018 - 13:18